Blisko ludziCzarownica made in Poland

Czarownica made in Poland

Czarownica made in Poland
Źródło zdjęć: © Forum
Magdalena Drozdek
07.07.2016 08:39, aktualizacja: 07.07.2016 11:13

Ostatnio media obiegła informacja o tym, że Robert Biedroń postanowił przywrócić honor ostatniej spalonej w Słupsku kobiety za czary i pakt z diabłem. Rehabilitacja, która odbywa się pod czujnym okiem dziennikarzy, jak na razie zakończyła się tym, że osławiona Trina Papisten dostanie rondo swojego imienia. Takich historii można naliczyć w Polsce znacznie więcej. W kolejce stoją już inne czarownice.

Bo ziółka sprzedawały się lepiej

- Tego jeszcze w Polsce nie było – rehabilitujemy ostatnią spaloną w Słupsku czarownicę Trinę Papisten poprzez nazwanie jej imieniem jednego z naszych rond – pisał na swoim Facebooku Robert Biedroń.

Zanim prezydent Słupska zainteresował się czarownicą, jej historia praktycznie przepadła w miejskich kronikach. Kim była słynna w ostatnich tygodniach kobieta? Jolanta Nitkowska-Węglarz pisała w swojej książce „Słupsk - miasto niezwykłe”, że tak naprawdę nazywała się Katarzyna Zimmermann. W 1701 roku została oskarżona o pakt z diabłem i czary.

- Prawdziwe powody – jej mieszanki ziołowe sprzedawały się lepiej niż leki w miejscowej aptece – nie znalazły odzwierciedlenia w akcie oskarżenia, który zawierał 68 paragrafów. Mówiły one o tym, że Trina zapisała duszę diabłu, który uprawiał z nią lubieżne praktyki i naznaczył ją jako swoją konkubinę brązową plamą na siedzeniu – informuje miejski portal.

Na nic zdały się jej tłumaczenia, że jest zwykłą zielarką. Ci, którzy ją oskarżyli, byli nieugięci. Katarzynę torturowano przez wiele dni. Ona sama, wykończona potwornościami, które jej robiono (zakuwano ją w dyby, łamano kończyny grubymi śrubami), kilka razy targnęła się na swoje życie. Kobieta chciała m.in. rzucić się do rzeki. Ostatecznie przyznała się do 20 zarzutów. Chciała odwołać swoje zeznania, ale skazano ją na śmierć poprzez spalenie na stosie.

Niedługo po oświadczeniu ze Słupska odezwały się głosy z Gdańska, by i tamtejszej czarownicy zwrócić dobre imię. Niewiele osób wie, że na gdańskim Targu Drzewnym, tam gdzie dziś stoi pomnik Jana III Sobieskiego, kiedyś płonęły stosy.

Ostatnią kobietą straconą w tym miejscu za czary była 88-letnia Anna Krüger. Życie ubogiej i pobożnej kobiety pełne było dziwactw, których nie rozumiało otoczenie. W 1659 roku została więc posądzona o czary, konszachty z diabłem oraz rzucanie uroków na ludzi i zwierzęta.

Biedna kobieta na sam widok straszliwych narzędzi tortur przyznała się do wszystkich zarzucanych jej czynów. Oczywiście skazano ją na śmierć na stosie. Przekazy głoszą, że kat, aby skrócić męki staruszki, umieścił pod jej pachami woreczki z prochem.

Feralne piwo z Chwaliszewa

Polowania na czarownice przyszły do Polski z Niemiec. Magia, nie tylko w naszym kraju, była uważana za herezję. Nielojalność wobec Boga musiała być więc karana i to bardzo surowo. Strach przed tym, co rzekomo potrafią czarownice, nastawiał sąsiadów przeciwko sobie. Wielu historyków twierdzi, że procesy o czary można tłumaczyć prostym mechanizmem szukania kozła ofiarnego. Gdy we wsi coś było nie tak, szukano winowajców. Oskarżano więc przeważnie kobiety, ze względu na to, że wydawały się słabsze moralnie od mężczyzn. Argumentowano, że są łatwowierne i rozpustne, więc i z szatanem łatwiej im się było dogadać.

Zanim na stos zaciągnięto wspomnianą Katarzynę i Annę, pierwszą kobietą uznaną za czarownicę w Polsce jest prawdopodobnie pewna staruszka z Chwaliszewa.

Słynna dziś seniorka padła ofiarom popularnych w XV i XVI wieku procesów czarownic. Był to pierwszy taki przypadek na ziemiach polskich. W Chwaliszewie, obecnej dzielnicy Poznania, znajdowały się warzelnie piwa. Kobietę oskarżono o dorzucenie czegoś do wody w kadziach, przez co poważnie zatruło się wielu mieszkańców. Zajmowała się na co dzień ziołolecznictwem, więc mieszkańcy nie mieli wątpliwości, że to ona za tym stoi. Sąd kazał spalić znachorkę na stosie.
- Należy pamiętać, że kiedyś piwo było bardzo ważnym i popularnym napojem; dziennie piło się go ok. trzech litrów, więc zbrodnia ta była dla nich ogromna – mówił wykładowca Uniwersytetu Adama Mickiewicza i przewodnik miejski Aleksiej Artyszuk.

Choć od wydarzenia minęło już ponad 500 lat, artystka i radna jej rodzinnego miasta postanowiły w ubiegłym roku upamiętnić ją pomnikiem.

- Historię Poznania tworzyli i mężczyźni, i kobiety. Bywały w niej i momenty chwalebne i dramatyczne, o których powinno się pamiętać w równym stopniu. Moim zdaniem nawet teraz kobiety o wyrazistej osobowości często traktowane są podejrzliwie, a rzucanie fałszywych oskarżeń jest w dzisiejszych czasach bardzo niebezpieczną bronią – twierdzi Ewa Łowżył, artystka i współzałożycielka KontenerArt.

Obraz
© Forum

Polskie Salem

Niechlubnie zapisała się w historii także miejscowość Doruchowo koło Ostrzeszowa, którą nazywa się dziś „polskim Salem”. W 1775 roku miało tam dojść do stracenia 14 kobiet oskarżonych o czary. Od czego zaczęła się ta sprawa?

W Doruchowie mieszkała razem z mężem Dobra. Mieli piękny sad, a w nim najlepsze gruszki w okolicy. Pewna bogata dziedziczka często posyłała swoją służbę po owoce. Któregoś dnia dostała poważnego zakażenia i, jak wspominają historycy, włosy zaczęły się jej zwijać w kołtun. Dziś ktoś powie, że to efekt nieprzestrzegania higieny, wtedy od razy posłano po znachorkę. Kobieta stwierdziła, że wina musi leżeć po stronie Dobry i 13 innych kobiet, które mogły parać się we wiosce czarami. Cioty, jak nazywano wtedy czarownice, zbierały się według niej na Łysej Górze i spiskowały z diabłem przeciwko mieszkańcom.

Dla kobiet zorganizowano wiele prób, by udowodnić, że na pewno są czarownicami. Najpierw po kolei wrzucano je do wody, a skoro żadna nie utonęła, wiadomo było, że są winne. To nie jedyna próba. Czarownice rozpoznawano także po tym, czy płakały lub po tym, ile ważyły. Jeśli waga pokazywała mniej niż 50 kg, kobieta na pewno parała się czarami. Tak lekka kobieta z powodzeniem mogła latać na miotle.

To, co wydaje się komedią, skończyło się jednak tragicznie. Trzy kobiety nie wytrzymały tortur (wbijano im m.in. grabie w plecy), po czym obcięto im dla pewności głowy. Pozostałe spalono na stosie. Następnego dnia stracono także trzy córki domniemanych czarownic, które rzekomo miały wyssać nadprzyrodzone umiejętności z mlekiem matki i nauczyć się od nich rzucania zaklęć.

Ostatnia na stosie

Jak ustalono, to właśnie na ziemiach polskich miała zginąć ostatnia w Europie czarownica. Chodzi o Barbarę Zdunk, którą spalono 21 sierpnia 1811 roku w Reszlu.

- Wszystko zaczęło się od serii pożarów, które dotknęły Reszel kilka lat wcześniej. Spłonęła wtedy znaczna część miasta. Szukano winnych. Pani Barbara Zdunk, w akcie zemsty, po utracie narzeczonego, chciała spalić jego dom, przy okazji spaliła całe miasto. Potem pojawiły się posądzenia o czary – mówił Artur Galicki, dyrektor Miejskiego Ośrodka Kultury w Reszlu na antenie „Polskiego Radia”.

Barbara miała osierocić czworo dzieci.

Polowanie na czarownice trwało w Polsce około 250 lat. Ile osób zginęło?

- Szacunki są bardzo różne. Od 5 tys. do 50 tys. Udokumentowanych procesów o czary miało być ok. 10 tys. Ale nie jest to nigdzie zapisane. Odbyło się wiele samosądów. Nikt nie zapisywał tego typu przypadków w jakichkolwiek kronikach – opowiadał w jednym z wywiadów dr Andrzej Krasnowolski.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (81)
Zobacz także