Anna Mucha żartobliwie o nowym związku: "Musiałam się przespać z reżyserem"
Do tej pory Anna Mucha nie skomentowała swojej relacji z aktorem Jakubem Wonsem. Teraz będą razem pracowali przy spektaklu "Przygoda z ogrodnikiem". Ona w roli producentki, on w roli reżysera.
18.09.2020 12:01
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Patrycja Ceglińska-Włodarczyk, WP Kobieta: Żyjemy w niepewnych czasach, zwłaszcza dla kultury, a ty zdecydowałaś się zostać producentką "Przygody z ogrodnikiem". To na pewno dobrze przemyślana decyzja?
Anna Mucha, aktorka, producentka: Rzeczywiście pomysł, żeby w dzisiejszych czasach przy obecnym stanie kultury i warunków sanitarnych, ruszyć ze spektaklami, z produkcją jest trochę porąbany i ryzykowny. Kiedyś jedna pani w kominiarce powiedziała, że kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Sytuacja jest o tyle komfortowa, że ze mną na scenie będzie zespół, który jest już sprawdzony. Zespół ludzi, którzy pracowali przy "Przygodzie z ogrodnikiem" wcześniej. Wiemy, że publiczność kocha ten tytuł, jest go spragniona.
Jako producentka dostałam tak dużo wsparcia od innych, że byłoby mi głupio, niezręcznie i żałowałabym, że nie wykorzystałam tej szansy. Czasy są, jakie są, nie są przyjemne. W tej chwili to jest walka, żeby przetrwać lub dotoczyć się do lepszego momentu. Przez te kilka miesięcy zamknięcia przestrzeni kulturalnych miałam poczucie, że nie jesteśmy nikomu potrzebni. Od marca zagrałam jeden spektakl i to mi pokazało, że ludzie potrzebują tych emocji. Płacą i oczekują dobrej zabawy, a ja muszę im to dać.
Zapytam trochę żartem. Czy trudno było znaleźć reżysera do tego spektaklu?
Coś ty. Ja musiałam się przespać z reżyserem, żeby zostać producentką (śmiech).
Jesteś liderką?
Nie lubię straconych szans i okazji. Frontmenka tak, liderka nie. Powiedziałabym, że czuję się trochę jak pies pasterski, który musi zadbać o swoje owieczki. Zagonić i stworzyć warunki sprzyjające do pracy i żeby wszyscy się ze sobą czuli dobrze.
A w życiu codziennym?
Jestem trochę jak "Obywatel Piszczyk". Nawet jakbym chciała usiąść w ostatnim rzędzie i obserwować rozwój wypadków, to nagle okazuje się, że na ten ostatni rząd spada deszcz konfetti albo dzieje się coś, co sprawia, że to światło mnie omiata. Nie umiem spokojnie siedzieć i patrzeć. Jest takie wyświechtane powiedzenie, że najbardziej się żałuje rzeczy, których się nie zrobiło.
Ostatnio czytałam badania, że mężczyźni boją się silnych kobiet, a kobiety zazdroszczą im sukcesów. Dotknęły cię takie sytuacje?
Oczywiście, że spotykam się z różnymi rodzajami reakcji. Można porysować sąsiadowi auto, jeśli ma lepsze, a można też pójść do sąsiada i powiedzieć: "Słuchaj stary, zróbmy coś razem, żeby było nam przyjemniej". Wolę wychodzić z tego założenia, w takim modelu staram się też pracować. Być może ludzie rzeczywiście mają problem z odnoszeniem sukcesów innych, ale ja myślę, że sumarycznie wszyscy jesteśmy wygrani. W przypadku wielu filmów czy produkcji często podkreślana jest rola zespołu. I to rzeczywiście ma ogromne znaczenie. Ja sama bym niewiele zrobiła.
Potrafisz odpuszczać?
Pewnie spotkałabym się z surowym spojrzeniem, gdybym powiedziała, że umiem odpoczywać i relaksować się. To, co jest wspaniałe u mnie jako pracownika to to, że jestem zaangażowana, lojalna, oddana i kreatywna. Dla innych może to być trudne, gdy jestem pracodawcą. Muszę trochę nauczyć się, żeby tym entuzjazmem nie bombardować, ale z drugiej strony wygrałam los na loterii. Budzę się i zasypiam uśmiechnięta.
Wkurzają cię pytania o to, jak łączysz życie prywatne z życiem zawodowym?
One mnie nie tyle wkurzają, co są w pewnym sensie zabawne. Tak samo łączę te dwa życia jak miliony kobiet na całym świecie. Raz lepiej, raz gorzej. Nikt nie pyta pani w supermarkecie jak ona sobie radzi, nikt nie zadaje takich pytań mężczyznom. Znajdź jakikolwiek wywiad z Tarantino o tym, jak radzi sobie z dziećmi albo z połączeniem życia prywatnego z życiem zawodowym. To są pytania, które z góry definiują kobiety. Uważam, że jest to krzywdzące.
Z perspektywy zawodowo spełnionej kobiety, widzisz w Polsce "szklany sufit", który ogranicza kobiety w realizacji marzeń zawodowych?
Chciałabym wierzyć w to, że kobiety mają siłę, odwagę i nie będą innym kobietom przeszkadzać w realizacji marzeń. Ale np. ostatnia dyskusja na profilu Aleksandry Kwaśniewskiej dotycząca posiadania dzieci, nie powinna mieć miejsca, bo to jest szalenie intymna sprawa. Tak samo pytania dotyczące łączenia pracy i życia domowego są bardzo wartościujące. Natomiast świat się generalnie zmienia. Odbywają się protesty, granice zaczynają być coraz bardziej wytyczone i szanowane. Wiemy już, że nie wypada sprowadzać kobiety tylko do narzędzia rozrodczego.
A jeśli chodzi o moją branżę, każda z nas może walczyć, starać się. Z różnym też pewnie skutkiem. Pół żartem, pół serio powiem, że po skończeniu 40. roku życia, nie bez kozery zaczynam swoje doświadczenia jako producentka. Jak będę już producentką pełną gębą, która będzie zatrudniała samych młodych chłopców, to wtedy nikt nie będzie mnie pytał o poczucie spełnienia, mój stosunek do władzy i posiadanych przywilejów.
Masz 40 lat, od 30 pracujesz. Nie masz poczucia, że coś straciłaś?
Jako 10-letnia dziewczynka kompletnie nie miałam świadomości, w czym brałam udział. Jesteśmy też wychowani w takim kraju, w którym historia jest bardzo ważna. Przez filmy, w których grałam, miałam kurs historii trochę wcześniej i trochę intensywniej. Nie możemy patrzeć na moje dzieciństwo z perspektywy historii dziejących się w Hollywood. To jest inny rodzaj dzieciństwa. Ja grałam w dwóch filmach rocznie. Dla mnie to były przygody, często grałam w wakacje. Do pewnego momentu nie traktowałam tego poważnie.
A kiedy byłaś już "tą" Anną Muchą, czułaś się przytłoczona?
Dorastałam w tym środowisku i widziałam różne kariery. Nie mogę powiedzieć, że to jest wdzięczny i przyjemny zawód, że to jest zajęcie, który niesie same rozkosze, kwiaty, stabilizację. Widzę olbrzymie momenty przestojów, codziennej walki, jeżdżenia po całym kraju, przebranżawiania się. Fakt, że rozmawiasz ze mną jest też pewnym wyimkiem tego zawodu, bo jest masa aktorów, którzy będą czytali ten wywiad. Ja miałam szczęście. Wiedziałam, że wypadałoby zrobić coś, żeby zabezpieczyć sobie tyły. Był taki moment, kiedy zrezygnowałam z pracy w szeroko pojętym show-biznesie. Później nastąpił przypadkowy dzień, kiedy dostałam propozycję udziału w programie telewizyjnym. Wtedy zrozumiałam, że żadna inna praca nie przynosi mi tyle radości, dreszczyku emocji.
Więc praca w korporacji 8 godzin od do nie jest dla ciebie?
My pracujemy 12 godzin albo i więcej (śmiech). Tylko różnica jest taka, że pracujemy na własne nazwiska. Walczymy o dobre imię i pozycje. To jest największy majątek, jaki posiadamy. Ciężko dać ciała czy być nie fair, bo wszyscy cię znają.
Jako aktorka, jako mama i partnerka wielokrotnie musiałaś walczyć o dobre imię.
W ciągu 30 lat mojej kariery i mojej pracy był moment, kiedy ja to bardzo źle znosiłam i przeżywałam. To były czasy bez mediów społecznościowych. Nie bez powodu założyłam bloga i konto na Instagramie. Chciałam mieć bezpośredni kontakt ze swoimi widzami, fanami, z ludźmi, którzy są mnie ciekawi. To miały być miejsca, w których mogłam szybko na coś zareagować. To nigdy nie jest przyjemne, kiedy śledzą cię paparazzi. Staram się pewne rzeczy obrócić w żart. Np. dzięki temu mam świetnie udokumentowane kilka lat życia moich dzieci i cały pierwszy rok mojej córki. Jak nie pamiętam, co robiłam w styczniu 2008 r., mogę sięgnąć do archiwum. Nie tęsknię za paparuchami. Teraz jest trochę inaczej, jest tego mniej.
Czytasz plotki na swój temat?
Różnie. Natomiast w pewnym momencie zrezygnowałam z czytania portali. To było chyba z 5 lat temu. Postanowiłam, że zrobię sobie odwyk. Przestałam czytać informacje na swój i innych temat. Uznałam, że to rodzaj trucizny, która zatruwa umysły. Na dobrą sprawę ja nie wiem, co się dzieje na mój temat na portalach plotkarskich. Jeśli coś do mnie dociera, co jest zakłóceniem pewnego porządku, to wysyłam prawników. Niech oni to czytają, ja im za to zapłacę.