Żona męża stanu wojennego
O wprowadzeniu stanu wojennego wiedziała jeszcze przed oficjalnym komunikatem. Krzyczała żeby nie zabierali jej męża i choć nie palił, dała mu na drogę papierosy. Tłumaczyła synowi, że tatuś nie jest bandziorem i wierzyła. Bo zdaniem Natalii Lis, żony internowanego w grudniu 1981 roku Zbigniewa Lisa, najważniejsza jest wiara.
10.12.2008 | aktual.: 25.06.2010 17:44
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
13 grudnia 1981 roku w niedzielę o godzinie 6.00 gen. Wojciech Jaruzelski poinformował Polaków w przemówieniu, które było transmitowane przez radio i telewizję, o wprowadzeniu stanu wojennego. Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego przejęła pełnię władzy na terytorium Polski.
„O stanie wojennym wiedziałam jeszcze przed jego ogłoszeniem. Dla mnie stan wojenny wybuchł dokładnie o północy.”
Wieczorem 12 grudnia 1981 roku Natalia Lis wracała pociągiem z Olsztyna. Wiozła mięso, ponieważ Olsztyn był wtedy jednym z najlepiej zaopatrzonych miast w Polsce. W sklepach niepokornego Gdańska nie było wiele, a zbliżały się święta. Z dworca odebrał ją mąż. Podjechali pod dom. Tam już na niego czekali. Kilku mężczyzn wyskoczyło z samochodów.
„Chcieli go zabrać spod domu. Nigdy nie byłam pokorna i od razu zaczęłam krzyczeć - jakim prawem! Nie ma mowy o tym żebyście go zabierali! Jeżeli macie coś do męża to zapraszam do góry i porozmawiamy”.
Jeden z mężczyzn powiedział, że jest pełnomocnikiem komendanta do spraw stanu wojennego, a ona mu na to, że jest perską księżną...
Powiedzieli, że Zbigniew Lis jest internowany. Nie wiedziała co to znaczy. Kojarzyła to pojęcie z 39. rokiem i internowanym w Rumunii polskim rządem.
„Mój mąż nie palił i nie pali nadal. Kiedy go zabierano wetknęłam mu papierosy, a on pyta: po co mi papierosy? Byłam oczytana i wiedziałam, że mogą się przydać. Potem okazało się, że wszyscy koledzy, a siedziało ich w celi 16., byli palący. Stwierdzili, że Zbyszek ma bardzo rozsądną żonę”.
Jak opisałaby moment kiedy go zabierali?
Ciemność, mróz, śnieg, strach i wielka niewiadoma.
„W wigilię dowiedziałam się gdzie jest mój mąż”
Po 13. grudnia załatwiła sobie służbową delegację i jeździła do Kwidzyna, Sztumu, Wejherowa i szukała męża. W wigilię na Okopowej w Gdańsku ( siedziba SB) na drzwiach powieszono małą kartkę z napisem „internowani” i numerem telefonu, pod który należało zadzwonić po dodatkowe informacje. Zadzwoniła.
„Długo trwało zanim mój rozmówca znalazł męża, ale w końcu podał mi nazwę Strzebielinek. Zapytałam gdzie to jest, odpowiedział, że jego to akurat nie obchodzi”.
Strzebielinek - mała wieś koło Wejherowa. Od 13 grudnia 1981 roku znajdował się tu Ośrodek Odosobnienia dla Internowanych. Zatrzymani pochodzili głównie z Gdańska. Warunki w obozie nie odbiegały od innych ośrodków. Największą niedogodnością były bardzo duże, 14-16 osobowe cele, stale zamknięte.
Zobaczyła męża w pierwszy dzień świąt. Sala spotkań była pełna ludzi, wszyscy się znali, wszyscy ze sobą rozmawiali, warunki niezbyt komfortowe, ale była szczęśliwa.
Lęki i Obawy?
W grudniu 1981 roku bała się, że mąż już nigdy nie wróci do domu. Ludzie opowiadali różne historie. Mówiono, że planują wywieźć internowanych „na wschód”, a wtedy mogliby już nie wrócić.
„Kiedyś przybiegła koleżanka i mówi - wspaniała wiadomość, podała Wolna Europa, uciekli internowani ze Strzebielinka. Załamałam się. To nie była dobra wiadomość. To była tragiczna wiadomość, bo tam, podczas ucieczki, mogli ich wystrzelać jak kaczki w polu”.
Bała się nie tylko o męża. Martwiła się o zdrowie psychiczne czteroletniego syna. Po powrocie z przedszkola pytał, czy to prawda, że tata jest bandytą. Odpowiadała, że to nieprawda, tatuś nie siedzi w więzieniu i ma być z niego dumny. Chciała napisać na wszystkich oknach mieszkania - „My się nie wstydzimy naszego tatusia” .
Stopniowo oswajała się z tą sytuacją, bo przecież człowiek przyzwyczaja się do wszystkiego. Wiedziała, że „jakoś” musi być.
Wigilia
Ostatnio czytała felieton jednej z modnych polskich pisarek w modnym kobiecym czasopiśmie, o wigilii Bożego Narodzenia w 1981 roku. Bardzo ją rozbawił, do tego stopnia, że napisała list do redakcji.
„Droga Pani. Pani wigilia była luksusowa w porównaniu z tym co miałam ja. Puszka sardynek, chleb i opłatek, to była wigilijna wieczerza anno domini 1981”
Spędziła ją z matką i synem. Potem przyszła sąsiadka, która przyniosła cytrynę. Płakały podczas dzielenia się nią jak opłatkiem.
Choinkę przyniósł kolega męża. Przyszedł z czteroletnim synem. Przynieśli drapaka z dwoma gałęziami i bez czubka. „Chłopiec równolatek mojego syna powiedział wtedy, że oddaje mu swoją choinkę bo on ma w domu tatę, a mój syn nie” .
To jest solidarność.
Jaka jest rola kobiety?
„Kobieta musi wierzyć. Nie w to, że coś się zmieni. Trzeba wierzyć, że musi się ułożyć i trzeba działać”.
Było kilka kobiet - m.in. Natalia Lis, Magda Wręga i Krystyna Drzycimska. Ich mężowie byli internowani, a one wspierały i ich, i siebie. Wszystkie mieszkały na jednej dzielnicy i miały znajomego taksówkarza z własnym samochodem i benzyną. To dawało im prawie nieograniczone możliwości, bo po załatwieniu przepustek mogły odwiedzać internowanych mężów. Mówiły o sobie - Grupa Wsparcia.
„Na czym polegało wsparcie?”
„Wiedziałyśmy, że możemy na siebie liczyć, w każdej sytuacji. I najważniejsze nie załamywałyśmy się. Można było mówić, a wiesz zabiją go, utłuką, zostaniemy same z dziećmi i nie damy sobie rady. Ale nie z tymi dziewczynami. My wspierałyśmy się psychicznie, zarażałyśmy optymizmem i powtarzałyśmy, że to wszystko musi się ułożyć”.
Natalia Lis – z wykształcenia ekonomistka. W rubryce zawód wpisuje – wolny strzelec. Żona Zbigniewa Lisa, w 1981 roku wiceprzewodniczącego "Solidarności" Stoczni Gdańskiej.