Blisko ludzi#50tonowe30. Rozmowa z pisarką Sylwią Zientek

#50tonowe30. Rozmowa z pisarką Sylwią Zientek

Po czterdziestce wywróciła swoje życie do góry nogami: porzuciła stabilną i dobrze płatną pracę w korporacji, by na poważnie zająć się pisaniem. Właśnie wydaje swoją piątą powieść „Kolonia Marusia”. Sylwia Zientek nie czuje się ani trochę kobietą w średnim wieku, przeciwnie – uważa, że może jeszcze wiele osiągnąć, zobaczyć, przeżyć. Warszawska pisarka przyznaje, że jest dziś bardziej pewna siebie niż wtedy, gdy miała 30 lat.

#50tonowe30. Rozmowa z pisarką Sylwią Zientek
Źródło zdjęć: © Facebook.com

18.11.2016 | aktual.: 12.05.2017 08:53

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Sylwio, w czasach, gdy dorastałyśmy, czyli w latach 70. i 80., kobiety w wieku 40+ miały już za sobą najpiękniejszą część życia, mówiło się, że są w wieku średnim. Dziś chyba żadna z nas nie myśli tak o sobie, prawda?
Dokładnie tak. Postrzegamy siebie jako osoby, które wszystko teraz mogą. Mamy swój życiowy bagaż, mamy doświadczenie, możemy pozwolić sobie na zmianę wszystkiego w naszym życiu, na szaleństwo. Zabawne, bo nie dalej jak wczoraj, nie mogąc zasnąć, włączyłam sobie audiobook „Wojna i pokój” Lwa Tołstoja i już w pierwszym rozdziale pojawia się tam bohaterka, Anna Pawłowna, o której autor napisał, że miała już czterdzieści wiosen i „zużytą twarz”. Muszę przyznać, że mnie to dotknęło, ale też uświadomiło, jaka przepaść jest między wiekiem XIX a naszymi czasami, a nawet między latami 70. a tym, co dziś. Wtedy kobiety 40-letnie czy 50-letnie były już w wieku, po osiągnięciu którego należało godnie ustąpić miejsca młodym. Pamiętam, jak w naszej klatce schodowej jakaś sąsiadka pokazała się z nowym panem, młodszym od niej. Od razu były plotki, szeptano: „co ona sobie myśli, przecież jest już po czterdziestce”. A dziś? Jesteśmy po czterdziestce i tak naprawdę dopiero startujemy. Mówi się: życie zaczyna się po czterdziestce – i coś w tym jest.

Co tak naprawdę sprawia, że w tym wieku możemy i chcemy więcej?
Przede wszystkim znamy siebie bardzo dobrze, wiemy, co jest dla nas ważne, czego pragniemy. Bywa, że właśnie po czterdziestce możemy zacząć realizować coś, czego nie mogłyśmy wcześniej zacząć. Patrzę przez swój pryzmat, bo sama przeprowadziłam w swoim życiu rewolucję – porzuciłam pracę, aby pisać – ale też widzę to u kobiet, które znam i którymi się otaczam. Wcześniej życie rodzinne nie pozwalało na różne rzeczy, na przykład na podróże, na różne kursy, rozwijanie pasji. Gdy ma się już te umowne 45 lat, to pojawia się upragniona wolność: dzieciaki są większe, czasem dorosłe i samodzielne, a kobieta ma nareszcie czas i znajduje w sobie siłę. Oczywiście nie każdej się udaje, nie zawsze jest tak cudownie, ale najważniejsze, aby próbować. Ważne, by nie skupić się na odcinaniu kuponów od tego, co już mamy, ale sięgnąć po coś nowego.

*Powiedziałaś, że po czterdziestce wiemy wreszcie, czego chcemy, ale ważne jest też, by wiedzieć, czego się nie chce, z czym nie jest nam po drodze. *
To jest bardzo cenna wiedza. Dla mnie to był taki graniczny moment, kiedy uświadomiłam sobie, że chcę zmiany. Wychodziła właśnie moja trzecia książka, a ja od 13 lat tkwiłam w korporacji. Pomyślałam wtedy: teraz albo nigdy. Nie była to wcale łatwa do podjęcia decyzja, bo miałam wygodną pracę (prawniczka, menedżerka), dobrze płatną i niezbyt męczącą. Czułam, że jeśli zostanę dłużej w tym miejscu, to już się nie ruszę, to utknę tam na zawsze. Pisałam od dzieciństwa, najpierw bardzo długo do szuflady, bo brakowało mi odwagi, ale marzyłam zawsze o tym, by być pisarką. Życie tak się ułożyło, że zaczęłam pracować w zawodzie, potem urodziły się dzieci, pojawiała się rodzina, zobowiązania, a ja byłam coraz bardziej pewna, że z tym moim pisaniem nie będę potrafiła wyjść do ludzi. Przełomowym momentem była śmierć moich rodziców. Zmarli jedno po drugim na raka, to było dla mnie bardzo trudne, miałam wtedy dwójkę małych dzieci, cały czas pracowałam. Nie byłam sobie w stanie z tym poradzić i wtedy zaczęłam pisać. To była kolejna książka, tym razem z takim podejściem, że to jest coś, co chcę wydać. Pisałam długo, głównie po nocach i z przerwami. Książka powstawała powoli, ale miała też dla mnie wymiar terapeutyczny, pozwoliła mi uwolnić się od nerwicy, która była moim piętnem. Przejęłam ją od matki, która się z nią zmagała, to była taka międzypokoleniowa trauma, która wywodzi się z wydarzeń na Wołyniu. O tym jest moja najnowsza książka „Kolonia Marusia”, która w listopadzie trafi do księgarń. Z moją mamą miałam trudną relację. Urodziłam się, gdy ona miała 37 lat. Pamiętam, kiedy była po czterdziestce – wydawało się, że jej życie już się skończyło. To pewnie wynikało z tego, że przenieśliśmy się do Warszawy z małego miasteczka, zamieszkaliśmy nagle w metropolii, w samym centrum wielkiego miasta. Ulica Bracka, szum samochodów, tramwajów, w tym wszystkim moja matka nie umiała się jakoś znaleźć, to ją kompletnie przytłoczyło. Nie umiała zbudować sobie żadnych relacji, przyjaźni, w pracy była wyśmiewana, była taką zahukaną paniusią z prowincji. Musiało jej być potwornie trudno, bo wcześniej zajmowała kierownicze stanowiska. Tu w Warszawie poddała się, zrezygnowała z pracy i tak naprawdę z siebie. Kiedyś powiedziała mi, że to był największy jej błąd, dobrze to zapamiętałam. Zawsze wiedziałam, że muszę zrobić wszystko, by nie znaleźć się w takiej jak ona sytuacji…

*Tobie chyba to nie grozi, jesteś aktywna, rozwijasz swoją pasję, realizujesz się w pisarstwie. Czy to jest gwarancja sukcesu: nie rezygnować z siebie i szukać kontaktu z innymi? *
Na pewno jest nam teraz łatwiej niż naszym matkom czy babkom. Wychodzimy z koleżankami, do kina, spotykamy nowych ludzi, mamy swoje ulubione aktywności. Zupełnie inaczej niż kilka dekad temu, gdy kobiety w naszym wieku mogły co najwyżej poplotkować na klatce schodowej z sąsiadkami. Dziś mamy znajomych na wyciągnięcie ręki, są portale społecznościowe, różne grupy zainteresowań. Ale to też niebezpieczeństwo, bo zbyt wiele możliwości sprawia, że nie możemy się zdecydować, co wybrać. Tu spotkanie, tu trening, warsztaty, jakieś lekcje gotowania, zumba, biegi… Jest tyle ciekawych rzeczy do zrobienia, za wszystko po kolei łapiemy, ale nic nam do końca nie wychodzi, pojawia się przesyt i rozczarowanie.

Obraz
© Facebook.com

Co można zrobić, by w tym nadmiarze możliwości i bodźców się nie zagubić? Jak wybrać to, co najlepsze dla nas?
Ważne jest, by się zatrzymać, zastanowić: kim jestem, co mnie fascynuje, przypomnieć sobie siebie z dzieciństwa, swoje marzenia, pragnienia. Co mnie naprawdę interesuje, co sprawia przyjemność? Nie jest wcale prosto odpowiedzieć sobie na te pytania, ale trzeba spróbować. To może zająć miesiące, lata, ale w końcu się dowiemy. Może dopiero w okolicach pięćdziesiątki, ale i tak nie będzie za późno, bo na to nigdy nie jest za późno.

*Pamiętasz siebie sprzed 20 albo 30 lat? Jaka byłaś wtedy, o czym marzyłaś? *
Przede wszystkim brakowało mi pewności siebie, nie wierzyłam w to, że mogę odnieść sukces, że potrafię osiągnąć cel, który sobie założę. Dlatego bardzo długo zwlekałam z pokazaniem komukolwiek swojego pisania, po prostu się wstydziłam. Wcześniej, jako nastolatka, też nie byłam przebojowa. Moja córka ma teraz 15 lat, jest już ode mnie wyższa, silniejsza, a emocjonalnie jest wciąż dzieckiem. Możemy razem pójść do kina, porozmawiać na różne tematy, a jednocześnie ona wciąż jest zafascynowana kreskówkami, bawią ją jakieś śmieszne aplikacje w telefonie. To jeszcze nie kobieta, ale już nie mała dziewczynka. To wyjątkowe doświadczenie patrzeć na dorastającą córkę. Pamiętam siebie, gdy byłam w jej wieku, wiem, że moje zachowanie denerwowało moją mamę. Dziś rozumiem, dlaczego była tak rozdrażniona. Te wszystkie „zaraz”, „za chwilę”, które słyszymy od naszych dzieci – to chyba każdego rodzica wyprowadzi z równowagi. Ja też się złoszczę, podnoszę głos i staję się jędzą. Bardzo tego nie lubię, jestem wtedy zła na siebie. Moja córka jest najstarsza z rodzeństwa, ma dwóch braci, na pewno więcej od niej wymagałam, kiedy chłopcy byli mniejsi.

Czy zauważyłaś w pewnym momencie, że wobec córki zachowujesz się podobnie jak twoja mama w stosunku do ciebie?
Oczywiście, że tak bywało. Przyłapywałam się na tym, że zamieniam się we własną matkę. To było bardzo bolesne, bo przecież prawie każda z nas obiecuje sobie, że nie będzie jak swoja matka. Tymczasem przychodzi taki moment, kiedy słyszymy dobiegające ze swoich ust słowa wypowiadane kiedyś przez nią. Mam starszą siostrę i gdy dorastałam, ciągle słyszałam, że powinnam brać z niej przykład. Była stawiana za wzór, zawsze najzdolniejsza, najważniejsza. Czułam się z tego powodu bardzo kiepsko. Później siostra przyznała mi, że też była sfrustrowana, bo wciąż słyszała, że to co najlepsze, należy się młodszej siostrze, czyli mnie, bo byłam malutka, słabsza. To samo obserwuję u moich dzieci, ciągle ze sobą walczą. Pocieszam się jednak, że to normalne i że kiedyś minie. [śmiech]

Masz troje dzieci, męża, dom, kończysz szóstą książkę. Jak na to wszystko znajdujesz czas? Czy łatwo jest pogodzić pisarstwo z życiem rodzinnym?
Rodzina jest najważniejsza, ale ja zawsze byłam zdania, że trzeba mieć przestrzeń do realizacji swoich marzeń. Nie wolno się blokować, tymczasem wiele kobiet zapomina o tym. Dają się wkręcić w wir zajęć domowych, nie mają – nawet nie próbują znaleźć – czasu na własne zainteresowania, pasje. To niestety skutek wszechobecnego mitu Matki Polki. Z tym zmaga się większość kobiet, które znam. No bo jak znaleźć czas dla siebie, gdy trzeba zadbać o dom, ugotować obiad, a jeśli pracuje się zawodowo, to jeszcze pogodzić te wszystkie rzeczy. Kiedyś kobiety też chodziły do pracy, ale po godzinie 15 były już w swoim domu, w kuchni i szykowały obiad dla męża. On wracał do domu i dostawał swój talerz z jedzeniem, mógł odpocząć. W niektórych dzisiejszych rodzinach bywa tak samo, obowiązuje ten właśnie model: ona zapracowana, zasapana, on odpoczywa po pracy, nie robi nic przy dziecku. W naszej rodzinie jest inaczej: uzupełniamy się, mam to szczęście, że mąż wspiera mnie w moim pisarskim zajęciu. Bardzo mi pomagał, gdy po kilkunastu latach pracy odeszłam z korporacji. Nie chodzi o to, by rzucić wszystko i odmówić ugotowania obiadu, ale by mieć coś ciekawego do zrobienia poza pracami domowymi. Żeby dzieci wiedziały, że mama czymś się interesuje, ma jakieś hobby. Może na przykład uwielbia filmy, zna wszystkie premiery kinowe, a nie tylko jeden serial w telewizji. Nie powinnyśmy bać się zmian, nowych wyzwań.

Tylko że te zmiany, zwłaszcza gdy ma się 40 albo 50 lat, mogą wydawać się nie na miejscu. Nie każda kobieta jest gotowa na taką rewolucję. Jak to było u ciebie, czy od razu wiedziałaś, że podjęłaś dobrą decyzję, zamieniając pracę prawniczki na pisarstwo?
Chciałam tego, ale miałam bardzo wiele obaw. W końcu powiedziałam w pracy, że chcę odejść, aby pisać. Potraktowano mnie niemal jak wariatkę – kto rzuca stanowisko menedżerskie w wielkiej korporacji, aby coś tam sobie pisać? Postawa pracodawcy paradoksalnie mi pomogła. Zaczęto mi rzucać kłody pod nogi, utrudniać do tego stopnia, że byłam ogromnie zdeterminowana, aby skoncentrować się na pisaniu. Bałam się bardzo, pewne obawy się potwierdziły, inne nie, najważniejsze, że bilans wyszedł na plus. Za chwilę ukazuje się moja piąta książka, wiosną przyszłego roku kolejna – saga warszawska, którą właśnie kończę. Jestem bardzo zadowolona i dumna z siebie.

*Gdybyś mogła, czy cofnęłabyś się teraz do swojej trzydziestki? *
Gdybym wiedziała to wszystko, co wiem dziś, także o sobie, to czemu nie. Myślę, że kobietom 30-letnim jest jednak łatwiej – i w sferze społecznej, i w zawodowej. Ale nie tęsknię wcale do tamtej siebie, bo to był czas, gdy miałam problem z poczuciem własnej wartości. Nie wierzyłam w siebie, bałam się mówić o sobie, o tym co piszę, bardzo mnie to hamowało. Teraz wiem, że to był błąd, że całkiem niepotrzebnie się blokowałam. Na szczęście przełamałam się, dzięki ludziom, których spotkałam na swojej drodze. Dlatego uważam, że bardzo ważne jest wzajemne wspieranie się. Zwłaszcza kobiety powinny trzymać z innymi kobietami.
Obecnie przeżywamy w Polsce okres sporów ideologicznych w kwestii roli kobiety i to jest świetny moment, aby każda z nas zadała sobie pytanie, czego w życiu jej brakuje i jak po to sięgnąć. Czego pragnę? Nadmiar możliwości może przytłoczyć, ale trzeba spróbować znaleźć własną przestrzeń, coś, co daje satysfakcję i niezwykłe doznania, a nie jest zależne od partnera, wychodzi poza zależności rodzinne. Zachęcam wszystkie kobiety, aby odważyły się realizować swoje pragnienia. Lęk przed zmianą jest normalny, ale zapewniam, że wyjście poza strefę komfortu zaowocuje ciekawymi doświadczeniami i otworzy przed wami nowe obszary fantastycznych doznań.

Partnerem artykułu jest Dermika

Komentarze (6)