Dofinansowanie do in vitro? To zależy od tego, gdzie mieszkasz
Po wstrzymaniu rządowego programu, z którego od 2013 roku w całej Polsce korzystały pary leczące niepłodność, część samorządów wzięła na siebie świadczenia, inne zdecydowanie sprzeciwiają się takiemu rozwiązaniu. Twierdzą, że to działanie na niekorzyść samych rodziców. W efekcie możliwość uzyskania pomocy finansowej zależy obecnie od... miejsca zamieszkania.
Przykładem mogą być mieszkańcy Gdyni, którzy wciąż pozostają bez wsparcia. Odrzucenie przez Radę Miasta rezolucji o finansowaniu in vitro wywołało sporą dyskusję, bo projekt mógł pomóc nawet 100 parom rocznie.
- Jeżeli to nie Rada Miasta powinna pomagać mieszkańcom, to kto? – pyta Anna Formela, oburzona gdynianka, która w czerwcu, podobnie jak tysiące osób w całej Polsce została bez wsparcia państwa, które dotąd dokładało się do zabiegów in vitro.
Przypomnijmy, że rząd zadecydował o nieprzedłużaniu funkcjonującego od 2013 roku państwowego programu leczenia metodą in vitro. Świadczenia skończyły się w czerwcu 2016 roku i od tej pory pacjenci zostali zmuszeni do opłacania zabiegów we własnym zakresie. Kilkanaście samorządów w całej Polsce zdecydowało jednak, że wesprze mieszkańców. Tak dzieje się np. w Częstochowie i Łodzi, wkrótce do miast finansujących in vitro dołączy też Sosnowiec i prawdopodobnie Gdańsk.
Gdynianie nie otrzymają świadczeń, mimo że radni z PO wnieśli do Rady Miasta projekt, który miał to umożliwić. Pomysł został odrzucony jednogłośnymi głosami radnych Samorządności, którzy mają tam większość.
- Nie angażujemy się w tę polityczną grę, wnioskowaliśmy więc o usunięcie z porządku obrad sesji Rady Miasta Gdyni tej rezolucji i będziemy w ten sam sposób reagowali na inne przejawy włączania gdyńskiego samorządu w polityczne spory - mówi Beata Szadziul, wiceprzewodnicząca Rady Miasta Gdyni z Samorządności. W rozmowie z WIrtualną Polską dodała, że dofinansowanie zabiegów in vitro powinno być rozwiązaniem systemowym, realizowanym nadal przez państwo.
- Problem polega na tym, że nie jest i raczej się na to nie zanosi – mówi Anna Formela. - Jako rodowita gdynianka czuję się pokrzywdzona. To mieszkańcy wybierają Radę Miasta, a jej członkowie powinni działać w ich interesie, zwłaszcza jeśli mają taką możliwość.
Jednak Beata Szadziul zauważa, że angażowanie się poszczególnych miast w dofinansowanie in vitro to tak naprawdę strzelanie sobie w kolano. Takie wyręczanie państwa według niej utrudni przekonanie rządu, że dostęp do zabiegów powinien być równy dla wszystkich obywateli, a nie zależeć od miejsca zamieszkania.
- Prawo do rodzicielstwa mają wszyscy. Smutne, że w miastach gdzie rządzą jedni - rodziny nie będą wspierane, a gdzie rządzą inni - będą. Szkoda, że wspólnie o to nie walczymy - przekonuje wiceprzewdonicząca.
Według niej walka o finansowanie programu przez rząd, a nie samorządy jest ważna również z punktu widzenia jakości leczenia.
- Klinika w Warszawie może być skuteczniejsza niż np. ta, która działa w innym mieście, nie można jej finansować gdziekolwiek tylko dlatego, że wezmą ją na siebie samorządy - tłumaczy Beata Szadziul. - To rodzic powinien decydować o wyborze kliniki.
Wspomaganie przez miasto leczenia niepłodności budzi ogromne emocje również w Gdańsku. Tam dla odmiany trwają prace nad… dwoma projektami dofinansowania równocześnie.
- Już pół roku temu, gdy zakończył się rządowy program, wystosowaliśmy do prezydenta Gdańska apel o dofinansowanie zabiegów, ale niestety nic się nie zadziało - mówi Ewa Marcińska z Nowoczesnej, koordynatorka projektu. - Uznaliśmy jednak, że to ważna sprawa dla gdańszczan. Skorzystaliśmy z projektu autorstwa mec. Pawła Kasprzyka, który został opracowany na potrzeby Bydgoszczy i pod koniec października zaczęliśmy zbierać podpisy mieszkańców, których potrzebujemy w sumie 2000.
Mimo wcześniejszego braku zainteresowania projektem Nowoczesnej, Rada Miasta Gdańska powołała własny zespół ds. in vitro, który tworzy 12 osób. Projekt został zbojkotowany przez PiS, Nowoczesna nie otrzymała zaproszenia do udziału w pracach nad nim. Mimo to jej członkowie nie rezygnują z własnych działań.
- Nadal zbieramy podpisy, nie wycofujemy się – mówi Ewa Marcińska. – Nasz projekt zakłada pomoc około 300 parom rocznie przy założeniu dofinansowania w wysokości 5 tys. zł dla każdej z nich.
Władze Gdańska konkretnych liczb jeszcze nie podają. Jak tłumaczył prezydent Paweł Adamowicz, chcą zbadać najpierw skalę problemu:
- Skorzystamy z doświadczeń Łodzi, gdzie przeprowadzono szacunkowe badania, ile jest par, które się zgłaszają do różnych ośrodków - mówił prezydent Adamowicz w wypowiedzi dla portalu Trojmiasto.pl. - Można się zorientować szacunkowo, ile jest osób w Gdańsku bądź ile myślało o in vitro, albo jest w trakcie korzystania z tych procedur. A więc jeśli Łódź wydaje pół miliona złotych rocznie, a jest jednak miastem, które ma ok. 700 tys. mieszkańców, w przypadku Gdańska ta kwota będzie na pewno nieco niższa.
Adamowicz podkreślał, że jest przeciwny zrzucaniu tego typu inicjatyw przez rząd na samorządy, ale niemożność posiadania dzieci to według niego sytuacja szczególna.
Podobnego zdania były władze Sosnowca, który na swój program leczenia niepłodności wśród mieszkańców przeznaczy 800 tysięcy złotych. Miejski program ruszył już trzy lata temu i został wstrzymany, gdy w 2013 roku do in vitro zaczęło dokładać się państwo. Teraz Rada Miasta zadecydowała o odnowieniu pomysłu.
Nie wszystkie polskie pary zmagające się z problemem niepłodności mają tyle szczęścia. Mimo obywatelskiego projektu leczenia niepłodności w stolicy i zebrania 18 tysięcy podpisów, Hanna Gronkiewicz-Waltz wstrzymała program finansowania in vitro w stolicy. Teraz z odmową pomocy spotkali się gdynianie, a w sąsiednim Gdańsku powstają dwa projekty równocześnie. Oby brak współpracy nie odbił się na najbardziej zainteresowanych.