Życie rodzinne i towarzyskie oparte na sakramentach. Witajcie w Polsce
Czy jesteśmy wierzący, czy nie, święta i sakramenty są okazją do spotkań rodzinnych i towarzyskich. Większości to nie przeszkadza. A jeśli zaczyna, szybko okazuje się, że ze szpon kalendarza liturgicznego trudno się wyswobodzić.
01.06.2019 | aktual.: 01.06.2019 17:42
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Polacy widzą się ze swoimi rodzinami z sześciu okazji: chrzcin, komunii, ślubów, pogrzebów, Bożego Narodzenia i Wielkanocy. No, w starszym pokoleniu jeszcze imieniny. Jedyne pozornie świeckie święto w tym sekstecie. Pozornie, bo koniec końców imieniny przypadają w określony dzień na cześć świętego o tym samym imieniu.
O fenomenie sponsorowanych przez religię spotkań rodzinno-towarzyskich powstała nawet seria filmów produkowanych przez Telewizję Polską. "Święta polskie" przez pryzmat uroczystości, pokazują polską mentalność. Kultowy "Żółty szalik" z Januszem Gajosem jest nie tyle o Bożym Narodzeniu, ile o alkoholizmie. A w "Piekle niebie" oglądamy córkę najbogatszego człowieka we wsi, która nie ma do kogo zwrócić się ze swoimi problemami. W tle: pierwsza komunia święta, do której dziewczynka pójdzie w najładniejszej we wsi sukience.
Ojciec chrzestny 2.0
Trudno kwestionować ponad tysiącletnią tradycję, która doprowadziła nas do momentu, w którym życie rodzinne, niezależnie od stopnia religijności, opiera się w znacznym stopniu na kalendarzu liturgicznym. Całej Polski nie przejeżdża się ot tak, bez powodu, "tylko po to", żeby zobaczyć się z rodziną. Co innego taki chrzest. Święta i sakramenty mają ważną funkcję. Spajają rodzinę, a tym samym i społeczeństwo. Schody zaczynają się jednak, gdy ktoś postanowi wystąpić z Kościoła i jest w swojej decyzji konsekwentny.
Co prawda, żeby być świadkiem na ślubie kościelnym, wbrew obiegowej opinii, nie trzeba mieć bierzmowania, ale żeby zostać chrzestnym, już tak. W takiej sytuacji jest Łukasz. O bycie chrzestnym pierworodnego dziecka poprosił go przyjaciel. Kumplują się od podstawówki. Nie wypadało odmówić. Tym bardziej, że ze strony Karola i jego żony chodzi raczej o zacieśnienie więzi i podkreślenie, że Łukasz jest w ich życiu ważną osobą, niż o to, żeby był dla ich córki "przewodnikiem w wierze".
- Jestem niewierzący. No, ale żeby nie zawieść przyjaciół, będę musiał przyjąć bierzmowanie i w dodatku się wyspowiadać. Co mam powiedzieć księdzu? Nikogo nie zabiłem, nie okradłem, jeśli kogoś raniłem, to żałowałem, przepraszałem i starałem się zadośćuczynić, mówiąc ich nomenklaturą. Z kolei wyznanie, że uprawiam seks przedmałżeński, masturbuję się i nie poszczę w piątki, to dla mnie jakaś hipokryzja. Czuję zniechęcienie na samą myśl, że mam brać udział w takiej szopce – zżyma się Łukasz.
Najgorsze jest to, że z tej sytuacji nie ma wyjścia. Łukasz zawiedzie najlepszego przyjaciela, albo będzie musiał zacisnąć zęby. I to właśnie ma zamiar zrobić.
Duchowość jako cecha osobnicza
Karolina i Kamil są małżeństwem cywilnym od 10 lat. Śmieją się czasem, że wychowują córkę na bezbożnicę. Ani chrztu, ani komunii, ani lekcji religii w szkole.
- To nie tak, że chcemy jej przekazać jakieś swoje poglądy. Uważamy raczej, że w Polsce jesteśmy przymusowo socjalizowani do religii, więc chcemy zostawić Gai wybór. Duchowość jest dla nas cechą osobniczą. Niektórzy mają ją silnie rozwiniętą, inni nie. Narzędziami wychowawczymi religii katolickiej są kij i marchewka, z przewagą kija. Straszy się dzieci "grzechem śmiertelnym" i mękami piekielnymi. Nie tak wychowuje się dziecko na dobrego człowieka – tłumaczy swoje stanowisko Karolina.
Mimo wszystko obchodzą Boże Narodzenie i Wielkanoc w zeświecczonej wersji. Nie chcą odzierać córki z tych, bądź co bądź, bardzo przyjemnych dla dziecka świąt, tym bardziej, że świętują je wszyscy wokół.
- Tłumaczymy Gai, że ludzie od najdawniejszych czasów świętowali zmiany pór roku, bali się długich nocy, a cieszyli z przyjścia wiosny. Opowiadamy jej też historie biblijne, zaznaczamy, że niektórzy w nie wierzą, inni nie, i że to jest jak najbardziej w porządku – opowiada Karolina.
Przeczytaj także:
Problem z oparciem tak wielu kluczowych momentów w życiu człowieka na obrządku katolickim ma również Ania. I to mimo że jest praktykującą katoliczką. Jej mama ponad 20 lat temu wyprowadziła się na wieś. Kilkadziesiąt domów, jeden cmentarz, jeden kościół, a do najbliższego dużego miasta - ponad 60 kilometrów.
– Byliśmy typową polską rodziną. Krzyże nad drzwiami, msze w niedzielę, ale mam wrażenie, że bez jakiegoś głębszego namysłu nad tym wszystkim. Tak było i już. Myślę, że byliśmy raczej rodziną religijną niż wierzącą. Moja mama ma reumatyzm, astmę i kilka pomniejszych dolegliwości, jak to w tym wieku. Prosiłam ją wielokrotnie, żeby się do mnie przeprowadziła, ale ona twierdzi, że dobrze jej na wsi. Ze względu na stan zdrowia kilka lat temu przestała chodzić do kościoła. W zeszłym roku przyjmowała księdza po kolędzie. Wyrzucał jej, że panie, które są w znacznie gorszym stanie niż ona, w kościele jednak się pojawiają. Moja mama nie odniosła się do tego. Na odchodne zasugerował jej, że cmentarz jest dla katolików – piekli się Ania.
To nie tak, że mama się jej żaliła. Któregoś dnia Ania odwiedziła ją w niedzielę i nie zastała nikogo w domu. Potem mama przyczłapała z kościoła. Ciężko oddychała. Ania myślała, że może to sposób na zabicie samotności albo potrzeba duchowa, więc nie chciała robić jej wymówek, że nie powinna się tak forsować. Kilka miesięcy później rozmawiały przez telefon i pani Janina westchnęła, że nie ma siły chodzić na msze. "To nie chodź" – powiedziała Ania i tym sposobem dowiedziała się, że mama chodzi na msze, bo boi się, że po jej śmierci córka będzie miała problem, żeby ją pochować.
– Nie mieści mi się w głowie, jak można w ogóle sugerować coś takiego komukolwiek, a co dopiero starszej pani. Chciałam iść do tego księdza i zrobić awanturę, ale mama błagała mnie, żebym tego nie robiła – opowiada dziewczyna.
Konstytucyjnie Polska jest państwem bezwyznaniowym, ale w praktyce to nie jest kraj dla niewierzących ludzi. Ba! Nawet dla niepraktykujących. Osoby, które chcą uczestniczyć w pełni w życiu rodzinnym i społecznym, tak, czy siak mają z kościołem jakiegoś rodzaju styczność. Gorzej, jeśli ta styczność nie jest dobrowolna, a podyktowana strachem przed wykluczeniem ze wspólnoty siebie czy najbliższych. Oczywiście, można wysunąć argument, że od zostania chrzestnym czy świadkiem na bierzmowaniu, korona z głowy nikomu nie spadnie. Z drugiej strony katolicy funkcjonują w naszym społeczeństwie zgodnie ze swoimi wartościami. Dobrze byłoby, gdyby agnostycy i ateiści też mieli taką możliwość.
Przeczytaj także:
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl