Ewa Sapieżyńska: Chciałabym, żeby Norwegowie zobaczyli w nas ludzi
Książka "Nie jestem twoim Polakiem" zszokowała Norwegów. Nie mogli uwierzyć, że największa mniejszość w ich kraju czuje się dyskryminowana. Ewa Sapieżyńska oddała głos Polakom, którym pochodzenie utrudnia w Norwegii nie tylko wynajęcie mieszkania czy dostanie pracy, ale nawet znalezienie pary na Tinderze.
Oto #TopWP. Przypominamy najlepsze materiały ostatnich miesięcy.
Iwona Wcisło, dziennikarka Wirtualnej Polski: Często słyszy pani znienawidzone przez Polaków w Norwegii pytanie: Skąd jesteś?
Ewa Sapieżyńska, socjolożka, obecnie mieszka w Norwegii: Co najmniej kilka razy w tygodniu. Wystarczy, że otworzę usta. Wiele osób uważa, że mój akcent to powód, by przerwać mi w połowie zdania i zapytać, skąd jestem. Czasami się droczę i podaję nazwę dzielnicy w Oslo, w której mieszkam, ale wtedy słyszę: "Ale skąd tak naprawdę jesteś". Najgorsze jednak są reakcje na odpowiedź: "Z Polski".
Jak reagują Norwegowie?
Najczęściej pojawia się rozczarowanie. Czasami jest ono wyrażone werbalnie, a czasami zdradza je mowa ciała. Wygląda to tak, jakby z naszego rozmówcy nagle uszło całe powietrze i zapada niezręczna cisza. Jeśli rzecz dzieje się na imprezie, to zaczyna się nerwowe rozglądanie w poszukiwaniu innego towarzystwa. Jest to bardzo bolesne.
Oczywiście nie każdy tak reaguje. Niektórzy nie dowierzają i mówią: "Przecież jesteś ładna", a inni kontynuują rozmowę, poruszając na ogół dwa tematy, o których jest głośno w norweskich mediach: stref wolnych od LGBT oraz zaostrzenia prawa aborcyjnego w Polsce. Chętnie o tym rozmawiam, ale przecież moglibyśmy poruszyć tyle innych tematów.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W Norwegii żyje ponad 100 tys. Polaków, co czyni nas największą mniejszością narodową. Jak jesteśmy postrzegani? Z pani książki wynika, że niestety bardzo stereotypowo.
W 2004 r., kiedy Polska weszła do Unii Europejskiej i zaczęła się największa fala emigracji współczesnej, prasa norweska rozpisywała się głównie o popełnianych przez Polaków przestępstwach. Co trzeci artykuł w "Aftenposten" był swoistą kroniką kryminalną. 10 lat później już tylko 12,5 proc. artykułów o Polakach poruszało tę tematykę.
Redukcja stereotypu taniej siły roboczej jest niestety o wiele mniejsza. W 2004 r. w 40 proc. tekstów określano Polaków mianem taniej siły roboczej, a dekadę później liczba ta spadła tylko do 33 proc. (autorka podaje dane za Jakubem Godzimirskim z Norweskiego Instytutu Polityki Zagranicznej, przyp. red.).
Nina Witoszek, profesorka historii kultury na uniwersytecie w Oslo, podzieliła się ze mną taką chronologią: najpierw Polacy byli "zbieraczami truskawek", a potem każdy Norweg dostał "własnego Polaka", który naprawia kran i maluje dom. Później nastał mroczniejszy okres, kiedy Polską zaczęli rządzić reakcjoniści, a następnie przyszła pandemia, kiedy media przylepiły nam łatkę roznosicieli koronawirusa.
W jaki sposób?
Norweska Agencja Prasowa w październiku 2020 r. poinformowała, że "100 gmin zostało zainfekowanych wirusem z Polski", co szybko podchwyciły media. Norwegów zaczęto straszyć samolotami, które przylatują z Polski, mówiono nawet o "inwazji". Ostrzegano przed masowym przekraczaniem granicy przez "oszustów, którzy mogą roznosić koronawirusa", co było aluzją do fałszywych testów.
Publikacje wywołały lawinę nienawistnych komentarzy. W prasie zaczęto opisywać przypadki Polaków, którzy stracili klientów, bo ci bali się od nich zarazić. Wielu rodziców zakazywało dzieciom mówienia po polsku w szkole, by uniknęły mobbingu. Matki opowiadały o dzieciach, które wracały z przedszkola z płaczem, bo nikt nie chciał się z nimi bawić.
Co oznacza słowo "polakk"?
19 lat temu oznaczało Polaka lub Polkę, ale po 2004 r. zaczęło ewoluować. Dziś określa się nim wszystkich pracowników z Europy Wschodniej, cudzoziemców, którzy podejmują się gorzej płatnych prac albo tych, którzy "kradną nasze miejsca pracy". Często wypowiadane jest z pogardą w znaczeniu "gorszy", "obcy" czy "niechciany".
"Polakk" znajduje się też na liście najpopularniejszych obelg używanych w norweskich szkołach. Na jej szczycie plasują się "homo" oraz "dziwka", a nieco niżej, w towarzystwie "Żyda", "czarnucha", "ciapatego" i "ziemniaka" plasuje się "polakk".
Ziemniaka?
Ziemniak to obraźliwe określenie Norwega o jasnej karnacji. Używa się go najczęściej w szkołach, w których większość uczniów ma ciemniejszą skórę.
Czy Polacy są dyskryminowani na rynku pracy?
Polki w Norwegii najczęściej pracują jako sprzątaczki, a mężczyźni jako budowlańcy. I niezwykle trudno jest im awansować lub znaleźć pracę na miarę swoich kwalifikacji. Nawet jeśli nauczą się języka norweskiego, może się okazać, że akcent im to uniemożliwi.
Co ciekawe, aż 47 proc. Polek w Norwegii ma wyższe wykształcenie, podczas gdy średnia dla Norweżek wynosi 45 proc. Ale co z tego, jeśli w urzędzie pracy słyszą, żeby starały się o pracę sprzątaczki lub kelnerki, jak jedna z osób cytowanych w książce – Beata, która ma doktorat. Zirytowana pyta: "Ciekawe ilu Norwegom z doktoratem oferuje się takie zajęcie?".
Jakiś czas temu przeprowadzono bardzo ciekawy eksperyment z fikcyjnymi CV. Rozesłano do firm 1800 takich podań o pracę i okazało się, że jeśli się nie ma norweskiego nazwiska, to prawdopodobieństwo zaproszenia na rozmowę o pracę spada o 25 proc.
Jedno z badań wykazało, że wg norweskich pracodawców Polacy oraz Litwini "najlepiej nadają się do pracy fizycznej", bo ciężko pracują i rzadko chodzą na zwolnienie lekarskie. Czy to nie tworzy pola do wyzysku?
Polacy często zarabiają mniej niż ich norwescy koledzy. W Norwegii można zarobić duże pieniądze, nie wypłacając ludziom całej należnej pensji. Nazywamy to kradzieżą płac. A niestety, nieuczciwych pracodawców - norweskich i polskich, nie brakuje. Sprzyjają im, brak znajomości swoich praw oraz języka wśród pracowników. Ci zatrudnieni przez agencje pośrednictwa pracy boją się zaś dochodzić swoich praw, bo nie chcą ryzykować gorszego zlecenia następnym razem albo, co grosza, utraty pracy.
Wiemy już, że z polskim nazwiskiem nie jest łatwo o lepszą pracę, a jak wygląda sytuacja na rynku wynajmu mieszkań?
Kiedy zamieszkaliśmy z mężem w najlepszej dzielnicy Oslo, zażądano usunięcia mojego nazwiska ze skrzynki na listy. Właścicielka mieszkania dostała od sąsiadów list, w którym pisali, że "źle na nie reagują" i "doprowadzi ono do spadku cen mieszkań w całej kamienicy". Nazwiska oczywiście nie usunęłam, ale długo starałam się wymazać z pamięci, że sąsiedzi chcieli mnie wymazać. Przecież to rasizm w białych rękawiczkach.
Jakiś czas później wybraliśmy się, żeby obejrzeć inne mieszkanie, które chcieliśmy wynająć. Właściciel przeprosił nas za brak prądu słowami: "Ci głupi Polacy pewnie odcięli kabel podczas pracy". Nie zdążyłam więc nawet otworzyć ust, gdy wybiegłam stamtąd ze łzami w oczach.
Jednak najbardziej dramatyczna jest historia osoby, która na platformie internetowej, na której szuka się mieszkań, musiała zmienić swoje imię i nazwisko, by ktokolwiek odpowiedział jej na czacie, czy może obejrzeć mieszkanie. Jak tylko je zmieniła, nie miała z tym problemu.
Czy to samo dotyczy poszukiwania drugiej połówki na portalach typu Tinder?
Jedna z moich bohaterek nie podaje na swoim profilu informacji, że jest z Polski. Jeśli ma szczęście i nikt ją o to nie zapyta podczas rozmowy na czacie, odbiera to jako dobry znak i mówi: "Idę na randkę jako człowiek". Ma wtedy większą szansę na zawarcie ciekawej znajomości.
Ale z reguły pytanie o pochodzenie pada wcześniej, a odpowiedź działa niczym wyciągnięcie wtyczki z kontaktu. Facet znika i przestaje się odzywać, mimo że jeszcze chwilę temu prowadzili ciekawą dyskusję o sztuce czy literaturze.
Książka ukazała się w Norwegii jesienią ubiegłego roku. Jak Norwegowie na nią zareagowali?
Byli w szoku, że ktoś zarzucił im dyskryminację. Wiele osób, które znam osobiście, zdradziło mi, że książka otworzyła im oczy. Nie zdawali sobie sprawy, że tak to wygląda. Niektórzy bili się w piersi i przepraszali. Inni nie dowierzali. Twierdzili, że to niemożliwe, by w Norwegii działy się takie rzeczy.
Moja książka to taki słodko-gorzki list miłosny do Norwegów. Jak pisał James Baldwin: "Jeśli cię kocham, muszę ci uświadomić rzeczy, których nie widzisz". Cieszę się, że narobiła sporo szumu w Norwegii i zaczęła publiczną debatę na ten temat. Książka została kupiona przez Narodową Radę Kultury do wszystkich bibliotek w kraju, co jest dla mnie wielkim zaszczytem. Została też włączona do platformy edukacyjnej dla szkół średnich.
Mam nadzieję, że jej polskie wydanie nakładem Krytyki Politycznej i w genialnym przekładzie Ilony Wiśniewskiej zaprosi czytelników do refleksji o tym, jak my w Polsce traktujemy migrantów.
Ewa Sapieżyńska - socjolożka i iberystka. Wykładała w Chile i w Polsce. Obecnie mieszka w Oslo. Publikowała m.in. w Gazecie Wyborczej i Krytyce Politycznej. W 2022 roku wydała w Norwegii książkę "Jeg er ikke polakken din" ("Nie jestem twoim Polakiem"), która z miejsca stała się przebojem na tamtejszym rynku.
Rozmawiała Iwona Wcisło, dziennikarka Wirtualnej Polski