#50tonowe30. Jolanta Lewicka: Żyję dla siebie!
Miłośniczki pięknej bielizny doskonale znają jej luksusowe butiki Li Parie. Jedna z pierwszych brafitterek w Polsce jest ekspertką od biustów, kobiecych ciał i umysłów. Nie tylko dobiera bieliznę, ale też projektuje, z myślą o kobietach noszących wszelkie rozmiary i fasony. Gdy Gok Wan przyjechał do Polski, chciał pracować tylko z nią. Podobnie Trinny i Susannah. Do swojego domu wpuściła ją Anna Komorowska, ubierała też Jolantę Kwaśniewską, Małgorzatę Tusk. Kobiety z pierwszych stron gazet traktuje tak samo jak klientki, które zaglądają do któregoś z jej trzech butików w warszawskich centrach handlowych. Daje im tonę pozytywnej energii, uczy kochać własne ciała i przekonuje, że nie muszą udawać kogoś, kim nie są. 48-letnia bizneswoman zdradza nam swój przepis na sukces, szczęście i miłość. A tej ostatniej jest w jej życiu mnóstwo.
Spotykamy się u ciebie w domu. Do śniadania siadamy razem z twoim partnerem, Jeanem Francois. Widać, że jesteście zakochani po uszy. Skąd wzięła się ta miłość?
Z aplikacji w telefonie! (śmiech) A tak naprawdę to wzięła się z mojego rozwoju i pogodzenia z życiem. Poznaliśmy się rok temu w Paryżu. Wychodziłam z warsztatów na temat body coachingu, czyli pracy z ciałem. Gdy cała moja grupa rozchodziła się do swoich zajęć, rodzin, partnerów, ja zostałam sama. A tego się w życiu zawsze bałam najbardziej. Byłam ładna, mądra, fajna i zawsze chciałam, żeby cały czas ktoś się tym zachwycał. A wtedy, w mieście miłości, zupełnie na przekór, powiedziałam sobie: Ok, jestem gotowa na to, żeby żyć sama ze sobą.
Przedtem miałam mnóstwo wyobrażeń i całą listę cech, które miał posiadać mój wymarzony partner. I to mnie gubiło. Doszłam do wniosku, że może to, co sobie wymyśliłam, wcale nie jest dla mnie najlepsze i zamiast uparcie planować, trzeba odpuścić i przestać kontrolować? Bo może ja nie mam pojęcia, co jest dla mnie najlepsze? I chyba wtedy życie stwierdziło, że jak już przestałam jęczeć i marudzić, to jestem gotowa i trzeba mi dać to, na co zasługuję. Coś, czego zupełnie nie szukałam. I dostałam Jeana Francois. On mieszka we Francji, ja w Polsce. Widujemy się w weekendy i żyjemy pełnią życia. Niech żyją tanie loty między naszymi miastami! Okazało się, że właśnie taki związek najbardziej mnie uszczęśliwia. Nie ten konwencjonalny, w którym każdej nocy zasypiamy w jednym łóżku. Znaleźliśmy swoją drogę, swoją formułę. I jest ona oparta na zaufaniu, szacunku i pełnej otwartości. Nie ma oczekiwań i konieczności kontrolowania wszystkiego.
Projekcje i obsesja na punkcie kontroli to problem wielu Polek?
W moich salonach nie tylko dobieram bieliznę, ale również robię kobietom body therapy, czyli uczę je, jak patrzeć na swoje ciało, jak je akceptować i kochać. Właśnie wtedy widzę, jak wiele naszych problemów, zwłaszcza w związkach, wynika z absurdalnych projekcji i oczekiwań. Te ostatnie bardzo często wcale nie są nasze. Podążamy w życiu utartą ścieżką: robimy to, czego nauczyli nas rodzice, społeczeństwo. Boimy się pójść inną drogą. A wystarczy zadać sobie parę pytań. Po co jestem w tym związku? Po co jestem w tej pracy? Żeby pokazać innym, że mi się udało? Przecież nie napełnisz swojego życia innymi ludźmi czy ich oczekiwaniami! Posiadanie faceta dla samego posiadania to żadna relacja. Musisz wiedzieć, po co ci on, co chcesz z nim stworzyć. Nie możesz być z kimś tylko dlatego, że nie umiesz być sama.
Zawsze miałaś tak dobrze przemyślane ważne życiowe kwestie?
Ależ skąd! Dopiero z wiekiem zaczęłam rozumieć, o co w życiu chodzi. I przyznam, że właśnie to jest moim największym sukcesem. Przez wiele lat myślałam, że to biznes, rzeczy, które mnie otaczają, które zbudowałam. Ale teraz widzę, że sukcesem jest mój własny rozwój. Bo on daje siłę, żeby robić wszystko, co chcę. To, co umiem, co czuję, to jest sukces. Połączenie ciała, umysłu, serca daje świadome życie. Wtedy wszystko jest możliwe. Przez wiele lat byłam uzależniona od pracy. W pewnym momencie zastanowiłam się, kim ja bym była, gdyby nie ta praca. I zobaczyłam łąkę, a właściwie – ugór. I dopiero wtedy zaczęłam pracować nad sobą zamiast tylko nad swoją karierą.
Od małego chciałam się rozwijać. Uczyłam się, ile wlezie. Urodziłam się na wsi i wiedziałam, że to jedyny sposób, żeby się z niej wyrwać. Latem grabiłam siano na łące, a w przerwach siadałam i czytałam książki. Szybko wyjechałam do internatu, potem skończyłam studia. Z każdym rokiem, z każdą poznaną osobą cieszyłam się, że robię krok w kierunku prawdziwego świata. Gdy założyłam swoją pierwszą firmę, zaczynałam od sprzedawania bielizny na bazarku na warszawskiej Sadybie. Harowałam jak wół, ale rozwój, zdobywanie wiedzy dawało mi więcej radości niż miłość, seks czy pieniądze. A mój największy rozwój to ostatnie kilka lat. Oczywiście zaczęło się od totalnego dołka – trzecia depresja, zakończony poważny związek. Dopiero wtedy zrozumiałam, że sama mam siebie kochać. Bo bez tego nie pokocha mnie nikt inny.
Wydaje nam się, że nasze problemy, przeżycia są absolutnie unikalne. A po latach jeżdżenia po świecie, rozmawiania z ludźmi przekonałam się, że wszędzie mamy takie same problemy. Bez względu na pochodzenie, płeć. Spotykałam ludzi z Australii, Kolumbii, Hiszpanii. I wyszło na to, że ja, dziewczyna z małej polskiej wioseczki, mam coś do powiedzenia. I że to, kim jestem i jaka jestem – to wystarczy. Żebym ja to wiedziała 20 lat temu! Nie marnowałabym tyle czasu na udawanie kogoś, kim nie jestem. Zobacz, to problem większości kobiet. Zamiast zaakceptować, że jesteśmy kompletne i fantastyczne, ciągle sobie powtarzamy, że musimy być bardziej. Bardziej szczupłe, bardziej mądre, bardziej umalowane, bo jak nie będziemy udawały kogoś fajniejszego, to nie będziemy się podobały ludziom. To koszmarna bzdura!
Co jeszcze chciałabyś powiedzieć 30-letniej sobie?
Nalegałabym na wyjęcie przysłowiowego kija z wiadomego miejsca. Teraz już wiem, że nie muszę udawać poważnej pani bizneswoman w poważnej garsonce, żeby ludzie brali mnie na serio. Gdybym to zrobiła wcześniej, dużo szybciej doszłabym tu, gdzie jestem. Powiedziałabym sobie, że mam coś fajnego do powiedzenia, że jestem interesująca i że warto to rozwijać, zamiast wtłaczać się w ramy, które zupełnie mnie ograniczają. I jeszcze jedno: naucz się dostrzegać siebie samą, swoje ciało! Nikt inny cię nie widzi. Twoje kompleksy, lęki są tylko twoje. Im szybciej stawisz im czoła, tym szybciej będziesz mogła być szczęśliwa.
Ale przecież my, kobiety, nieustannie jesteśmy obserwowane, oceniane. Im jesteśmy starsze, tym bardziej surowe oceny.
Wyobraź sobie wesele. Jest kółko, wszyscy tańczą. Ktoś cię wpycha do środka. Musisz zdecydować, jak zatańczyć. Rozglądasz się dookoła. Wujek Tadek za dużo wypił. Ciotka Basia jest zazdrosna o swojego męża, a on łypie na jakąś inną dziewczynę. Hania już trenuje, bo zaraz wejdzie do środka. I co? I nikt na ciebie nie patrzy! Jak sobie uświadomisz, że nikogo nie interesujesz (tak bez żalu), to okazuje się, że możesz zająć się swoim życiem i robić, co chcesz. Możesz zatańczyć, jak chcesz. Musisz tylko przetrwać tę niekomfortową chwilę, puścić hamulce i tańczyć tak, jakbyś była zupełnie sama. Jeśli się boisz, przetrwaj chwilę. Przecież nie będziesz się bała całe życie. To brzmi banalnie, ale najfajniejsze rzeczy zaczynają się od tego, że przez chwilę czujesz się nieswojo. Jak przetrwasz, to będziesz się świetnie czuć, bo będziesz miała odwagę być sobą. A to najbardziej przyciąga ludzi!
Usłyszałam tę historyjkę na jednym ze szkoleń i powtarzam ją wszystkim moim klientkom, które przychodzą na body therapy. Byłoby wspaniale, gdyby kobiety uświadomiły sobie w końcu, że same muszą siebie dostrzec i pokochać, że cała ta przygoda z miłością, akceptacją i szczęściem zaczyna się od ciała i własnego rozwoju. Na szczęście im kobiety starsze, tym więcej mają zrozumienia dla swojego ciała. Gdyby jeszcze chciały w nie inwestować.
No przecież inwestują. Obstrzykują, masują, wygładzają.
Nie o poprawianie, ale o rozumienie i akceptowanie chodzi. Z naszej kultury, religii wynika, że ciało trzeba umniejszać, marginalizować, pomijać. Inwestujemy w głowę (wiedza) i w serce (związki, rodzina). Zobacz, ile lat chodzimy do szkoły! Mózg karmimy ideałami i ogromną ilością wiedzy, potem okazuje się, że to nijak się ma do prawdziwego życia i wszystkiego musimy się uczyć na nowo.
Ile energii poświęcamy na sprawy sercowe, np. że nas ktoś nie kocha, żeby nas w końcu ktoś pokochał i się nami zachwycał, zabezpieczył emocjonalne i materialnie nasze życie. Płaczemy, tęsknimy, toczymy niekończące się rozmowy z przyjaciółkami: co on zrobił źle albo czego nie zrobił, albo co byśmy chciały, żeby on zrobił, a nigdy nie zrobi. Oczekujemy wspaniałej relacji z mężczyzną, ale nie mamy żadnej relacji z samą sobą. Nie możemy nic zaoferować, wnieść do tej relacji oprócz roszczeń. Tak bardzo nie kochamy siebie, że naprawdę nikt nas nie jest w stanie pokochać.
Od ciała oczekujemy tego samego, że niczym niewolnik będzie spełniało każdą naszą zachciankę. Ma nas słuchać, nigdy się nie zmieniać, nie przytyć, nie wolno mu się zestarzeć, chorować, zawsze ma być młode i piękne. Jak zaczyna protestować, to jeszcze bardziej mu dowalamy. Przecież to przez ciało wszystko wyrażamy. Nie masz ciała – nie żyjesz. Dlatego uczę kobiety świadomego bycia w ciele, kochania go, dbania o nie, a nie eksponowania i poprawiania. Z doświadczenia wiem, że kochane ciała ładnieją. Jasne, jak coś zaczyna się sypać, to się obstrzykujemy i w mig jest po problemie, ale nikt nie mówi, że to jest droga na skróty. Bo możesz sobie zrobić twarz, ale nie zrobisz sobie myślenia, że jesteś atrakcyjna. Za tym musi iść świadomość i akceptacja. To że wyglądasz ładnie – to nie znaczy że czujesz się ładna. To dwie różne rzeczy. Ponadto, dlaczego kobiety decydują się na „zrobienie” twarzy, cycków czy brzucha? Bo spełniają cudze oczekiwania. Zamiast posłuchać tego, co mówi im ciało, słuchają tego, co mówią inni. No a jak się realizuje plany, które nie są nasze, to ciężko być szczęśliwym. Kluczowa okazuje się wiedza, że twoje życie to twoje życie. Masz spełniać własne oczekiwania, a nie cudze, ufać sobie, a nie innym. Gdybym ja spełniała oczekiwania mojej mamy, która sugerowała, abym nie cieszyła się tak bardzo z mojej miłości, żebym przeżywała ją po cichu, w kąciku, to pewnie nie byłabym tu, gdzie jestem. Nie krytykuję jej, bo ma prawo mieć swoje poglądy. Zamiast tego mówię: „Mamo, wiesz, że ja muszę żyć po swojemu. Pozwól mi na to. Było ciężko, teraz jest dobrze, pozwól mi się cieszyć. Teraz jest czas radości. Jak będzie czas smutku, to będziemy się martwić”. Co chciałabym powiedzieć wszystkim kobietom? Nie kupuj czyjejś wersji życia jako swojej. Każdy z nas ma prawo do swojej drogi. Więc jeśli facet, z którym jesteś, jutro powie ci, że już cię nie kocha, to ty idziesz dalej. I dalej kochasz siebie! Bo jesteś ważna sama dla siebie. Byłaś, zanim się poznaliście, i będziesz teraz. Wszystko będzie dobrze.
Partnerem artykułu jest Dermika