Na Islandii mieszka ok. 23 tys. Polaków. "Kupno i wynajęcie mieszkania to koszmar"
Polacy na Islandii są największą grupą imigrantów. Eva Maria Ingvadóttir badania przeprowadzone wśród 989 rodaków zatytułowała "Nikt cię tu nie chce". O problemach, z którymi mierzą się dziś migranci, porozmawialiśmy z Anną Marjankowską - aktywistką i badaczką współczesnych warunków pracy, która na wyspie mieszka od siedmiu lat.
Polacy są na Islandii największą grupą imigrantów, która liczy już niemal 30 tys. osób. Nie da się ukryć, że dla wielu z nich to ziemia obiecana. Wysokie zarobki pozwalają im na lepsze życie lub spłatę kredytów zaciągniętych w Polsce. To sprawia, że zaciskają zęby, gdy przychodzi im się zmierzyć z przejawami dyskryminacji.
W czerwcu 2020 roku w pożarze budynku w centrum Rejkjaviku zginęło trzech Polaków. W domu były zameldowane 73 osoby. - Taka liczba zameldowanych to niestety smutna norma. Choć maksymalnie 10 dni od zmiany adresu każdy mieszkaniec ma obowiązek poinformować o tym pod groźbą kary rejestr narodowy, w praktyce nikt sprawdza, ile osób jest zameldowanych pod jednym adresem - mówi Anna Marjankowska.
Kwestię kryzysu mieszkaniowego podnoszą właśnie po raz drugi związki zawodowe (komisja poświęcona temu problemowi po raz pierwszy powstała w 2018 roku, ale nie doszło do żadnego przełomu).
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Mieszkanie - towar luksusowy
- Jeśli chodzi o dostępność mieszkań, teraz jest jeszcze gorzej. Kupno i wynajęcie mieszkania to koszmar. Gdy się tutaj przeprowadziłam, nie mogłam znaleźć żadnego sensownego lokum. Trzy miesiące mieszkałam w piwnicy przynależnej do mieszkania, w którym co miesiąc zmieniali się lokatorzy. Nikt nie miał umowy - wspomina nasza rozmówczyni.
- Dwupokojowe mieszkanie kosztuje ok. 50 mln koron (1,5 mln zł - przyp. red.). Ludzie biorą kredyty na 40 lat, a ze statystyk wynika, że tylko ok. 7 proc. społeczeństwa ma spłacone, własnościowe mieszkanie. Z wynajmem nie jest lepiej: miesięczny koszt dwupokojowego mieszkania to 400 tys. koron (11,5 tys. zł), co przewyższa pensję minimalną - wyjaśnia nasza rozmówczyni i dodaje: - Łatwo sobie wyobrazić, jak w takiej sytuacji wygląda rozwód, zerwanie, generalnie - bezpieczeństwo osób, statystycznie częściej kobiet, które są uzależnione ekonomicznie od partnera czy partnerki.
Osobom o najniższych dochodach pomaga spółdzielnia mieszkaniowa. Pierwszeństwo mają rodziny, jednak w kolejce po mieszkanie spółdzielcze czeka się średnio od dwóch do czterech lat, czasem dłużej. Przy czym dziecku trzeba zagwarantować np. osobny pokój. - Słyszeliśmy, że gdybyśmy im tego nie zapewnili, mógłby pojawić się problem - przyznaje Szarlotta Cur, która swoje życie na wyspie opisuje na blogu "Z rodziną na Islandii".
Pozornie dostęp do mieszkań jest tak samo trudny dla Islandczyków, jak i migrantów. W praktyce łatwiej mają ci, którzy na Islandii się urodzili. - Gdy jesteś stąd, masz tutaj rodzinę, także tę dalszą, np. kuzynów. Większość mieszkań nie trafia nawet do ogłoszeń - w pierwszej kolejności rozchodzą się wśród bliskich. A każdego dnia na stronie Leiga zajmującej się wynajmem jest ok. 30 nowych ogłoszeń od poszukujących lokum. Jeśli ktoś nie ma na Islandii kontaktów, przyjaciół, których zna z życia sprzed emigracji, przyjazd wiąże się z bardzo dużym ryzykiem - tłumaczy Marjankowska.
W państwie liczącym 387 tys. mieszkańców dodatkowe 4 tysiące osób, które trzeba gdzieś zakwaterować, bo w każdej chwili może wybuchnąć wulkan, to problem na skalę całego kraju.
Bez języka, bez awansu?
Jedną z najczęściej podnoszonych przez migrantów kwestii jest język. - Czytałam na forum dla imigrantów historię dziewczyny, która urodziła się tutaj, islandzki jest jej językiem ojczystym, natomiast jej rodzice są obcego pochodzenia, w związku z czym ma nieislandzkie imię i nazwisko. Po wysłaniu CV dostała od potencjalnego pracodawcy automatyczną odpowiedź: Przepraszam, szukamy do tej pracy kogoś ze znajomością języka islandzkiego. Nie zadano sobie nawet trudu, by zajrzeć do jej podania. Panuje tu duży nepotyzm, wiele stanowisk dostaje się po znajomości. Polacy natomiast są postrzegani przede wszystkim jako pracownicy fizyczni. To może być frustrujące - wspomina Szarlotta Cur.
Sytuacje, gdy Polak słyszy w pracy inwektywy wyłącznie dlatego, że obsłużył klienta po angielsku, opisuje Eva Maria Ingvadóttir, która przeprowadziła badania wśród 989 rodaków mieszkających na Islandii. Wśród zdań przytoczonych w ankietach pojawiły się takie jak "Nikt cię tu nie chce" czy "To było niedopatrzenie, że Hitler was wszystkich nie zabił podczas wojny".
- Język islandzki jest koszmarnie trudny. Nie da się go nauczyć w rok czy dwa lata, a jest narzędziem wykluczania. Mówi się, że kluczem do wyższych stanowisk. Sygnałem, że "jesteś stąd". W wielu sytuacjach wymówką. Nauka islandzkiego wiąże się z ogromną inwestycją - czasową i pieniężną. Można liczyć na duże zwroty finansowe ze strony związków zawodowych za wydatki poniesione na edukację, głównie językową, więc za kursy nie płaci się dużo. Nie wyobrażam sobie jednak, że osoba pracująca 8 i więcej godzin dziennie - a w gastronomii np. 16 - zużyje cały swój wolny czas na naukę języka. W momencie, kiedy najważniejsze jest przeżycie, nauka nie będzie efektywna, a już na pewno nie będzie sprawiała radości - wyjaśnia Marjankowska.
Sama w ubiegłym roku zrobiła dyplom praktyczny - tak nazywa się jednoroczny kurs "islandzki jako drugi język", w ramach którego uczyła się języka trzy dni w tygodniu po trzy godziny i zapisała się na studia, by dalej rozwijać swoje umiejętności. - Bardzo chcę mówić dobrze po islandzku, ale zajmie mi to pewnie kolejne 5 lat. Więc - ironizując - może w około 12. roku mojego życia tutaj zasłużę na szacunek wszystkich Islandczyków i uznanie mnie za pełnoprawną mieszkankę tego kraju - mówi.
- Gdy zaangażowałam się w udoskonalanie pracy związków zawodowych i weszłam do zarządu ASI - organizacji działającej ponad wszystkimi związkami - Islandczycy nie byli przygotowani na mnie, czyli osobę, która ma kompetencje i wiedzę, ale nie ma kompetencji językowych. Miałam wtedy 26 lat, jestem kobietą, potrzebowałam tłumacza, w związku z czym żaden z tych starszych facetów, którzy są w związkach od 30 lat, nie zapytał mnie o nic ważnego - opowiada.
Anna Marjankowska podkreśla, że dużą rolę w postrzeganiu Islandii odgrywa jej dobry PR. Jako przykład podaje tzw. strajk kobiet, który odbył się również w tym roku, 24 października. - Z mojej perspektywy to nie strajk, a jedynie upamiętnienie wydarzeń z 1975 roku, kiedy kobiety wszystkich klas powstrzymały się od pracy i wykonywania obowiązków domowych. Nie możemy mówić, że wyjście z pracy kobiet, które mogą to zrobić - bo tak wygląda dziś to wydarzenie - jest realnym strajkiem. A kuriozum jest udział w nim premierki Katrín Jakobsdóttir - ocenia.
Dochodzi też do smutnego wniosku, że Islandia owszem jest najbardziej równościowym krajem na świecie, ale jednocześnie takim, w którym jako trenerka samoobrony dla kobiet ma mnóstwo pracy. - Na Islandii rozmawiamy o tzw. zgodzie [na dotyk, stosunek seksualny, ang. consent - przyp. red.], ale przemoc domowa to kwestia, którą wciąż zamiata się pod dywan. A możemy sobie tylko wyobrazić, jak trudno jest wyjść z relacji, szczególnie przemocowej, w społeczeństwie, w którym wszyscy się znają i są ze sobą spokrewnieni - zauważa.
Nękanie w szkole i pracy
Gdy pytam o islandzkie problemy, o których rzadko pisze się w mediach, wskazuje na bullying [zastraszanie, dręcznie - przyp. red.] w szkole i pracy. - Tutaj mało rzeczy mówi się wprost, ludzie się obrażają, gdy ktoś, pełen dobrej woli, zgłasza w miejscu pracę jakąś uwagę, wątpliwość czy chęć zmiany. To dotyka także Islandczyków, którzy przez takie doświadczenie potrafią wypisać się z życia na jakiś czas. Znam prawniczki zajmujące się prawami człowieka, które zgłosiły pracodawcy uwagi w formie przyjacielskiej, a później doświadczyły nękania - opowiada.
Podobne mechanizmy miała okazję zaobserwować w szkole, gdy uczestniczyła w spotkaniu z matką-migrantką jako osoba wspierająca. - Matka dziecka została wezwana na spotkanie 1,5 godziny wcześniej, nie miała więc czasu się przygotować. Naprzeciwko niej siedziały: dyrektorka szkoły, dyrektorka departamentu, nauczycielka widząca bójkę, wychowawczyni i tłumaczka. O równym rozkładzie sił nie było mowy, a takie sytuacje są normą.
- Dlatego obecność osoby wspierającej jest tak ważna: po pierwsze może zrobić notatki, a po spotkaniu potwierdzić np. "nie jesteś wariatką, też to słyszałam". Tłumaczenie też nie zawsze jest bezstronne, a to może prowadzić do eskalacji konfliktu. Myślę, że rozmowa po angielsku byłaby np. równościowym rozwiązaniem - mówi Marjankowska, której - gdy była zatrudniona w szkolnej świetlicy - zdarzało się rozwiązywać także konflikty językowe między dziećmi.
Jednocześnie po siedmiu latach życia na Islandii może z pełnym przekonaniem powiedzieć, że nauczyła się stawiać granice w pracy, realizuje projekty, które sama wybiera, współpracuje z fundacją Autonomia działającą w prewencji przemocy zorientowanej na płeć, a jej głowa nie jest obciążona polityką. - Jestem w stanie być tutaj Polką bez kompleksów - przyznaje i zachwyca się postawą innych rodaczek.
Polki na Islandii
- O ile facebookowa grupa "Polacy na Islandii" jest grupą pieniaczy i lepiej nie zadawać tam pytania, jeśli nie chcesz usłyszeć kilku obelg, o tyle grupa "Polki na Islandii" jest miodem na moje serce. W niej naprawdę można liczyć na pomoc, poradę. Nigdy nie widziałam tyle wsparcia. Wypełnia luki państwa opiekuńczego - zauważa.
Podkreśla także, że mnóstwo Polek pracuje na wysokich stanowiskach. Intensywnie uczą się języka, a im wyższy poziom - tym więcej kobiet. - Polki potrzebują integracji ze społeczeństwem, chcą reprezentować siebie w lokalnym języku. I spełniać się na co najmniej takim poziomie, jak w swoim kraju - podsumowuje.
Katarzyna Pawlicka, dziennikarka Wirtualnej Polski