"Chodzę na terapię i się tego nie wstydzę". Oni mówią to wprost
Z terapii korzystają tylko słabeusze, życiowo niezaradni i zaburzeni. Bzdura. Po pomoc z roku na rok zgłasza się coraz więcej Polaków. Dla Pauliny terapia jest jak pójście do internisty. Kuba dzięki pomocy specjalisty wstał z łóżka. Daria poczuła, że nie jest sama.
Paulina
Paulina ma 24 lata i od 5 miesięcy korzysta z pomocy psychiatry. Zgłosiła się do niego, gdy zaczęła mieć stany lękowe i ataki paniki, z którymi nie potrafiła sobie poradzić. Problem stanowiło dla niej już przejechanie tramwajem jednego przystanku. To dzięki mamie zrozumiała, że wsparcie specjalisty jest konieczne. – Postawiłam wszystko na jedną kartę. Mój lekarz okazał się wspaniałym człowiekiem. Od razu określił, co mi jest, bardzo mnie uspokoił i powiedział, co mogę zrobić, by wyjść na prostą – opowiada Paulina.
24-latka jest z siebie dumna, że chodzi na terapię. To nie jest powód do wstydu. – Nie robię tego, bo to fajne albo "jestem taka skomplikowana" - po prostu nie miałam innego wyboru. I uważam, że to była najlepsza decyzja – zaznacza 24-latka. Jej zdaniem, dzięki terapii nauczy się wzorców zachowań, które pomagają przezwyciężyć lęki dnia codziennego.
W Polsce wciąż pokutuje myślenie, że terapia jest dla tych, którzy nie potrafią sami wziąć się w garść. Paulina ma na ten temat do powiedzenia jedno. – W dzisiejszych czasach stygmatyzowanie osoby, która jest chora albo ma jakieś zaburzenia, jest głupotą. Coraz więcej osób będzie je miało, bo żyjemy w takim trybie życia. A poza tym zaburzenia psychiczne to jest choroba jak każda inna, każdemu może się przytrafić. Czasami ciężka sytuacja życiowa nas przerasta – mówi. Terapia nie była dla niej czymś wstydliwym, bo dla niej jest jak pójście do internisty.
O swoim terapeucie Paulina mówi "anioł stróż, który pojawił się we właściwym momencie". Wie, że gdyby nie on, prawdopodobnie zamknęłaby się w domu, wpędzając w koszmarną depresję. Teraz zmieniła pracę, osiąga sukcesy zawodowe i w życiu prywatnym. – Czuję się dobrze. Moja choroba mnie nie definiuje. Terapeuta dał mi wiele optymizmu i wiary, że można przezwyciężyć trudności. Wszystko będzie dobrze, tylko trzeba zacisnąć zęby i przeczekać. Nie ma powodów do obaw – dodaje.
Kuba
18-letniego Kubę poznaję przez grupę "Zdrowa Głowa". Do rozmowy zgłasza się od razu. To dla niego ważne – pokazać, że mężczyzna też potrzebuje terapii. Sam dość długo dochodził do tego wniosku. – Do pójścia na terapię skłonił mnie cały rok przeleżany w łóżku, rok szkolny, w którym nie zdałem. Pojawiły się myśli samobójcze… – tłumaczy. Wcześniej żył w przekonaniu, że opowiadanie komuś o swoich problemach jest bezcelowe i niczego nie zmieni.
Kuba nie był jednak zdany tylko na siebie. Jedna osoba nie pozwoliła mu myśleć, że jego życie jest właściwie skończone i powinien zostać w łóżku. To była jego mama. Szukała specjalistów, nie udało się jednak znaleźć go od razu. Dopiero za trzecim razem okazało się to jest "to". – Między nami natychmiast zaiskrzyło i postanowiłem zostać – mówi.
18-latek zaznacza, że choć reakcje na to, że ma swojego terapeutę i za jego pomocy porządkuje swoje życie, były różne. Z reguły jednak chłopak spotykał się z akceptacją i zrozumieniem. Najważniejsze jest jednak, co on myśli o terapii. – Jest dla mnie czasem, w czasie którego mogę się skupić tylko i wyłącznie na sobie, skupić się na swoich uczuciach i emocjach – słyszę od Kuby. Z terapeutką spotyka się już od roku. – Określiłbym ją jako cierpliwą, ciepłą, otwartą osobę, umiejącą słuchać – wylicza jej cechy.
Zdaniem 18-latka, udanie się do specjalisty jest dobrą formą zapobiegania wszelkim chorobom psychicznym, skupieniu się na samym sobie, albo po prostu zwykłej rozmowy, której najbliższe otoczenie nie może nam zapewnić. – Mówienie głośno o terapii może pomóc innym osobom, chociażby tak jak w moim przypadku, w depresji. Które zrobią wtedy pierwszy krok do zawalczenia o siebie – dodaje.
Daria
– Byłam już na skraju. Dosłownie czułam się tak, jakbym stała nad krawędzią. Miewałam bardzo dużo kryzysów, nie miałam sił wstać z łóżka, godzinami patrzyłam w sufit, nie jadłam, nie spałam. Sypał mi się związek, sypały się przyjaźnie. Znów według tych samych schematów. Wtedy poczułam, że to chyba z mojej strony jest coś nie tak – w taki sposób o swojej drodze na terapię opowiada Daria. Do tego, żeby coś zrobić, skłonił ją chłopak.
Ona sama uważa, że pójście do specjalisty wymaga ogromnej odwagi i zdeterminowania. Po raz pierwszy zetknęła się z nim w młodym wieku, chociaż nie z własnej woli. Koleżanki z gimnazjum doniosły szkolnemu psychologowi, że "jest z nią coś nie tak". Spotkania nie szły po myśli Darii, ale cieszy się, że miała taką możliwość w tak młodym wieku. Odpowiedniego terapeutę po latach znalazła, jak sama mówi, banalnie. – Przeszukiwałam stronę NFZ, szukałam po prostu poradni, w której będzie najszybszy wolny termin – wyjaśnia. Jak dodaje, miała pełne wsparcie bliskich jej osób, a wiedziały trzy: chłopak, była przyjaciółka i koleżanka ze studiów.
O swoich problemach Daria pisze na blogu. I to już od niemal 10 lat. – I paradoksalnie najwięcej siły dają mi komentarze od obcych ze słowami "dasz radę, poradzisz sobie, podziwiam Cię". To mocno pomaga – przekonuje. A gabinet terapeutyczny jest dla niej miejscem, gdzie nie musi bać się swoich emocji, w którym mogę powiedzieć o wszystkim, czego się boi. – O tym, co mnie męczy, o tym, co nie daje mi spać. To miejsce, w którym nie da udawania i uśmiechu prosto na Instagram. Jednocześnie to tam właśnie odkrywam, co tak naprawdę mnie boli i dlaczego tak jest – wyjaśnia.
Daria korzysta z terapii od niemal roku. – Wnikliwy. Pełen zrozumienia. Empatyczny. Czasem czuję, że to jasnowidz – powiem kilka rzeczy, kilka ukryję – a i tak zapyta o te, o których celowo nie wspomniałam. Czasem pyta o coś, czego nawet nie dostrzegam, co nie ma dla mnie związku – a po chwili okazuje się, że ma. I wyłapanie tego związku pomaga zrobić malutki krok do przodu. Te kroki właśnie oznaczają progres. Każde zrozumienie nawet najmniejszego problemu oznacza zwycięstwo – mówi o swoim terapeucie.
Dzięki niemu przekonała się też, że mówienie głośno o problemach, nadaje im kształt. – Są czymś, z czym teraz walczę, nie czymś przed czym się chowam, uciekam, kupując butelkę wina czy włączając głośno muzykę. Bez uświadomienia sobie, co nie daje nam spać, nigdy nie będziemy mogli spokojnie zasnąć. Bez wypowiedzenia tego na glos można w nieskończoność udawać, że tego nie ma. Dopiero kiedy to powiesz… To staje się prawdziwe – kończy.
Co z tą terapią?
Chętnych do opowiedzenia swojej historii było o wiele więcej. Dostałam dziesiątki odpowiedzi, stąd myśl, że może dziś w Polsce panuje swoisty boom na psychoterapię. Pytam o to doktorantkę Wydziału Psychologii SWPS, Joannę Gutral. – Czy jest boom? Trudno powiedzieć. Od 5 lat prowadzę kampanię społeczną "Mam terapeutę" oraz portal edukacyjny "Zdrowa Głowa" i widzę, że postrzeganie psychoterapii powoli się zmienia – stwierdza specjalistka. – Nie chciałabym mówić, że nie jest już całkowicie stygmatyzowana, ale jest oswajana przez to, że coraz więcej osób zadaje więcej pytań – dodaje.
Niestety, jak zaznacza Gutral, w związku z brakiem ustawy o zawodzie psychoterapeuty, wciąż istnieją krzywdzące stereotypy. Bo każdy może nim zostać. – Każdy, kto otworzy działalność gospodarczą i zacznie świadczyć takie usługi. Przez to wiele osób ma negatywne doświadczenia, bo trafiły na niesprawdzonych specjalistów – mówi. Problemem jest też to, że psychoterapia dla wielu równa się rozmowa.
– Często panuje przekonanie, że na psychoterapię chodzą ci, którzy nie mają przyjaciół albo wolą zapłacić 130 zł za wizytę i się wygadać obcej osobie. To nie jest wygadanie się – mówi stanowczo specjalistka. – Nie wygląda to tak, że przychodzę na sesję i nie wiem o czym będę rozmawiać z pacjentem. Albo że będę go słuchać, palić fajkę, mruczeć i pytać o matkę – ironizuje. Joanna Gurtal chce uświadomić, że praca zawsze leży po stronie klienta, którą poniekąd terapeuta nawiguje, by ten osiągnął swoje cele. – Nie radzi, nie godzi zwaśnionych rodzin czy nie zmienia pracy. Terapeuta podąża za klientem i jego potrzebami – mówi.
Coraz więcej pytań
Jak słyszę, z roku na rok ona i jej koleżanki z portalu dostają coraz więcej wiadomości. Często pojawia się w nich pytanie: "Czuję się źle, jest mi smutno już od jakiegoś czasu nie odczuwam radości z życia. Czy to wystarczy, by pójść na terapię?". Trudno to ocenić. – Mamy bardzo potoczne myślenie o zdrowiu psychicznym, np. depresja to taka osoba, która nie wstaje z łóżka. A istnieje też dystymia, czyli łagodna depresja, którą trudniej wychwycić. Czasem mamy sezonowe obniżenie nastroju. Nie jest jednak tak, że każdy leci do psychoterapeuty i jest to modne. Myślę, że ludzie poszukują – podkreśla Gurtal.
Poszukiwania wynikają z tego, w jakim świecie żyjemy. Nie ma też często przestrzeni na to, by o siebie zadbać. – Nasz mózg ciągle wybiega wprzód. Ludzie budzą się rano i zastanawiają się, co ich czeka. Podczas mycia zębów myślami są przy tym, co zrobią wieczorem. A mało jest czasu, żeby się zastanowić: Jak ja się czuję? Jeżeli jestem smutna, to dlaczego? Jeżeli jestem niezadowolona, to z czego? Albo co mogłabym zrobić, żeby być zadowolona? – słyszę. Gurtal wierzy, że psychoterapia to "takie 50 magicznych minut", które człowiek może w całości poświęcić tylko sobie. – To ma naprawdę oczyszczającą moc. To jak z grą na instrumencie. Jeśli ćwiczymy regularnie, to wychodzi nam coraz lepiej – dodaje.
Do jej gabinetu przychodzą zarówno kobiety, jak i mężczyźni, mimo stereotypu, że "facet nie płacze". – Chociaż być może jest tak, że kobietom jest łatwiej nawiązać relację terapeutyczną z kobietą, a mężczyźni wybierają mężczyzn. Nie mam danych na ten temat. Natomiast nie jest tak, że mężczyzna jest na terapii jakąś rzadkością, białym krukiem – dowiaduję się od specjalistki, która wierzy, że choć długa droga przed nami, to podejście do psychoterapii zmienia się i w tej kwestii idzie ku lepszemu.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl