Żeby zdrowe zęby mieć, trzeba tylko chcieć?

Żeby zdrowe zęby mieć, trzeba tylko chcieć?

Żeby zdrowe zęby mieć, trzeba tylko chcieć?
12.11.2008 13:22

Pamiętacie piosenkę z dzieciństwa dzisiejszych trzydziestolatków? Hymn młodocianych dentystów nuciły wszystkie dzieci oglądające Tik-Taka i słuchające fasolek. O zęby mojej córki będę walczyć jak lwica!

Pamiętacie piosenkę z dzieciństwa dzisiejszych trzydziestolatków? Hymn młodocianych dentystów nuciły wszystkie dzieci oglądające Tik-Taka i słuchające fasolek. Potem przyszedł czas na pastisz i „myję zęby wystające z gęby, bo pozostałe są zardzewiałe”.

Kiedyś programy dla dzieci wychowywały naszym mamom pociechy i trenowały przyszłych członków społeczeństwa w sprawach higieny bardzo skrupulatnie. Ale nie przypominam sobie, aby ta i inne pieśni typu „Mydło wszystko umyje” sprawiały, że korzystałam z łazienki wyjątkowo często. Morał z tego taki, że wszystko i tak rozgrywa się w rodzinie, a nawyki higieniczno-zdrowotne wyniesione lub nie wyniesione z domu, są najpoważniejszą przesłanką do zdrowego lub niezdrowego trybu życia.

Na naszym osiedlu jest chłopczyk, który już dzisiaj mógłby z powodzeniem grywać w hollywoodzkich horrorach (bo rodzimych jakoś brak). Pomijam kwestię jego tuszy, która dla niektórych może być imponująca, chciałabym się skupić na drugiej stronie medalu zjadania ogromnej ilości słodyczy. I ewidentnie nie korzystania z pasty ani szczoteczki.

Widok szczęki tego chłopca wprawia w osłupienie. Kiedy się uśmiecha, widać resztki zębów zjedzone przez próchnicę. A dziecko ma góra osiem lat! Ciemne uzębienie straszy inne dzieci, ale widocznie nie daje do myślenia jego rodzicom, skoro widzę go na podwórku nieodzownie z batonem w ręku. Słodycze, solidnie pocukrzone soki i wojna wypowiedziana paście do zębów dały o sobie znać. I stanowią dla mnie anty przykład, ostrzeżenie i przypomnienie zarazem. Jak patrzę na tego małego pączka z buzią brudną od czekolady, od razu mam chęć dorwać Jadźkę i porządnie wyszorować jej zębiska, chociaż nasza codzienna toaleta miała miejsce zaledwie godzinę temu.

Chociaż o swoje uzębienie nie dbam w tak wysokim stopniu, w jakim bym chciała, o zęby mojej córki będę walczyć jak lwica. Zaczęło się szybko, bo pierwsza jedynka ukazała się nam, kiedy Jadźka skończyła trzy miesiące, dość zatem wcześnie. Sytuacja absurdalna – myć jednego zęba czy nie myć? Lekarka dla zdrowia zaproponowała odstawienie mleka w nocy i pojenie jedynie wodą. Tak też zrobiłyśmy i poszło nawet gładko. Nadal jednak mycie jednego zębiska wydawało mi się dość dziwne i często dawałam sobie z tym spokój. Ale kiedy zębów przybywało, przypominałam sobie swoje godziny stracone na dentystycznym fotelu już w podstawówce. Te borowania, ten smród wypełnienia i te koszmarne plotkowanie nad moją głową stomatologa i pomocy stomatologicznej. Koszmar powrócił, a ja zabrałam się do szczotkowania jadzinych zębów. Jak nie umyję i zrobię Jadźce „dzień dziecka”, mam poważne wyrzuty sumienia, staje przede mną widok „batoniarza” sprzed bloku i nie mogę w nocy spać.

Jadźka nie za bardzo współpracuje w trakcie mycia. Zawsze znajdzie coś ciekawszego do roboty – a to wylewanie z wanny wody, a to odkręcanie maminego kremu, to znowu zajmuje ją zabawa papierem toaletowym. Jedynym sposobem jest zatem podstęp i odwrócenie uwagi. Służy do tego nie kto inny jak Świnka Peppa lub niezawodny Krecik. Procedura wygląda następująco: kiedy już mała wciągnie się w fabułę i błędnym wzrokiem śledzi poczynania bohaterów kreskówek, wyciągam znienacka małą, żółto-różową szczoteczką z odrobiną pasty dla dzieci. Mówię „aaaa”, bo tak nazywa moja córka mycie zębów na obecnym etapie.

Jadźka otwiera machinalnie usta, a ja staram się jak najszybciej wykonać wszystkie poziome i pionowe ruchy. Trzeba się spieszyć, bo otwarcie buzi nie trwa długo, uwijam się więc jak w ukropie. Po jakiejś minucie dziecko mówi „nie’ i zabiera mi sprzęt z ręki. Teraz będzie myła sama. Jej mycie polega bardziej na wysysaniu do cna pasty ze szczotki, więc nie ma z szorowaniem nic wspólnego, może czasem uda jej się jakimś cudem zmazać z zębów odrobinę złowieszczego nalotu. Siedzi więc z tą szczotką w gębie i ogląda tego Krecika. Co jakiś czas przypominam jej: „Zęby, Jadźka, zęby. Kołowe ruchy!”. Ale na nic to.

Ostatnio egzamin zdała nowa metoda. Jadźka siedziała na sedesie próbując wydobyć coś z siebie (na razie marne postępy). Załadowałam dwie szczoteczki – swoją i moją. Podałam jej mniejszą, swoją włożyłam do buzi. Jadźka się podnieciła i zaczęła myć moje jedynki, a ja szybciutko wyszczotkowałam jej małą gębulę. Współpraca się opłaciła, zęby lśniły. Jej, bo przecież nie moje. Swoje musiałam jeszcze dopracować.