Czym zajmuje się wnuczka Bronisława Geremka? Ma niesamowitą pasję
Maria Geremek nie lubi mówić o dziadku, nie chce być znana tylko z nazwiska. Jest lekarzem weterynarii, instruktorem jeździectwa i podróżniczką. Kilka lat temu stworzyła blog Make a Change, który przerodził się w małą organizację, która pomaga młodzieży w wyjazdach do Afryki, by pomagać w opiece nad dzikimi stworzeniami. Nam Maria opowiada o swojej pracy i wielkiej pasji do zwierząt.
*Magdalena Drozdek: Ile razy twoja mama dzwoniła do szefów organizacji międzynarodowych, żeby upewnić się, że żyjesz? *
Ta sztuka udała się mamie tylko raz. Gdy dojechałam do miejsca docelowego w Meksyku, gdzie brałam udział w projekcie ochrony wielorybów, nie mogłam nigdzie znaleźć internetu, a co za tym idzie dać jej znać, że wszystko w porządku. Mama jest bardzo zaradna, więc znalazła w internecie tę maleńką miejscowość, do której pojechałam i kontakt do organizacji zajmującej się ochroną przyrody. Później ze zdziwieniem pokazywali mi maila od jakiejś Pani z Polski...
Przed Meksykiem była Afryka…
Marzenie, by tam pojechać, pojawiło się jeszcze w liceum, a może nawet w gimnazjum? Obejrzałam na Animal Planet program o dwóch lwach. Wyszukałam w internecie fundację, która się nimi zajmuje i postanowiłam tam pojechać. Oczywiście nie udało mi się to od razu, ale upór i cierpliwość w końcu doprowadziły mnie do spełnienia mojego morzenia. A to daje niesamowitą siłę.
Pamiętasz swój pierwszy dzień w Afryce?
Tuż przed wylądowaniem, około piątej rano, zobaczyłam tylko piękne, ogromne, wschodzące słońce. To niesamowite, że ono tam ma trochę inny kolor, jest faktycznie pomarańczowe, jak w bajkach Disneya. Gdy tylko wysiadłam z samolotu, poczułam się jak domu. Nie dlatego, że wszystko było znajome. Absolutnie nie. Przywitał mnie 10-stopniowy mróz i barak na środku pustyni. Od początku wiedziałam, że to jest moje miejsce. Można powiedzieć, że miałam ten przywilej poczuć, że w tamtej chwili kroczyłam dokładnie tą ścieżką, która była mi pisana i wiedziałam o tym. Potem pojawiło się przerażenie. Wszystko załatwiałam sobie sama i to był egzamin mojego zaufania do samej siebie. Czy wszystko dobrze zarezerwowałam? Czy o niczym nie zapomniałam? Okazało się, że egzamin zdałam - sama przed sobą i ruszyłam dalej w podróż przez Namibię.
*Czym zajmowałaś się na miejscu? *
W Namibii byłam dwa razy. Pierwszy raz pracowałam jako wolontariusz w fundacji zajmującej się rehabilitacją dzikich zwierząt. To była praca dla każdego. Polegała na przygotowywaniu posiłków, sprzątaniu klatek czy wyprowadzaniu zwierząt na spacery (tzw. bush walks, dzięki którym młode osobniki uczą się odgłosów i zapachów sawanny, ale nadal są pod opieką ludzi). Za drugim razem pojechałam już po skończeniu studiów jako weterynarz. Byłam członkiem zespołu weterynarzy, którzy co roku badają podopiecznych fundacji AfriCat, zarówno tych wypuszczonych na wolność, jak i tych dopiero przygotowywanych do wypuszczenia. Celem naszej pracy było po pierwsze sprawdzenie stanu zdrowia zwierząt, ale też zbieranie danych na temat różnych gatunków zwierząt oraz relokacja wybranych osobników.
*Życie w buszu, z ograniczonym dostępem do internetu, jak sama zaznaczałaś w jednym z postów na blogu, musiało być satysfakcjonujące, bo z krzykiem do Polski nie wracałaś... *
Nie wracałam, bo bardzo mi tam dobrze. Namibia jest jednym z najmniej zaludnionych krajów na świecie, co bardzo mi odpowiada. Ale muszę przyznać, że w Afryce akurat miałam luksusowy apartament z łóżkiem i ciepłą wodą. Za to projekt w Meksyku przeżyłam całkowicie bez ciepłej wody, częściowo w namiocie, częściowo w kamperze i to trwało prawie dwa miesiące. Od tego czasu bardzo zmieniłam swoje podejście do wielu rzeczy i niesamowicie doceniam działające prysznice.
*Czym najbardziej zaskoczyła cię Afryka? *
Chyba uprzejmością i otwartością ludzi. Wiem, że w Afryce każdy kraj jest inny. RPA jest dużo mniej przyjaznym miejscem niż Namibia. Ale w Namibii czułam się bardzo swojsko. Ludzie są bardzo otwarci, jeżeli nawiązują rozmowę to faktycznie dlatego, że są zainteresowani odpowiedzią, a nie dlatego, że tak nakazują zasady savoir vivre. Z drugiej strony nie ma tam tego nachalnego podejścia do turystów, jakie można spotkać w wielu innych bardziej turystycznych miejscach. Poza tym ludzie doceniają trochę inne wartości niż w krajach wysoko rozwiniętych. Dla nich zagrożeniem jest susza, a nie rozbity telefon. Bardzo cenią też sobie przyjaciół. To też może wynikać z tego, że tak mało ludzi żyje w Namibii.
*Sawanna potrafi zachwycić, ale jest też dość niebezpiecznym miejscem. *
Tak, emocji było wiele - od poczucia, że akurat ten jeden lampart, którym się opiekowałam, zaczyna rozpoznawać mój głos, do tych zaliczanych do ekstremalnych, kiedy na moich rękach budził się nie do końca uśpiony do badania gepard, albo gdy musiałam wczołgać się do klatki ze śpiącą dziką lamparcicą, aby podać jej lek wybudzający po badaniu. Adrenalina była wtedy na wysokim poziomie. Same spacery po rezerwacie, to też są niezapomniane chwile. Bardzo ulotne uczucie bycia w tym miejscu, w tej chwili, stabilnie stojąc na dwóch nogach. Trudno to osiągnąć w ogólnym biegu naszego życia.
*Kiedy zrodził się pomysł na założenie Make a Change? *
Pomysł na Make a Change powstał wiosną 2015 roku, kiedy dostałam potwierdzenie, że wezmę udział w projekcie fundacji AfriCat. Po pierwsze potrzebowałam kontaktu z bliskimi, w momentach, kiedy jestem po drugiej stronie globu. Facebook daje tę możliwość, ale nie lubię używać opcji kopiuj-wklej podczas rozmów, a pisanie do każdego osobnej wiadomości nie miało racji bytu, gdy internet łapie się raz dziennie na pięć minut. Poza tym wiem, ile mi dało spełnianie własnego marzenia, do tego bez niczyjej pomocy, tylko i wyłącznie swoim uporem i cierpliwością. Chciałam móc podzielić się tym z innymi. Dlatego też prowadzę spotkania w szkołach. Sądzę, że dla młodych ludzi spotkanie kogoś niewiele od nich starszego, kto opowiada o tym, jak spełnił swoje szalone marzenie z okresu licealnego, może być bardzo inspirujące. Bo nie tylko nauką i studiami człowiek żyje.
*Spotykasz się z młodzieżą, opowiadasz o swojej pracy. Co najważniejszego starasz się im przekazać? *
To, że warto podążać drogą swoich marzeń. Jeśli czujemy, że coś nas gdzieś ciągnie, choćby to było całkiem szalone, to warto dać temu szanse. A co za tym idzie, spełniając swoje marzenia, może zmieniać świat, i będzie to zmiana na lepsze.
*Skąd ta pasja do pomagania? Zapisana w DNA? *
Możliwe, rodzice są lekarzami, sama skończyłam weterynarię.
Nad jakim projektem teraz pracujesz?
Aktualnie pracuję nad swoim kolejnym marzeniem. Chciałabym szerzyć koncepcję Make a Change i chciałabym to robić poprzez zabieranie młodzieży na wyjazdy edukacyjne do Afryki. Pracuję nad tym cały czas, prowadzę spotkania w szkołach i szukam chętnych na wyjazdy, ale też staram się tak zorganizować wyjazdy, aby móc zabierać na nie nie tylko osoby z większymi możliwościami finansowymi, ale też osoby z trudniejszą sytuacją materialną. Jeśli uda mi się zorganizować chociaż jeden wyjazd, na który zabiorę piątkę uczestników np. z warszawskich szkół i piątkę z jakiejś małej miejscowości. Pozwolić im pobyć razem wśród przyrody, z dala od naszej pędzącej cywilizacji i pokazać inny świat, to będę mogła mówić o kolejnym spełnionym marzeniu. A jeśli uda mi się zrobić to więcej niż raz… to już wolę nie zapeszać.
*Niewiele osób w tym wieku może powiedzieć, że czuje się spełnionym. Czytając twoje wpisy, posty na blogu można wywnioskować, że to właśnie jest twoje miejsce na ziemi… *
Afryka? Tak. W Warszawie też czuję się dobrze. Ale będąc tam, wiem, że jestem na właściwiej trasie. Chociaż ostatnio pracując nad moim projektem wyjazdów czuję, że to też jest moja droga, jakiś etap osiągnęłam i teraz przechodzę do kolejnego.