Złota polska jesień z dzieckiem
„Jesień” to kolejne znienawidzone wyrażenie w słowniku naszej córki. Zaraz po „myciu zębów”, „czapce” (która zresztą jest ściśle związana z jesienią), „lekarstwie”.
27.11.2008 | aktual.: 27.11.2008 15:54
Nie tak dawno przyjechaliśmy ze słonecznych Bałkanów. Z krótkich rękawków już przed granicą musieliśmy zrezygnować na rzecz swetrów, czapek, kurtek i ciepłych gaci. Jadźka dostała dodatkową warstwę ubrań, czego była bardzo nie zadowolona. Powiedzieliśmy jej krótko: „Nie ma rady. Przyszła jesień.”
„Jesień” to kolejne znienawidzone wyrażenie w słowniku naszej córki. Zaraz po „myciu zębów”, „czapce” (która zresztą jest ściśle związana z jesienią), „lekarstwie” oraz nie wiedzieć czemu sformułowaniu „idziemy spać.” Jesień przyniosła bowiem ze sobą ograniczenie ruchowe, otrzymane przy pomocy grubych ciuchów. Ubieranie się do wyjścia trwa całe wieki, a założenie rękawiczek graniczy z cudem.
Na razie jednak, mimo kilku białych, zimowych dni, panuje ta okropnie cudowna jesień. Niesie ze sobą co prawda pewnie pozytywy, ale według naszej córki, nie ma ich zbyt wiele. Do pozytywnych stron końca lata można jednak z pewnością zaliczyć: liście, kasztany i żołędzie. Odwieczne darmowe zabawki, z których z przyjemnością korzystają rodzice. Głównie dlatego, że są darmowe. Plusem naturalnych, ekologicznych zabawek jest też fakt, że można się nimi bawić zarówno na spacerze, jak i w domu. Dajesz dziecku kasztanka i masz je z głowy przynajmniej na minut kilka. Dopóki nie pokażesz, co z takich owoców drzewa można zrobić przy pomocy zapałek lub wykałaczek. Wtedy dziecko nie da ci już spokoju aż do końca jesieni. „Mama, pies!”, „mama, muu!”, co wolnym tłumaczeniu znaczy: „Natychmiast proszę powtykać w kasztany zapałki i zrobić mi tu zaraz psa i krowę!”. A że życzenie twojego dziecka jest dla ciebie z pewnością rozkazem… bawicie się w kasztany przez godzin kilka. Jakoś może tę jesień zniesiemy…
Kasztany może nieco udobruchały Jadźkę, ale na pewno pogorszyły sytuację kwestie koloru nieba. Dzień miał do tej pory o wiele więcej godzin. A teraz? Jadźka budzi się, kiedy jest ciemno, idzie spać, kiedy niebo jest już granatowe. A wcześniej było niebieskie! I jak tu nadążyć z nauką świata! Jak się taka Jadźka już przyzwyczai, nauczy, zapamięta, świat zmienia się nie do poznania. Kurde felek!
Nie ukrywam, że krótkie dni są zdecydowanie bardziej nie po myśli rodzicom niż Jadźce. Kiedy rano nasze dziecko przebudza się, wstaje w łóżeczku i krzyczy na cały, ciemny niczym najciemniejszy loch dom: „mama! tata! am!”, i jedno z nas musi wstać, bo dłużej spać się po prostu nie da, przeklinamy całą tą złotą polską jesień. Biorę Igę do kuchni i zapalam światło, które w pierwszych sekundach razi nas jak egipskie słońce. Z egipskich ciemności do egipskiego oślepienia. Jemy więc w kuchni – ona swoje ukochane jaja, a ja piję kawę i zajadam ją kukurydzianymi płatkami. Ja – nieprzytomna. Jadźka – w swoim żywiole opowiada w swym własnym, wysoce zindywidualizowanym języku, co przyśniło jej się minionej nocy.
Przytakuję, pochrapując na blacie stołu. Ona nie rozumie, dlaczego mama taka sflaczała i dlaczego z energią nie zabieramy się do zabawy już, teraz. „Bo jest, córciu, środek nocy! Co ci szkodzi pospać jeszcze trochę? Tak ze dwie godzinki? Aż wstanie słońce? Nie możesz zrobić tego dla mamy i taty? Nie?” Iga potrząsa przecząco głową i wywala w pokoju całe pudło z klockami do góry nogami. Przy dwóch lampkach bawimy się w domek przez jakieś pięć minut, bo potem to już nuda i można przejść do czytania książeczek, następnie do kolorowego bączka, by zakończyć pierwszą godzinę na rysowaniu kropek i kółek gdzie popadnie. Dzisiaj głównie na blacie biurka i kanapie. Bo kartki się gdzieś zawieruszyły. Tym sposobem dotarłyśmy dopiero do godziny siódmej rano… Jeśli ktoś mi powie, że los matki jest jak wygranie w totka, nie uwierzę. Raczej jak niespodziewana wizyta miłych, acz bardzo upierdliwych gości. Którzy w dodatku nagle oświadczają, że sprowadzają się do nas na zawsze…
Jesień zatem niech będzie dla nas przestrogą na krótkie zimowe dni, które niechybnie przyjdą. Na trudne poranki trzeba zabezpieczyć się dodatkowo atrakcyjnymi przedmiotami, aby podawać je dziecku sukcesywnie, leżąc na kanapie i starając się odespać cenne minuty. Ideał: dziecko bawi się samo, my jednym okiem kontrolujemy sytuację, drugie mamy pogrążone we śnie. Śnimy oczywiście o tych czasach, kiedy spać można było do woli, a nad uchem nikt nie walił w plastikową miskę rzeźbioną fujarką.