"Doszłam do końca internetu". Kasia Gandor o początkach sieci
Zanim internet stał się wszechobecną rzeczywistością, był czymś magicznym, tajemniczym i niesamowicie powolnym. Kasia Gandor wspomina swoje pierwsze cyfrowe kroki i moment, gdy naprawdę "doszła do końca internetu".
Końcówka lat 90. Internet nie był jeszcze powszechny. Dzieci korzystały z niego tylko wtedy, gdy miały szczęście – na przykład mogły zostać w szkolnej pracowni komputerowej po lekcjach, czekając na rodziców.
– Moja mama pracowała w szkole i ten internet najpierw trafiał właśnie do instytucji, dopiero potem do domów – wspomina Kasia Gandor w podcaście "Historie Jutra", prowadzonym przez Przemka Jankowskiego z redakcji Benchmark, we współpracy z marką Play.
– Pamiętam, że siedziałam wtedy sama w sali komputerowej. Komputer miał internet. Byłam małym dzieciakiem. To było wyjątkowe doświadczenie – opowiada.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wyżej, szybciej, więcej. Podróż do świata bez szybkiego Internetu - Historie Jutra #7
Czas, gdy internet był luksusem
Pierwsze zetknięcie z internetem to była magia. Kasia Gandor wspomina moment, który utkwił jej w pamięci na zawsze.
– Pani z informatyki posadziła mnie przy komputerze i powiedziała: "Kasia, tu jest internet". Wpisałam w Google Grafika: "koń" i przez godzinę oglądałam zdjęcia koni. Byłam przekonana, że gdzieś po świecie biega właśnie człowiek z aparatem, który fotografuje każdego jednego konia na Ziemi i wysyła te zdjęcia specjalnie do mnie.
Dziś nikt nie ma złudzeń, że internet jest nieskończony. A jednak wtedy naprawdę dało się "dojść do końca internetu".
– Przeklikałam się przez wszystkie strony w Google Grafice i obejrzałam każde jedno zdjęcie. To był jedyny raz, kiedy mi się to udało – mówi Kasia Gandor. – Byłam już wycieńczona, ale nie mogłam przestać.
Gdy internet działał wolno, ale działał
Z dzisiejszej perspektywy trudno zrozumieć, że kiedyś ładowanie jednej strony mogło zająć kilka minut. Mimo to – działało. I fascynowało. Choć nie wszystko było idealne.
– Pamiętam te czasy LTE, które wydają się niedawne – mówi Przemek Jankowski. – Ale jak porównam je z dzisiejszym 5G, to wtedy wszystko ładowało się wieki. A przecież wcześniej było jeszcze 3G... Teraz mam wrażenie, że to nie mogło działać.
Internet kiedyś był czymś, do czego trzeba było "pójść". Do kafejki, do szkoły, do biblioteki. Choć niektóre telefony miały internet, w praktyce często był on bezużyteczny.
- Miałam telefon z internetem, ale i tak wolałam Kindle’a, którego wygrałam w konkursie. Bo mimo że przeglądarka była fatalna, korzystało się z niej lepiej niż z telefonu – mówi.
Dziś, kiedy strona nie ładuje się przez kilka sekund, wielu z nas traci cierpliwość. Wolne Wi-Fi w hotelu? Frustracja. Długi czas ładowania w restauracji? Rozłączenie.
– Zawsze się łączę z Wi-Fi, ale po chwili się rozłączam. Nie da się tego znieść – mówi Jankowski. – Wolę używać 5G z telefonu. Wszystko śmiga.
– Już nigdy nie szukam publicznego Wi-Fi – przyznaje Gandor. – Wolę udostępnić sieć z telefonu. Jest szybciej, stabilniej, pewniej.
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was! Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl