Blisko ludziEwa mieszka w domu dziecka. Mówi, jak wygląda życie w placówce w trakcie epidemii koronawirusa

Ewa mieszka w domu dziecka. Mówi, jak wygląda życie w placówce w trakcie epidemii koronawirusa

Ewa mieszka w domu dziecka. Mówi, jak wygląda życie w placówce w trakcie epidemii koronawirusa
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
21.04.2020 17:08, aktualizacja: 21.04.2020 19:52

Ewa Nowicka trafiła do domu dziecka, gdy była nastolatką. Jako że wciąż się uczy, nadal mieszka w placówce wraz z pozostałymi wychowankami. W rozmowie z WP Kobieta opowiada, jak wygląda życie w zamkniętym obiekcie podczas epidemii koronawirusa i przed jakimi wyzwaniami stanęły dzieci oraz wychowawcy.

Maja Kołodziejczyk, WP Kobieta: Jak to się stało, że trafiłaś do domu dziecka?
Ewa Nowicka, wychowanka domu dziecka: Wychowywałam się w biednej rodzinie. Ojciec był alkoholikiem, pojawiała się przemoc i często brakowało pieniędzy na jedzenie. W końcu mama zabrała mnie i dwójkę rodzeństwa. Zamieszkaliśmy u jej partnera. Niestety, sytuacja nie wyglądała dużo lepiej. Wciąż odwiedzała nas kuratorka, ale mama znała terminy jej wizyt – zawsze się do nich przygotowywała, sprzątała mieszkanie i udawaliśmy, że wszystko jest w porządku. Pewnego dnia powiedziała jej, że nie radzi sobie z moją starszą siostrą, która wagarowała. Oddała ją do domu dziecka, a dwa lata później w rozmowie z kuratorem przyznała, że mnie też nie chce. Miałam wówczas 14 lat.

Jak wspominasz pierwszy dzień w domu dziecka?
Na początku trafiłam do jednego dużego budynku, w którym moja siostra przebywała już od dwóch lat. To dodało mi otuchy. Pamiętam, że zostałam bardzo miło przyjęta. Było mi lepiej niż w rodzinnym domu. Wychowawcy troszczyli się o mnie i nie chodziłam głodna. Z czasem zostałam przeniesiona do innego domu dziecka. Ta druga placówka to nie klasyczny duży gmach z dużą liczbą wychowanków, ale dom jednorodzinny. Miasto wynajęło 4 takie obiekty właśnie na potrzeby domu dziecka.

Lepiej się mieszka w jednym dużym budynku czy domku jednorodzinnym?
Zdecydowanie w domku. Tutaj wychowankowie nie są dzieleni ze względu na wiek. Wraz ze mną mieszka kilkanaście innych osób. Ja jestem najstarsza, bo mam 22 lata, ale najmłodsze dziecko ma 5 lat. W tym podziale chodzi o to, żeby stworzyć środowisko, które będzie przypominało rodzinny dom.

W dużych budynkach, które były wcześniej budowane, zatrudniano kucharki, które gotowały. U nas bardziej uczestniczymy w codziennym życiu rodzinnym. Gotuje wychowawca i dzieci są zachęcane do pomocy. W ten sposób mają szanse nauczyć się gotować. Domki nie znajdują się na jednym terenie, ale na różnych osiedlach, co też uważam za plus. Dzięki temu dzieci nie przebywają tylko w jednym środowisku, ale mogą prowadzić tryb życia zbliżony do takiego, jaki mają ich rówieśnicy.

Wydaje mi się, że w tej placówce, gdzie znajdował się jeden zamknięty ośrodek, warunki były gorsze, było dużo wychowanków, nad którymi trudniej zapanować. Teraz gdy mieszkamy w dużej grupie, nadzoruje nas 5 wychowawców, w tym jeden nazywany liderem domku. Wychowawcy, poza standardową opieką, mają przypisane sprawy dotyczące konkretnego dziecka. Jeżdżą z nim do lekarzy, wypełniają różne dokumenty. Mam wrażenie, że w takich warunkach ten proces przebiega sprawniej.

Zobacz także: SIŁACZKI – program Klaudii Stabach. Sezon 2 odc. 1. Historie inspirujących kobiet

Czy to nie jest tak, że z domu dziecka trzeba się wyprowadzić po skończeniu 18 lat?
Można pozostać w nim do 25. roku życia, o ile dyrektor wyrazi na to zgodę. Warunkiem jest jednak kontynuacja nauki. Mogą być to zarówno studia, jak i szkoła policealna lub jakieś kursy. Ja studiuję technologię żywności i żywienie człowieka. Napisałam prośbę do dyrekcji i pozwolono mi zostać. Cieszę się. Naprawdę lubię to miejsce i przywiązałam się do dzieciaków.

Jak wyglądało życie codzienne w domu dziecka przed epidemią koronawirusa?
Dzień dla wszystkich zaczynał się o godzinie 6. Wychowawcy budzili młodsze dzieci, a potem wszyscy schodzili na śniadanie. Później podopieczni szli do szkół lub na uczelnie, wracali do domu na obiad i odrabiali lekcje. Osoby, które skończyły, miały czas wolny. Wieczorem podawano kolację, a po kolacji było tzw. odrabianie dyżuru. To obowiązek wychowanków polegający na sprzątaniu pomieszczenia, które konkretna osoba ma przypisane w danym miesiącu. Około 21:30 dzieci kładły się spać, starsi mieli czas do 22.

Kto był odpowiedzialny za robienie zakupów spożywczych? Czy to należało do obowiązków wychowanków?
Nie, raz w tygodniu lider domku robił duże zakupy spożywcze. To on ustalał także nasz tygodniowy jadłospis.

Czy codzienna rutyna zmieniła się w czasie epidemii?
Tak. Każdemu z wychowanków dwa razy dziennie mierzy się temperaturę. Dzieci upomina się, by dokładnie myły ręce. Aby im o tym przypomnieć, w łazienkach rozwieszono instrukcje pokazujące, jak poprawnie to zrobić. Porozstawiano także żele antybakteryjne, a wychowawcy regularnie dezynfekują wszystkie klamki. Na terenie domu dziecka nie musimy nosić maseczek. Możemy swobodnie wyjść do ogrodu. Nie jest to wielka przestrzeń, ale dzieci mogą się tam swobodnie pobawić czy pokopać piłkę. Na okres epidemii dzieciom wprowadzono także obowiązkowe dyżury w kuchni. Teraz wszyscy mają swój wkład w przygotowywanie posiłków.

A jak wygląda kwestia nauki?
Tutaj jest już większy problem. Wprowadzono lekcje online, które niezbyt dobrze sprawdzają się w warunkach panujących w domu dziecka. Normalnie w budynku są trzy komputery, ale na czas kwarantanny pożyczono nam 4 dodatkowe laptopy. 7 komputerów to jednak nadal zbyt mało dla kilkunastu osób. Kolejnym problemem jest bardzo wolny internet. Wszystko się zacina, również w trakcie wideoczatów z nauczycielami. Dzieci mają też zadawane bardzo dużo pracy domowej. Zwykle są to trzy strony zadań.

Wychowawcy nie nadążają, by pomagać każdemu dziecku z takim materiałem. Próbują sami powtarzać te zagadnienia, a następnie wyjaśniać je podopiecznym, ale jest ciężko. To zakres wiedzy z tylu przedmiotów, że nie sposób tego nadrobić. Ja i inni starsi wychowankowie również staramy się pomagać dzieciom i tłumaczyć im niektóre zadania.

Czy wychowankowie mogą swobodnie wyjść poza teren obiektu?
Przed epidemią należało przed wyjściem z domu i po powrocie wpisywać się do specjalnego zeszytu. Wszystko musiało być odnotowane. Wraz z zamknięciem szkół wprowadzono zakaz przyjmowania gości na terenie domu dziecka, a od 17 kwietnia obowiązuje również zakaz opuszczania placówki. Chociaż zgodnie z oficjalnym rozporządzeniem rządu ludzie mogą wychodzić z domów w maseczkach, u nas to niemożliwe. Trwa kwarantanna i wszyscy wychowankowie muszą zostać na terenie obiektu bez względu na to, czy mają lat 10 czy 20.

Do tego dzieci wracające z tzw. wniosków, czyli z dozwolonych odwiedzin u rodzin, mają obowiązek odbycia dwutygodniowej kwarantanny w wyznaczonym przez prezydenta miasta miejscu. Dopiero po tym czasie mogą wrócić do domu dziecka.

Postanowiłaś kogoś odwiedzić czy na stałe przebywasz w placówce?
Z rodzicami utrzymuję sporadyczny kontakt, ale jestem bardzo związana z moją babcią. To ją najczęściej odwiedzam i u niej spędzam każde święta. Mimo epidemii przyjechałam do niej na Wielkanoc. Teraz uniwersytety są zamknięte, więc nie chodzę na zajęcia, a pomyślałam, że w taki sposób mogę ją wesprzeć w tym trudnym okresie. Martwiłam się o nią. Ma 85 lat i chciałam, aby czuła się bezpiecznie, więc u niej zostałam. Powrót do domu dziecka wiązałby się z przymusową kwarantanną, a ja chcę dotrzymać babci towarzystwa do końca epidemii.

Teraz, w okresie kwarantanny, dużo się mówi o wzroście aktów przemocy domowej. Sama przez to przeszłaś. Czy gdybyś miała wybór, wolałabyś dostać się do domu dziecka wcześniej, niż w wieku 14 lat?
Słyszałam o tym i to naprawdę przerażające. Prowadzę kanał na YouTubie, na którym opowiadam o swojej przeszłości i życiu w domu dziecka. Próbuję wyjaśnić innym, że to nie takie straszne miejsce, jak sobie wyobrażają. Teraz odzywa się do mnie wiele osób, które również pochodzą z patologicznych rodzin. Opowiadają mi, co przeżywają, a ja próbuję ich wesprzeć, dodać otuchy i wytłumaczyć, że warto szukać pomocy.

Chociaż mam bagaż trudnych doświadczeń, niczego bym nie zmieniła. Wychodzę z założenia, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Nie jestem psychologiem, ale ofiary przemocy otwierają się przede mną, bo wiedzą, że przeszłam przez coś podobnego. Mam poczucie, że im pomagam, a to sprawia mi radość.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (83)
Zobacz także