Czy Trybunał Konstytucyjny zakaże aborcji? Dla wielu kobiet to nie jest żaden kaprys
"Zapytajcie którąś z tych matek, czy jest za taką ustawą. Żadna nie powie już teraz, że Bóg tak chciał i że trzeba nieść swój krzyż" – pisze rozgoryczona Maria Nasiadka, która pracuje z niepełnosprawnymi dziećmi i ich rodzicami. Agata mogła znaleźć się dokładnie w takiej sytuacji. Ale miała aborcję – nie dlatego, że chciała. Gdyby urodziła, jej syn przeżyłby kilka godzin lub dni.
21.10.2020 14:23
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W czwartek 22 października Trybunał Konstytucyjny ma wydać orzeczenie, czy prawo do przerywania ciąży w przypadku ciężkich i nieuleczalnych wad płodu jest zgodne z konstytucją. Organizacje kobiece i społeczne robią co w ich mocy, by zaprotestować przeciwko tym zapisom. W sieci pojawiają się dziesiątki wyznań kobiet, które mają za sobą aborcję i proszą: "Nie wmawiajcie mi, że to kaprys".
"Myślałam, że jestem okropnym człowiekiem"
Agata z Wrocławia [imię i miasto zmienione na prośbę bohaterki] dwa lata temu przeżyła największy koszmar swojego życia. Oczekiwała syna. W 20. tygodniu ciąży [koniec 5. miesiąca – red.] usłyszała od lekarza, że płód ma bardzo poważne wady genetyczne. – Zniekształcone stópki i dłonie, rozszczep wargi i podniebienia – wymienia.
Agata dostała skierowanie do poradni patologii ciąży w jednym ze szpitali. – Kolejnego dnia z samego rana mieliśmy biec tam z mężem, bo jeśli potwierdzą wadę, niewiele zostanie nam czasu na przerwanie ciąży – wspomina słowa lekarza. – Tylko to zasugerował, bo mnie by to przez myśl nie przeszło – zaznacza 30-latka, dodając, że następne dwa tygodnie były dla jej rodziny agonią. Nie miała pojęcia, co robić.
Starsze dziecko zauważyło, że coś jest nie tak i w pewnym momencie powiedziało rodzicom: "Mogę mieć niepełnosprawne rodzeństwo, będę je kochać". – To dziecko nie wiedziało, z czym wiąże się takie życie. Bo skąd? – słyszę od Agaty. Lekarze trzymali ją w niepewności, podejrzewając raz taki, raz inny problem. A zegar tykał.
– W międzyczasie mieliśmy rozmowę ze szpitalnym genetykiem. Dowiedziałam się, że wad genetycznych jest mnóstwo. To, co widział na USG, wskazywało na śmiertelną wadę. Pan profesor - starszy pan – powiedział mi wtedy tak: "Usunięcie ciąży to najlepsze wyjście, nie mamy się nad czym zastanawiać, zwłaszcza że dziecko może umrzeć w brzuchu. Po co pani taka trauma?" – Agata do dziś doskonale pamięta te słowa.
Sala kobiet "do terminacji"
Zgodę na terminację ciąży Agaty musiała wydać komisja lekarska. Jedna z członkiń miała ogromny dylemat moralny i wymagała dokładnych badań, potwierdzających głębokie wady płodu. – Rozumiałam ją, też tego chciałam. A wynik nie przychodził. Winna była szpitalna biurokracja. Ja przez to myślałam, że jestem okropnym człowiekiem… – wspomina 30-latka.
Kiedy komisja wydała zgodę na aborcję, Agatę przewieziono do szpitala. – Trafiłam na salę kobiet "do terminacji". To słowo do dziś wywołuje we mnie okropne uczucie – opowiada. Przed zabiegiem przez godzinę rozmawiała z psycholog. Dodała jej sił, których tak wtedy potrzebowała. Potem podano jej czopki na wywołanie porodu.
– Przez kilkanaście godzin miałam skurcze. Okropnie się męczyłam. Musieli mnie w końcu zabrać na porodówkę – relacjonuje. – Trafiłam na cudowne, empatyczne położne, które zachęcały, żebym brała prysznic, chodziła, kucała, jak przy normalnym porodzie – dodaje. Agata męczyła się cały dzień. Na czas zabiegu zasnęła, wcześniej prosząc lekarkę, by "wyjęła dziecko w całości". – Jak się obudziłam, było już po wszystkim – mówi. – Odradzali nam oglądanie maleństwa, ale ja musiałam, mój mąż również – wyjaśnia.
Agata pamięta rączki syna, nic więcej. Słyszała, że płakał, że dziecko miało "bardzo dużo wad" i "wyglądało to źle". Później odbył się pochówek. – Teraz w weekend miną równo dwa lata – słyszę od Agaty. Na koniec zapewnia mnie, że "to nie była łatwa decyzja". Po pochówku się spowiadała. Ksiądz powiedział jej, że potraktowali płód jak człowieka i nie mają prawa się winić. – Dzięki temu, że nie usłyszałam nic przykrego i odbyłam spowiedź, to jakoś to przetrwałam.
"To jest dramat"
Maria Nasiadka, pracownica Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego postanowiła zabrać głos w sprawie. Z niepełnosprawnymi dziećmi pracuje od 10 lat. "Zapytajcie którąś z tych matek, czy jest za taką ustawą. Żadna nie powie już teraz, że Bóg tak chciał i że trzeba nieść swój krzyż. A cierpienie i lęk o przyszłość jest w nich ogromna" – zaczęła.
Z jej wpisu dowiadujemy się, że większość takich matek cierpi na depresję. "DPS są przeludnione, ŚDS to samo. Nie ma miejsc i często kiedy rodzice są już starzy i schorowani, ich dorosłe niepełnosprawne dziecko wywożone jest na drugi koniec kraju do DPS, bo tylko tam jest miejsce. To jest dramat" – dodaje Maria.
Kiedy później rozmawiamy, Nasiadka wciąż ma sporo do powiedzenia. – W naszym kraju to wciąż wygląda bardzo źle. Przede wszystkim często te rodziny czy matki – bo nie oszukujmy się, większość to samotnie wychowujące matki, żyją w bardzo skromnych warunkach – tłumaczy mi sytuację.
Matki 24 godziny na dobę
– Część z nich żyje w biedzie. Starają się żyć tu i teraz, bo lęk przed przyszłością jest tak duży, że nie są w stanie często sobie z nim poradzić – dodaje bez ogródek. Większość jest zdana na łaskę państwa. – Pokrycie leczenia farmakologicznego, turnusów rehabilitacyjnych czy sprzętu rehabilitacyjnego jest zwykle niewystarczające w tych rodzinach – zaznacza.
Dostrzega, że w najgorszej sytuacji są matki dzieci w nauczaniu indywidualnym – z bardzo głęboką niepełnosprawnością. – Pod respiratorami. Takie matki są w zasadzie 24 godziny na dobę ze swoim dzieckiem. Żeby wyjść do sklepu czy do urzędu załatwić jakąś sprawę, muszą prosić o pomoc sąsiadkę, kogoś z rodziny – mówi. – Myślę, że one są już tak obciążone psychicznie, że ignorują komentarze, że "Bóg tak chciał", odczuwają dużą złość, ale też żal, bo i tak czują się wystarczająco ukarane – ocenia.
600 lekarzy mówi "nie"
600 lekarzy podpisało się pod listem do Trybunału Konstytucyjnego, bo sprzeciwiają się zakazowi aborcji w sytuacji ciężkich wad płodu. Inicjatorką listu jest lekarka z Legnicy, Kaja Filaczyńska, która nie chce mówić pacjentce, że jej dziecko umrze kilka godzin czy dni po porodzie.
– Zajmuję się endokrynologią. Pracuję z młodymi kobietami w wieku rozrodczym – zarówno przygotowującymi się do ciąży, jak i takimi, które doświadczają problemów z zajściem w nią. Pomagam im przejść przez ten etap ich życia. Jako lekarka dostrzegam poważne zagrożenie dla moich pacjentek w związku z potencjalnym wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego – dodaje.
– W leczeniu niepłodności bardzo ważny jest czas. Z wiekiem szansa na zajście w ciążę maleje. Dla pacjentek, które byłyby zmuszone do donoszenia ciąży z zespołem wad wrodzonych, oznaczałoby to miesiące czekania i cierpienia – podkreśla lekarka.
Filaczyńska precyzuje, że często takie porody odbywają się przez cesarskie cięcie i wtedy na dwa lata trzeba odłożyć starania o kolejną ciążę. – A przecież cesarskich cięć w życiu kobiety nie powinno być więcej niż dwa – ze względu na wytrzymałość mięśnia macicy – zaznacza. – Zmuszanie kobiety do donoszenia ciąży przy uszkodzeniu płodu to kradzież jej bezcennego czasu, a tym samym zmniejszenie szans na ponowne zajście w ciąże i urodzenie dziecka – ocenia.
– Będziemy zmuszeni do zadawania cierpienia ze świadomością konsekwencji dla zdrowia kobiety, przyszłych wyborów, a nawet szans na macierzyństwo. To dla nas nieetyczne. Nie można mieć takiej władzy nad drugim człowiekiem – sądzi inicjatorka listu do TK. Jest przekonana, że sędziowie i politycy nie zdają sobie sprawy, z czym takie sytuacje się wiążą.
"Co będzie, jeśli..."
O tym wie dobrze psycholog i terapeutka Zuzanna Butryn. W swoim gabinecie przyjmowała kobiety po terminacji ciąży. – Chciałabym, aby kobiety mogły decydować o sobie, jednak z pełną świadomością konsekwencji, jakie aborcja za sobą niesie, żeby miały możliwość konsultacji psychologicznej przed tą decyzją – tłumaczy specjalistka.
Aborcja, jak słyszę od Butryn, wiąże się z wieloma zaburzeniami. – Głównie depresją w reakcji, czyli udepresyjnieniem się po fakcie usunięcia ciąży. Często kobiety mają wyrzuty sumienia, myśli: "Co by było, gdybym urodziła?". Mówimy tu zarówno o sytuacji, gdy pacjentka jest do tego zmuszona, bo dziecko nie ma szansy przeżycia i wtedy, kiedy kobieta zajdzie w niechcianą ciążę – mówi psycholog.
Kiedy pytam, czy jej pacjentki boją się decyzji Trybunału, odpowiada, że nie mówiły jej o tym. – Ale myślę, że wiele kobiet ma z tyłu głowy pytanie: "Co będzie jeśli zostanę postawiona w takiej sytuacji i nie będę miała możliwości decydowania o sobie?" – słyszę. – Zakładamy zazwyczaj, że coś nas nie dotyczy. Ale ta sytuacja może generować lęk, szczególnie u kobiet, które mają obciążenia genetyczne w rodzinie.