By uniknąć obrzezania spędziła 6 tygodni w zamknięciu. Teraz pomaga innym kobietom
Miała 12 lat, kiedy starszyzna plemienna chciała ją obrzezać. Przed krwawym rytuałem uchroniła ją matka, która zamknęła ją w domu na 6 tygodni. Nie wychodziła za próg, bo tam czekał na nią koszmar.
13.10.2015 | aktual.: 09.11.2015 19:08
Miała 12 lat, kiedy starszyzna plemienna chciała ją obrzezać. Przed krwawym rytuałem uchroniła ją matka, która zamknęła ją w domu na 6 tygodni. Nie wychodziła za próg, bo tam czekał na nią koszmar. Wyszydzana w dzieciństwie przez kolegów, patrzyła jak dziewczynki w jej wieku wychodzą za mąż i rodzą dzieci. Sama postanowiła zająć się edukacją, a swoim doświadczeniem podzielić się w przyszłości z innymi kobietami.
Christine Alfons dorastała w małej kenijskiej wiosce, gdzie obrzezanie, podobnie jak w innych częściach Afryki, było elementem tradycji. Tylko jej rodzina postanowiła sprzeciwić się zwyczajowemu cięciu dziewczynek. Jej ojciec zmarł, a o bezpieczeństwo małej Christine musiała zadbać samotna matka. Jedynym wyjściem było zamknięcie dziecka w domu, z dala od dorosłych.
Jak przyznaje w jednym z wywiadów 22-letnia dziś Kenijka, decyzja o tym, by nie być obrzezaną zmieniła całe jej życie. W szkole była odtrącona przez rówieśników, nie dostawała posiłków jak inne dzieci, pozostała społeczność z wioski uznała jej sprzeciw za zniewagę. Ona sama od „bycia pełnoprawną kobietą” wolała dokończyć edukację.
- Kiedy moje koleżanki były obrzezane w podstawówce, nie były w stanie ukończyć szkoły. Zaraz potem musiały nauczyć się, jak być dobrymi żonami i matkami, a miały tylko 13 lat. Większość z nich miała straszne problemy przy porodzie, towarzyszył im ogromny ból, rany się ponownie otwierały i jeszcze długo musiały się leczyć. Wszystko to przez obrzezanie – mówi w wywiadzie dla „Daily Mail”.
Od początku wiedziała z czym wiąże się obrzezanie. Dziewczynki cięto żyletką tylko po to, by mogły uważać się za kobiety. Jak przyznaje, wszystko zawdzięcza swojemu zmarłemu ojcu, który przekonał matkę, że można postępować inaczej, sprzeciwić się tradycji.
- Kiedy mama opowiedziała mi o poglądach ojca, od razu wiedziałam jaką drogę powinnam obrać. Zdecydowałam, że dokończę szkołę i będę kontynuować myśl ojca. Dziewczynek nie można tak dłużej krzywdzić. Wróciłam po latach do szkoły. Tym razem nie jako ofiara, ale nauczycielka. Mówię dzieciom, by akceptowały się takie jakie są. Edukacja to klucz do lepszego życia. Bez tego nie utrzymają rodziny, nie dostaną dobrej pracy – dodaje Kenijka.
Teraz Christine Alfons inspiruje kobiety nie tylko w Afryce. Od niedawna współpracuje z brytyjską organizacją Feed The Minds. Ma nadzieję, że za kolejne pięć lat praktyka obrzezania nie będzie już tak popularna. Kilka dni temu przyjechała do Londynu, by zbierać fundusze dla swojej organizacji.
Nie tak dawno temu pisaliśmy o nastoletnich mieszkankach Sierra Leone, które do obrzezania zmuszają siłą kobiety z tajnych stowarzyszeń. Sen z powiek spędzają młodym kobietom tzw. sowei, których zadaniem jest podtrzymywanie krwawej tradycji. Według nich praktyka ta jest wstępem dla kobiet do życia w społeczeństwie.
Według danych ONZ na świecie obrzezuje się rocznie 2 miliony kobiet, co daje 6 tysięcy ofiar tej praktyki na dzień. Z ustaleń UNICEF-u zabieg przeprowadzany jest z reguły na dziewczynkach od 4 do 14 roku życia, w niektórych państwach nawet u niemowląt.
- Wykrwawiają się, umierają z powodu zakażenia, powikłań. O wielu nawet nie wiemy. Obrzezaniu oddaje się tysiące dziewczynek dziennie. Zamknij oczy i wyobraź sobie jedną, a potem dziesięć, sto. Często dzieje się to w strasznych warunkach higienicznych. Często robią to zardzewiałą żyletką – wspomina w jednym z wywiadów Waris Dirie, modelka, pisarka i założycielka Fundacji Kwiat Pustyni. Kobieta od lat walczy z krwawym rytuałem u boku ONZ, po tym jak sama został obrzezana w wieku 3 lat.
md/ WP Kobieta