Boliwijskie świętowanie
18.10.2011 15:44
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Bohaterką wydarzenia jest Matka Boska z Guadalupe, która to jest patronką Sucre. Z tej okazji, każdego roku, przez cały weekend, tuż po 8 września, kolorowa parada, niczym z brazylijskiego karnawału wędruje ulicami miasta, by na koniec uklęknąć i ucałować obraz Maryi.
Bohaterką wydarzenia jest Matka Boska z Guadalupe, która to jest patronką Sucre. Z tej okazji, każdego roku, przez cały weekend, tuż po 8 września, kolorowa parada, niczym z brazylijskiego karnawału wędruje ulicami miasta, by na koniec uklęknąć i ucałować obraz Maryi.
Dookoła Plaza 25 de Mayo ustawiono drewniane trybuny, ale mieszkańcy doskonale wiedzą, że nie wszyscy się na nich pomieszczą. Dlatego przychodzą z własnymi krzesłami, najczęściej plastikowymi. Impreza trwa od wschodu do zachodu słońca, przyda się zatem coś do siedzenia.
W centrum Sucre zaczyna robić się tłoczno. Słońce wschodzi coraz wyżej, mieszkańców przybywa coraz więcej. W końcu nadjeżdża, wyczekiwana przez wszystkich, na samochodzie przystrojonym kwiatami, w pozłacanej ramie Matka Boska z Guadalupe. To ona rozpoczyna całą paradę. Tuż za nią Indianie, wystukujący rytm na wielkich bębnach. A dalej dziewczyny w mini spódniczkach odkrywają swe pośladki machając nimi podczas tańca.
Co jakiś czas słychać huk petard, widać dym unoszący się z niedopałków. Na niebie pojawiają się fajerwerki. Królują trąbki, bębny i grzechotki. Jest gwarno i wesoło. Połowa mieszkańców bierze udział w paradzie, a druga połowa towarzyszy im popijając piwo i bujając się w rytm muzyki. Podobno na fiestę zjechała się cała Boliwia. Nic zatem dziwnego, że z trudem mogę przedostać się do pierwszego rzędu, skąd najlepiej widać całe zajście.
Zaraz za chłopakami w meksykańskich sombrero podążają Indianie w kolorowych pióropuszach z wymalowanymi farbą twarzami. Tuż za nimi kilkadziesiąt cholitas, z drewnianymi grzechotkami w rękach. Spod ich długich spódnic wystają liczne halki, którymi Indianki wywijają na lewo i prawo. Ich głowy zdobi melonik, identyczny jak ten Charliego Chaplina, a włosy splecione w grube warkocze, zakończone są pomponami.
I znowu panie w mini spódniczkach wdzięcznie obracają biodrami. Mój sąsiad zdaje się być w siódmym niebie, bije brawo w między czasie zajadając się szaszłykami. Są też małe dziewczynki, wystrojone w za duże sukienki, z idealnym makijażem i kokiem na głowie. I jeszcze orkiestra dęta. Maszerują równym krokiem w rękach dzierżąc instrumenty, czasem przerastające ich o głowę.
Porządku pilnuje władza, panie i panowie policjanci. O zdrowie troszczą się pielęgniarki, które znaleźć można w specjalnym punkcie osłoniętym plakatami.
Słońce nie daje chwili wytchnienia. Jest jakieś 28 stopni Celsjusza. Zmęczenie i upal dają się we znaki, ale tańczący Boliwijczycy z uśmiechem na twarzy podążają w kierunku obrazu, pilnując kroków wcześniej zaaranżowanego tańca. Widać, że impreza przygotowana jest z wielką pompą. Jedzenie, picie, tańce. Jest tu wszystko czego tylko dusza zapragnie.
Jest także telewizja, jakże by inaczej. Prezenter z mikrofonem w ręku, podbiega do zdyszanej tancerki i prosi o kilka słów do kamery. Ona stara się szybko mówić i nie zgubić kroku. W końcu wszystko musi być równo, nikt nie może wystąpić z szeregu.
A na koniec imprezy wszyscy pakują się na pakę ciężarowego samochodu, który w tygodniu służy do przewożenia skrzynek z piwem, a od święta jako autobus z odkrytym dachem.
Magdalena Jurkowska B., która wspólnie z mężem wybrała się w kilkuletnią podróż dookoła świata. Porzucili „dorosłe życie” i wyruszyli odkrywać najróżniejsze zakątki świata.
(mjb/sr)