Dziecko, a tragedia narodowa

Dziecko, a tragedia narodowa

Dziecko, a tragedia narodowa
13.04.2010 14:23, aktualizacja: 14.04.2010 10:35

Nie wierzymy. Słuchamy, ale nie wierzymy. Z braku słów nic nie mówimy. Jadźka lata dookoła nas, trzeba się nią zająć. To łatwiej niż dopuścić do siebie jakieś emocje. Poza tym jak taką informację przyswoić w tak krótkim czasie?

To była zwykła sobota. A przynajmniej zaczęła się najzwyczajniej w świecie. Jadźka wstała o ósmej i wywlekła mnie z łóżka. Poszłyśmy na baję do salonu, gdzie ja udając, że oglądam, przysypiałam sobie, a ona piła mleko i jadła kanapkę z pasztetem w towarzystwie Clifforda z kreskówki.

O dziewiątej wstał Tatka i wyciągnął nas z łóżka na śniadanie. Monotonia dnia - wstawiony czajnik na kawę i herbatę, jaja, kakao. Włączyłam radio, w którym jak zwykle w sobotę o tej godzinie występują kłócący się politycy. Słuchamy jednym uchem, Jadźka robi awanturę o to, że wsypałam jej kakao do mleka, a przecież ona sama chciała. Nagle Tatka mówi: "Słyszałaś, samolot z prezydentem na pokładzie miał wypadek". Słuchamy informacji, ale na razie nic więcej nie wiadomo.

"Pewnie nic takiego, zahaczył o drzewa i się poturbowali" - mówię wcinając chrupki chleb z twarogiem. Ale nasłuchujemy dalej informacji. W radiowym studio atmosfera też raczej nie grobowa. Czuje się w powietrzu sensację, ale jeszcze bez posmaku wielkiej tragedii. Czekamy na dalsze informacje, życie toczy się dalej.

Jadźka idzie umyć zęby, jak zwykle pierwsza skończyła śniadanie i już woła nas do wspólnej zabawy. Pijemy jeszcze kawę i dojadamy śniadanie, zaraz mam wyjść na trening. Pakuję torbę i ubieram się powoli. Wreszcie jest. Ta najważniejsza informacja.

POLECAMY: * Maria i Lech - wspomnienie * Informacja, na którą nikt nie był przygotowany: katastrofy nikt nie przeżył. Nie wierzymy. Słuchamy, ale nie wierzymy. Z braku słów nic nie mówimy. Jadźka lata dookoła nas, trzeba się nią zająć. To łatwiej niż dopuścić do siebie jakieś emocje. Poza tym jak taką informację przyswoić w tak krótkim czasie?

A to jeszcze nie koniec. Jest gorzej i gorzej. Z radia płyną do nas dalsze informacje. Dochodzi do nas, jak wielu ludzi leciało tym samolotem. "Myślałam, że góra dwadzieścia osób tam było" - myślę przerażona. Prawie sto osób. Setka zginęła. Nie ma ich. Pojawiają się konkretne nazwiska. Na niektóre do dzisiaj reagowaliśmy alergicznie. Alergia zniknęła jednak jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki śmierci.

Postanawiam iść na trening. Jakoś trzeba zająć myśli. Jadę rowerem, patrzę na przechodniów, ludzi w tramwajach i w samochodach. Czy jakoś się zmienili? Czy współodczuwają? Wchodzę do szatni i obserwuję. Nic się nie dzieje, dziewczyny się przebierają, plotkują. Wchodzi Marlena i zaczyna: "Pogoda pod psem".

Dziewczyny kiwają głowami i zauważają: "Chociaż jednak weszła na ustach z inną informacją". A więc wszystkie doskonale wiedzą. Idziemy wytarzać się w błocie na treningu. Przez dwie godziny nie myślimy o niczym, gramy.

Wracam brudna, zmęczona. Ale nie mogę się doczekać, aż usłyszę nowe informacje. Chociaż doskonale wiem, że nie będą lepsze. W domu spokój. Tatka włączył Szopena i zabrał się za sprzątanie. Szopen doskonale wpasował się w narodową tragedię. Był lepszym komentarzem niż TVN24, TVP1 i TVP2 razem wzięte. Ale nie wytrzymuję i włączam telewizor. Patrzę na te czarno-białe zdjęcia zmarłych, na ten wrak samolotu i na te komentarze podszyte wzruszeniem.

Jadźka lata jak opętana po mieszkaniu. Zauważa, że jesteśmy poważni. Pyta, co się stało. "Był wielki wypadek. Samolot się zepsuł" - powiedziałam, bo nie wiedziałam, co w takiej chwili powiedzieć trzylatce. Nie było tego w żadnym podręczniku dla rodziców.

A ona na to z rozbrajającą pewnością w głosie: "Naprawi się, mama, nie?" Uśmiechnęłam się do niej czule. Pomyślałam jednak: "Nie naprawi się, Jadźku. Wiele osób zginęło. To nieodwracalne". Niech Jadźka na razie wierzy, że wszystko się da naprawić. My już wiemy dobrze, że nie.

Źródło artykułu:WP Kobieta