Aleksandra Tabor: Tajlandia to kraj pełen sprzeczności
- Seksturystyka jest widoczna w Tajlandii nawet dla tych, którzy nie są nią zainteresowani. Jej nie da się po prostu ominąć - mówi Aleksandra Tabor, autorka książki "Tajlandia. Notatki z życia i z pracy".
Sara Przepióra, Wirtualna Polska: Nigdy nie pomyślałabym o Tajlandii w kategoriach kierunku emigracji zarobkowej. Ty natomiast pojechałaś tam pracować. Skąd ten pomysł?
Aleksandra Tabor: Podjęłam tę decyzję po spędzonych w Tajlandii wakacjach. Zauroczyłam się tym krajem na tyle, że postanowiłam spędzić w nim więcej czasu. Tak się złożyło, że moja firma umożliwiła mi spełnienie podróżniczego marzenia. Wzięłam udział w rekrutacji wewnętrznej, przeszłam przez kolejne etapy i dostałam ofertę pracy w tajskim oddziale korporacji.
To częsta praktyka turystów z Zachodu zakochanych w wizji życia w Tajlandii?
Niezupełnie. Tajlandia to dla nas przede wszystkim kierunek wakacyjny. W zeszłym roku kraj odwiedziło 27 milionów turystów. Rząd chce powrócić do masowej turystyki z czasów przed pandemią, gdy w 2019 r. kraj odwiedziło prawie 40 milionów gości. Wielu przyjezdnych myśli o tym, żeby zostać w Tajlandii na dłużej niż tylko na wakacje, ale znalezienie pracy na miejscu nie jest łatwym i oczywistym zadaniem.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dlaczego?
W Tajlandii nie ma co liczyć na to, że zatrudnimy się w pierwszej lepszej knajpce. Władze kraju chronią rynek pracy, pilnując listy zawodów zakazanych. Jeśli mamy odpowiednie kompetencje, zwłaszcza w obszarze IT, możemy spróbować swoich sił w międzynarodowych korporacjach, które mają swoje siedziby w Tajlandii.
Innym sposobem jest podjęcie pracy nauczyciela języka angielskiego. Do tej profesji wymagane są odpowiednie certyfikaty językowe i kwalifikacje nauczycielskie. Jest to jednak obiektywnie najprostszy sposób na znalezienie pracy w Tajlandii.
Przeprowadziłaś się do Bangkoku określanego mianem "miasta grzechu". Jak się w nim odnalazłaś?
Z początku nie było to łatwe. Bangkok jest ogromną aglomeracją pełną sprzeczności. Przekonałam się o tym chociażby wtedy, gdy szukałam mieszkania. Przeglądając oferty, trafiłam na lokum w rozsądnej cenie i niedaleko mojego biura. Podesłałam je agentce nieruchomości, z którą współpracowałam. Spojrzała na mnie i powiedziała: "To nie jest miejsce dla ciebie", po czym ucięła rozmowę. Nie posłuchałam jej. Po obejrzeniu mieszkania postanowiłam je wynająć. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, w jakiej okolicy przyszło mi zamieszkać.
To znaczy?
Mieszkanie oglądałam w środku dnia. Dookoła rozstawiały się stragany z torebkami, butami i ubraniami. Wieczorem ulica zmieniała się nie do poznania, a tekstylny asortyment zastępowały wibratory, plastikowe penisy, hiszpańskie muchy i podróbki leków na potencję. Kilometr od mieszkania zlokalizowane były ulice Soi Cowboy i Nana Plaza, wypełnione barami go-go oraz domami publicznymi.
Okazało się jednak, że mimo tego, na pierwszy rzut oka trudnego sąsiedztwa, czułam się bardzo bezpiecznie. Jako samotna kobieta, wyróżniająca się z tłumu Tajów blondynka, nie miałam problemów.
Bangkok paradoksalnie bywa cichym miejscem, w którym życie toczy się spokojnym, codziennym rytmem. Jest miastem, w którym nie brakuje i luksusowych dzielnic i slumsów, w których koczują bezdomne rodziny. Może być też głośny, narzucający się łatwo dostępną nocną rozrywką, nie zawsze legalną.
Ten problem dotyczy też innych zakątków Tajlandii. Kraj cieszy się złą sławą mekki seksturystyki.
Seksturystyka jest widoczna w Tajlandii nawet dla tych, którzy nie są nią zainteresowani. Jej nie da się po prostu ominąć. Warto jednak wiedzieć, że ten sposób na biznes i przyciągnięcie turystów nie wziął się znikąd. W Tajlandii prostytucja ma długą historię. Gdyby spojrzeć głębiej na ten problem, zauważymy, że przyjezdni z Zachodu także przyczynili się do rozwoju seksturystyki.
Jak?
Przykładem na to jest Pattaya. To popularne miasto turystyczne przed II wojną światową było zwykłą wioską rybacką. Po wybuchu wojny USA z Wietnamem, która trwała przez piętnaście lat do 1975 r., Tajlandia, jako sojusznik Stanów, zgodziła się na stacjonowanie wojsk w swoim kraju. W Pattayi powstał natomiast ośrodek wypoczynkowy dla tych żołnierzy, którzy swoje urlopy spędzali na rozmaitych rozrywkach skrojonych na ich potrzeby, w tym te seksualne.
Gdy wojna się zakończyła, po amerykańskich żołnierzach przyjechali turyści i dołożyli swoją cegiełkę, generując popyt na takie usługi. Z drugiej strony Tajowie, rozmawiając na temat seksturystyki, czują zażenowanie i wstyd. Uważają, że taki obraz ich ojczyzny jest bardzo krzywdzący. Zawsze podkreślają, że Tajlandia to nie tylko bary go-go i z ping pong show, ale też wspaniała kultura, historia, natura i niezwykle życzliwi ludzie. Czują, że strona, w jaką zmierza rozwój masowej turystyki w kraju, nie jest w porządku.
"Standardowym widokiem są pary często trzymające się za ręce: on wysoki, zazwyczaj otyły, z dużym brzuchem, w wieku powyżej 50 lat, ona o połowę mniejsza, wyglądająca jak jego córka" - piszesz o związkach Tajek i turystów, dodając, że z tym widokiem wiążą się różne historie. Mogłabyś jakąś przytoczyć?
Słyszałam kilka historii o turystach naciąganych na kasę przez tajskie utrzymanki, zwłaszcza dziewczyny pochodzące z biedniejszych rejonów kraju, które do stolicy przyjechały po szybki zarobek lub zostały zmuszone do pracy w domach publicznych przez sutenerów.
Obserwowałam też rozkwit szczęśliwych związków mieszanych. Miałam okazję poznać Francuza, który związał się z Tajką. Ona była kosmetyczką, on pracował w Tajlandii na kontrakcie. Miał zostać tylko na określony czas, ale zakochał się, wziął ślub z tą dziewczyną i założył z nią rodzinę. Teraz rozwijają wspólny biznes, mieszkają w Bangkoku i są szczęśliwi.
Mój znajomy, Niemiec, który także pracował w korporacji, był natomiast przez lata związany z tajską stomatolożką. W pracy poznał kochankę, również Tajkę. Ich romans był bardzo bujny i emocjonujący. Z żoną planował bowiem dziecko, a z drugą kobietą powrót do swojego kraju. W końcu rozstał się z obydwiema i wrócił do Europy.
Obcokrajowcy mają u Tajek ogromne powodzenie. Tamtejsze kobiety uważają, że europejski typ urody jest atrakcyjny. Koleżanki w pracy czasem pytały mnie o to, czy znam jakiegoś Polaka, z którym mogłabym je umówić na randkę.
Dlaczego pytały cię o taką przysługę? Przecież turystów w Tajlandii, także z Polski, nie brakuje.
Wykształcone Tajki, pochodzące z dobrych domów, nie chcą mieć nic wspólnego z turystycznymi miejscami, w których rozkwita seksbiznes. Boją się, że mogą mieć złą opinię w swoich kręgach. Tajska klasa średnia i wyższa żyje według bardziej restrykcyjnych zasad. Kobiecie nie wypada spędzać nocy z mężczyzną, dopóki nie są po ślubie.
Podam przykład jednej z moich koleżanek, która została do późnego popołudnia w pracy i nie zdążyła na ostatni pociąg, a mieszkała poza Bangkokiem. Bardzo zamartwiała się tym, jak ma wrócić do domu. Zapytałam, dlaczego nie przenocuje u swojego partnera. Odpowiedziała, że jej rodzice nigdy nie wyraziliby na to zgody. Dodam, że miała prawie 30 lat. Takie dziewczyny szukają mężczyzn w podobnym wieku z dobrą pracą i wykształceniem.
Jaką pozycję w społeczeństwie mają Tajki?
Tajki są niezwykle silne, przebojowe i pracowite. Mają wiele obowiązków na głowie, ponieważ to głównie one zajmują się domem i wychowaniem dzieci, nierzadko jednocześnie rozwijając karierę zawodową. Świetnie obrazuje to przykład sprzedawczyni na straganie, którą kiedyś spotkałam w dzielnicy chińskiej w Bangkoku. Akurat wypadały obchody chińskiego nowego roku. Głośne parady, koncerty i masa turystów przejęły ulice. Pani, o której wspominałam, sprzedawała przechodniom swój towar, a na jej plecach, w nosidełku spało małe dziecko.
Na młode pokolenia w Tajlandii spada także obowiązek opieki nad rodzicami i bliskimi w trudnej sytuacji finansowej lub zdrowotnej. W kraju nie funkcjonuje pomoc socjalna, a powszechne emerytury wprowadzono dopiero w 2018 roku. Wcześniej otrzymywały je wybrane grupy zawodowe, jak policjanci, urzędnicy i nauczyciele. Dlatego w Tajlandii tak bardzo liczą się więzy rodzinne. Bez nich Tajowie, którzy znaleźli się w niesprzyjającej sytuacji, nie daliby sobie rady. Rodzina jest tutaj podstawą przetrwania.
Sara Przepióra dla Wirtualnej Polski