Chciałaś, to masz!
Drogie mamy. Jeśli wydaje się wam, że w Polsce polityka prorodzinna nie istnieje, to jesteście w błędzie. Owszem, jest, tylko, że w wykoślawionej formie.
Drogie mamy. Jeśli wydaje się wam, że w Polsce polityka prorodzinna nie istnieje, to jesteście w błędzie. Owszem, jest, tylko, że w wykoślawionej formie. Za to silnie zakotwiczonej w naszym sposobie myślenia, w podejściu do tego boskiego macierzyństwa, do mitu Matki Polki, do tego stawiania kobiet-matek na piedestale, który czasami okazuje się klatką. Otóż prorodzinne podejście, które przekłada się na naszą prorodzinną politykę, ogranicza się do jednego, lapidarnego stwierdzenia: „Chciałaś dziecka, to się martw”.
Oczywiście za tym idzie cała seria komentarzy, czasami średnio wybrednych, w których określa się matki domagające się jakiejkolwiek pomocy, zainteresowania ze strony państwa/gminy takimi epitetami, jak „roszczeniowe”, „pyskate”, „rozwydrzone”. Czasami po prostu leniwe.
Bo jak to się w głowach poprzewracało! Ciągle tylko żądania. Miejsc w przedszkolach i żłobkach, umowy o pracę i świadczeń, żeby móc pójść na urlop macierzyński, A do tego jeszcze obowiązkowy urlop dla ojców, podjazdy dla wózków, przewijaki w toaletach publicznych, kąciki dla dzieci w urzędach i przychodniach, przedszkola przyzakładowe.
A przecież...
Kiedyś to tak dobrze nie było i nikt się nie skarżył! O przewijakach w miejscach publicznych to można było tylko pomarzyć (ale nikt nie marzył, bo nie wiedział co to przewijak), wózkami jeździło się po tych krzywych chodnikach, wciągało je po schodach, bo podjazdów nie było albo były do niczego i nikt nie marudził; i pieluchy były tylko tetrowe i jakoś matki do żłobka dzieci oddawały i do roboty szły. I wszyscy żyją, i dzieciaki na ludzi wyrosły. To o co tym matkom teraz chodzi?! Chciałaś, urodziłaś, to nie narzekaj!
Nie narzekaj, nie żądaj, nie wymagaj, nie drąż. Masz to, co chciałaś – macierzyństwo, taki skarb, błogosławieństwo. Posłanka Solidarnej Polski Marzena Wróbel tłumaczyła nie tak dawno, że „ciąża” to złe słowo, bo oznacza, że to dziecko nam ciąży i jest czymś niepożądanym, a to stan błogosławiony. No słyszałaś?! Jesteś jak święta, a święte nie narzekają, nie buntują się, nie upominają, nie wytykają błędów. Chciałaś dziecka, nikt ci nie kazał zachodzić w ciążę, więc teraz nie pyskuj, tylko bierz się z życiem za bary. Po cichu.
Tak właśnie jest. Proszę przypomnieć sobie, co się działo, kiedy rodzice dzieci niepełnosprawnych protestowali w Sejmie. Wchodziłam na fora internetowe, czytałam komentarze pod tekstami. To nic, że w tym przypadku chodziło o rodziców postawionych przez los w szczególnej sytuacji. Schemat myślenia krytyków był ten sam – nie narzekać! Nie marudzić! No bardzo nam przykro, że takie macie ciężkie życie, ale to nie nasza wina, my na to płacić nie będziemy. Nasze dzieci wprawdzie zdrowe, ale nam też jest ciężko, każdy ma swoje problemy. Chcieliśmy dzieci, to teraz je mamy i nie narzekamy. Robimy, działamy, wychowujemy.
Takie podejście „chciałaś, to masz” to młot na te z nas, które głośno mówią o tym, że prorodzinnie w Polsce to znaczy samotnie. Prorodzinnie oznacza, że nie wychylamy się poza własny grajdoł, swoje problemy rozwiązujemy sami, nie dyskutujemy, nie pomstujemy, nie wybrzydzamy. Bo mamy to, co chcieliśmy. Kiedyś było gorzej, a teraz jest lepiej i tego się trzymajmy, nawet kiedy wizja powrotu do pracy oddala się o kolejny rok, bo nasze dziecko nie dostało się do żłobka/przedszkola, a o niani to możemy sobie pomarzyć, bo portfel nam na taki luksus nie pozwala.
Szczerze mówiąc, chrzanię takie pro. Nie znoszę tego argumentu, bo sprawia, że człowiek staje się zakładnikiem rodzicielstwa. Skoro tak chciałam, to teraz muszę być całą sobą na tak i wszelkie wątpliwości i obawy schować głęboko do kieszeni. Niech tam sobie leżą i porastają kurzem, aż stracą siłę rażenia, a my zapomnimy, o co nam chodziło. Będziemy tylko pamiętać, że tego chcieliśmy...