Fitness"Przestańcie promować otyłość", czyli jak mężczyźni, którzy rzadko rozmawiają z kobietami, nie kumają body positive

"Przestańcie promować otyłość", czyli jak mężczyźni, którzy rzadko rozmawiają z kobietami, nie kumają body positive

Cellulit to nie objaw nadciśnienia, a fałdka to nie zapowiedź zawału. Chyba że nagie kobiety po 30. ogląda się głównie online. Kilka słów o tym, że otyłości nie da się wypromować. Można za to nie traktować cierpiących na nią osób, jak gdyby miały zarażać.

"Przestańcie promować otyłość", czyli jak mężczyźni, którzy rzadko rozmawiają z kobietami, nie kumają body positive
Źródło zdjęć: © Agencja Gazeta | Sławomir Kamiński
Helena Łygas

Łukasz zgarnął bęcki. Nie powiem, że niezasłużenie, ale jednak żal chłopaka. Od pięciu lat robi rewelacyjną robotę, prowadząc poczytnego bloga popularnonaukowego "To tylko teoria". Jak na biologa przystało, rozprawia się z okołobiologicznymi mitami i bzdurami, na które co rusz można natrafić online. Dla niedowiarków pod każdym z postów publikuje nawet bibliografię.

Z profesorskiego na nasze przekłada naukowe zawiłości. I to zawiłości, które przeciętnego zjadacza chleba obchodzą lub obchodzić powinny. Z jego bloga można dowiedzieć się, o co chodzi w "aferze dzikowej" albo czy zawarta w energetykach tauryna jest szkodliwa.

Może i lekko podpuszczony przez tytuł stołecznej "Wyborczej" ("Modelki plus size pokazały się w bieliźnie na Starówce. Turyści zachwyceni"), bloger opublikował na swoim fanpage'u post, który wzbudził olbrzymie kontrowersje.

"Bardzo szkodliwe jest pokazywanie nadwagi i choroby, jaką jest otyłość, jako coś normalnego, fajnego, pozytywnego. Koszty jednostki, społeczne i ekonomiczne wynikające z otyłości są ogromne, a nadwaga i otyłość to jedne z największych problemów zdrowotnych w UE czy USA (…)" – napisał.

No i się zaczęło. Czytelnicy zarzucili Łukaszowi tzw. fatshaming, czyli zawstydzanie osób – nie bójmy się niepoprawnego politycznie słówka – grubych ze względu na ich tuszę.

Bloger usiłował odcinać się od afery, wyjaśniając, że nie pisze o kobietach, tylko o nadwadze i otyłości. Cóż, tak to się jakoś składa, że nadwaga i otyłość nie funkcjonują w próżni. Ich kontekst społeczny i psychologiczny jest wcale nie mniej istotny niż ten biologiczny.

Tak jak Łukasz myśli wielu mężczyzn, którzy nigdy nie rozmawiali ze zbyt wieloma kobietami o ich stosunku do własnego ciała, odchudzania i wagi. Zacznijmy od tego, że żeby wypromować model, który absolutnie nie mieści się w przyjętym kanonie atrakcyjności, trzeba by kilku lat i jakiegoś, nomen omen, grubego międzynarodowego spisku.

To nie tak, że czytasz artykuł przedstawiający bezdomnych jako hipisów XXI wieku i zaczynasz zastanawiać się nad życiem na ulicy. Matrycy urody tworzonej przez lata z setek tysięcy wychudzonych kobiecych wizerunków nie pogrzebie widok kobiety z cellulitem na Starówce.

Ten widok może natomiast pomóc dziewczynom, które nie pamiętają, kiedy po raz ostatni miały na sobie spodnie krótsze niż za kostkę i rozbierają się tylko przy zgaszonym świetle. Przyczyny nadwagi i otyłości są tyle liczne, ile złożone, nie wynikają wyłącznie z lenistwa i niewiedzy. A nawet jeśli w jakimś konkretnym przypadku rzeczywiście wynikają, hasło "nie pokazujcie swojego ciała jako czegoś normalnego, fajnego, pozytywnego" jest ohydne. Z nienawiści do swojego ciała, jak to z nienawiści, nie wynikają fajne rzeczy.

Uwagę zwraca jeszcze jedno. Przekonanie charakterystyczne dla pokolenia wychowanego na pornografii, że fałdka, wystający brzuch czy cellulit oznacza otyłość albo przynajmniej nadwagę.

BMI to uznawany przez Światową Organizację Zdrowia indeks masy ciała, pozwalający ustalić, czy waga danej osoby jest prawidłowa w stosunku do jej wzrostu. Prawidłowa oznacza w tym kontekście "prawdopodobnie nieszkodliwa dla zdrowia".

Dzieląc wagę (w kilogramach) przez podniesiony do potęgi drugiej wzrost (w metrach), możemy sprawdzić, czy z punktu widzenia nauki ("To tylko teoria!") nie mamy przypadkiem za dużo tkanki tłuszczowej.

Pamiętam wprowadzenie tego pojęcia, jakżeby inaczej, na biologii, jakoś w gimnazjum. W mojej silnie sfeminizowanej klasie wszystkie struchlałyśmy. Dlaczego? Bo jako przybierające na wadze 14-latki byłyśmy przekonane, że nasze BMI zdradzi za moment, że jesteśmy otyłe. Czułyśmy się grube. Okazało się, że wagę wszystkie mamy w normie. Bo i rozpiętość wagi "prawidłowej" to niemal 20 kilo.

Jestem przekonana, że część dziewczyn biorących udział w akcji "The Real Catwalk" nie miała nawet nadwagi. Oczywiście, to tylko teoria. Poparta jakże nielubianym przez naukowców dowodem anegdotycznym, ale za to takim, pod którym mogą się podpisać tysiące kobiet. Nigdy nie zbliżyłam się nawet do granicy nadwagi. Miewałam natomiast i boczki, i cellulit.

Bliżej mi do trzydziestki niż do dwudziestki. Gros moich pracujących za biurkami rówieśnic z westchnieniem wspomina nie tak znowu dawne czasy, kiedy to licealna dieta drożdżówkowo-sokowa pozwalała im utrzymać wskaźnik wagi na stałym i o jakieś pięć kilo niższym niż dzisiaj poziomie. Jeśli w tym wieku nie uprawiasz regularnie sportu i nie masz genów po rosyjskich supermodelkach, a mimo to nosisz "S", raczej nie jesz, czego chcesz i kiedy chcesz.

I nie mam tu na myśli podwójnych cheeseburgerów i tabliczek czekolady przed snem. Raczej "grzeszki", jak tytułują podjadanie pisma kobiece, z gatunku dwie kanapki zamiast jednej czy słodzenie kawy. Rzeczy, na które rówieśnicy płci przeciwnej bez skłonności do tycia nie zwróciliby nawet uwagi.

Przydałaby się nam akcja analogiczna do weekendowego "The Real Catwalk". Taka, w której kobiety o wadze prawidłowej, lecz niekoniecznie wolne od rozstępów i fałdek, wyszłyby na ulicę z kartkami "Z moją wagą wszystko w normie, to z tobą coś nie tak". A koleżanki z nadwagą i otyłością, których ciała też są pozytywne, mogłyby wystąpić pod hasłem: "To nie jest zaraźliwe".

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (440)