Blisko ludziZmyła czerwony lakier i wstąpiła do Terytorialsów. Dla Magdy polski orzeł to świętość

Zmyła czerwony lakier i wstąpiła do Terytorialsów. Dla Magdy polski orzeł to świętość

– Przez moje 160 cm wzrostu i nieco powyżej 50 kg wagi bałam się tego, że będę odstawać od większych i silniejszych mężczyzn – mówi szer. Magdalena Musiał. Nie poddała się. O prawniczce, która została Terytorialsem.

Zmyła czerwony lakier i wstąpiła do Terytorialsów. Dla Magdy polski orzeł to świętość
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Dominika Czerniszewska

21.11.2019 | aktual.: 22.11.2019 09:02

W Wojsku Polskim służy 6732 żołnierek, co stanowi 6-7 proc. wszystkich żołnierzy zawodowej służby wojskowej. Podczas tegorocznego spotkania z okazji Dnia Kobiet Minister Obrony Narodowej Mariusz Błaszczak podkreślił, że liczba osób płci żeńskiej w Wojsku Polskim systematycznie rośnie i obecnie jest ich o 632 więcej niż w 2018 r. W Wojsku Obrony Terytorialnej udział kobiet wynosi 13 procent. I właśnie do tej struktury należy szer. Magdalena Musiał.

Misją Terytorialsów jest obrona i wspieranie lokalnych społeczności. Na co dzień wykonują różne zawody, ale łączy ich jedno – wiara w te same wartości. Składają przysięgę, zakładają mundur i służą ojczyźnie. W czasie pokoju prowadzą działania ratownicze, a w sytuacjach kryzysowych wspierają ludność dotkniętą skutkami klęsk żywiołowych. Na wypadek wojny szkoleni są, by być wsparciem wojsk operacyjnych w strefie działań bezpośrednich, a poza nią – siłą wiodącą.

Magdalena Musiał z zawodu prawniczka, w rozmowie z Wirtualną Polską zdradza, jak odnalazła się w męskim środowisku, jak zareagowała rodzina i dlaczego postanowiła służyć ojczyźnie.

Obraz
© Archiwum prywatne

Dominika Czerniszewska, Wirtualna Polska: Czołem! Skąd pomysł, na włożenie munduru?

szer. Magdalena Musiał, Małopolska Brygada Obrony Terytorialnej: Czołem! Od początku powstania WOT (Wojska Obrony Terytorialnej – przyp. red.) kołatało mi w głowie, że może to jest wreszcie szansa spełnić swoje marzenia, założyć mundur i móc powiedzieć: "Jestem żołnierzem Wojska Polskiego". Pomimo tego, że wybrałam zupełnie inną drogę życiową - jestem prawnikiem.

Wiosną tego roku, na jednym z punktów promocyjnych, rozmawiałam z żołnierzami mojej obecnej Brygady i przyznam, że to głównie dzięki ich zapałowi, z jakim opowiadali o służbie w WOT, zdecydowałam się wysłać zgłoszenie. Później była seria badań lekarskich, spotkań i wreszcie w czerwcu przyszło to, na co czekałam – karta powołania i komplet informacji, gdzie i kiedy rozpocznie się mój nowy rozdział w życiu.

Co na to rodzina?

Spotkałam się z różnymi reakcjami. Od dumy, pełnego wsparcia i trzymania kciuków, przez troskę, czy mi się nic złego nie stanie. Niektórzy kiwali z politowaniem głową i pytali, czy mi się nudzi, nie mam co robić i po co mi to "na stare lata". Hej, mam dopiero trzydziestkę! Nie jest przecież za późno. Razem ze mną zaczynały panie w wieku od 18 lat aż 50. roku życia.

Z biegiem czasu, jak rodzina zobaczyła, ile szczęścia daje mi możliwość założenia munduru, jak snuję plany na przyszłość w wojsku, ilu fantastycznych ludzi spotkałam, a wreszcie – czemu służą i jak wiele dobrego robią Wojska Obrony Terytorialnej, ich podejście diametralnie się zmieniło. Teraz na pytania "co u Magdy?", odpowiadają z dumą "Magda? Magda jest w Terytorialsach!".

A narzeczony? Nie miał nic przeciwko?

Narzeczony od pierwszej chwili, kiedy na głos się przyznałam, że chcę wstąpić do WOT-u trzymał za mnie kciuki i wspierał. Podrzucał pomysły, co – jego zdaniem - powinnam u siebie poprawić, czego się spodziewać. Dopiero po szkoleniu tzw. "szesnastce" wygadał się, jak bardzo się o mnie bał. O to, że się rozczaruję, że nie wytrzymam, że pewnie inaczej to sobie wyobrażałam, że wreszcie będą na mnie krzyczeć i dawać niezły wycisk. Z tym wyciskiem to akurat się zgadzało w stu procentach.

Teraz, po wysłuchaniu godzin moich opowieści o Wojskowej Obronie Terytorialnej i tego, jak się tu czuję, strach minął, a została duma. Wiem, że kiedy jego koledzy narzekają na swoje żony czy partnerki, Paweł tylko się uśmiecha i kwituje krótkim: "Ja tak nie mam".

Każde z nas ma swoje pasje, które się w wielu miejscach zazębiają, a w części są różne. W jeden weekend pojedziemy razem pod namiot, a w inny on się spotka z kolegami, a ja się stawię na ćwiczenia rotacyjne. Czasem tylko ponarzeka, kiedy musi wstać o 4 rano i mnie podrzucić do jednostki, trochę się też próbuje wymądrzać, kiedy pakuję plecak, bo "on by to zrobił inaczej", ale z tym sobie daję radę od razu.

Kobieta w wojsku nie ma lekko. Jak przygotowywałaś się do "szesnastki"?

Jestem dość drobną osobą – przez moje 160 cm wzrostu i nieco powyżej 50 kg wagi najbardziej się bałam tego, że będę znacząco odstawać kondycyjnie i wytrzymałościowo od większych i silniejszych mężczyzn. Postawiłam więc głównie na poprawę tężyzny - do dotychczasowego biegania i lekkich ćwiczeń fitness dołożyłam pompki, podciągnięcia, obciążenia itp. I w tym momencie mój strach jeszcze się pogłębił. Byłam przekonana, że mężczyźni podniosą więcej, zrobią więcej pompek, więcej podciągnięć.

Pomyślałam więc, że porywam się z motyką na słońce. Jednak z każdym kolejnym treningiem, kiedy byłam w stanie zrobić już nie np. 15 pompek a 20, kiedy stoper pokazywał coraz niższy czas przebiegnięcia określonego dystansu, uznałam, że może jednak nie będzie tak źle. Czas pokazał, że miałam rację i moja kondycja pozwoliła mi na dorównanie mężczyznom.

Obraz
© Archiwum prywatne
Obraz
© Archiwum prywatne

Fizycznie dałaś radę, ale rywalizowałaś na równi z mężczyznami. Musiałaś pozyskać ich szacunek?

Na początku obawiałam się trochę pobłażliwego traktowania przez kolegów czy prób sprowadzenia mnie do roli "maskotki". Niepotrzebnie. Podczas szkolenia podstawowego byłam nawet zastępcą dowódcy drużyny, składającej się oprócz mnie, tylko z jednej kobiety. Nie miałam żadnych problemów z tym, żeby mężczyźni wykonywali moje polecenia.

Nie dzielimy się ze względu na to, czy żołnierz przed przyjściem do jednostki musi się ogolić czy też zmyć czerwony lakier z paznokci. Żołnierz to żołnierz.

A co z seksizmem?

Seksizm? Nie u nas. Podczas szkoleń rotacyjnych często żartujemy z siebie nawzajem. Nigdy jednak żaden żart kolegi mnie nie zabolał, nie uraził ani nie był podszyty seksizmem. Nigdy nie musiałam wyznaczać granicy.

Jeśli chodzi o wyjście "poza słowa", to posłużę się przykładem – mam pewność, że kiedy będę chciała w terenie założyć coś ciepłego pod mundur, to przypilnują, żeby nikt nie podglądał i żadnemu nie przyjdzie do głowy, żeby to zrobić.

Dowódcy zaś nas obserwują i obiektywnie oceniają stopień zaangażowania, jaki przejawia każdy z żołnierzy - czy to kobieta, czy mężczyzna. Szkolenie podstawowe, ja – niska, mała kobieta – zakończyłam z wyróżnieniem właśnie dzięki temu, że kadra dostrzegła m.in. moje zaangażowanie, odpowiedzialność i koleżeńską życzliwość. Chociaż nie podciągnę się, aż tyle razy, co moi koledzy.

Miałaś chwile słabości?

Oczywiście. Przeniesienie w zupełnie inny świat rozkazów, dyscypliny i drygu wojskowego w połączeniu z intensywnością ćwiczeń i wysiłkiem fizycznym spowodował, że poczułam kilka razy pod powiekami łzy rozżalenia i wyczerpania. Pojawiły się myśli: "Nie dam rady, buty mnie obtarły, "plecak jest za ciężki", "nie mam siły, nie wstanę już". Instruktorzy powtarzali: "U żołnierza nie ma, że się nie da! To jest tylko w twojej głowie!". Znów się dało przezwyciężyć swoje słabości, wygonić je z głowy i wstać po raz -nasty, -dziesiąty może nawet -setny.

Ludzie dziwią się, słysząc, czym się zajmujesz?

Oj tak, dziwią! Szczególnie, jeśli znają mnie z wydania codziennego - niepozorna kobieta w grzecznym stroju biurowym. I żołnierz? Jednak zawsze za tym zdziwieniem i niedowierzaniem idzie ciekawość, dopytywanie, jak to jest, czy jest ciężko, czy daję radę itd. Na końcu najczęściej pojawia się podziw i słowa: "Ja to bym nie dał/dała rady". Korzystając z możliwości powiem - jeżeli będziecie chcieli, to dacie radę. W końcu... "Nie ma, że się nie da!".

Obraz
© Archiwum prywatne

Wojsko, jeździsz na Junaku i prowadzisz Volkswagena T2 Westfalia. Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem.

Każdy z nas może to robić – wstąpić do WOT, jechać do pracy skuterem zamiast samochodem, zjeść obiad na łące. A ja... po prostu nie lubię siedzieć na kanapie przed telewizorem. W piątek wieczorem zamiast imprez, wolę pakować plecak na weekendowy wyjazd w góry, wycieczkę czy na ćwiczenia rotacyjne.

Najprzyjemniejszymi wakacjami dla mnie nie jest pobyt w kilkugwiazdkowym hotelu z obsługą all inclusive tylko odkrywanie nowych miejsc, odwiedzanie ulubionych, zdobywanie górskich szczytów. A czy będę po tym spać w zabytkowym kamperze, czy wezmę namiot do plecaka lub na motocykl... To już zależy, od tego, na co mam ochotę. Czołem!

Czołem! Powodzenia!

Obraz
© Archiwum prywatne

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (454)