Blisko ludziGdy ciągnie babę do lasu…

Gdy ciągnie babę do lasu…

Las to nie jest miejsce dla kobiety. Tak generalnie. Wyjątek stanowią romantyczne spacery – przy ładnej pogodzie, wydeptanymi ścieżkami, gdy obcasy nie grzęzną w błocie, a gałęzie i kolce krzaków nie kaleczą wypielęgnowanych dłoni. Ale do pracy, gdzie zimno, ciemno, niebezpiecznie, ciężko, a czasem nawet i straszno?

Gdy ciągnie babę do lasu…
Źródło zdjęć: © Stowarzyszenie Kobiet Lasu
Aneta Wawrzyńczak

01.12.2017 15:54

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Złudzeń nie pozostawia artykuł pt. ”Ta praca to wcale nie romantyczne przechadzki po lesie z dubeltówką na ramieniu. Leśniczy ma kawał ciężkiej roboty”, opublikowany w serwisie Manstream jesienią 2013 roku. Pierwsze zdanie: ”Tutaj potrzeba prawdziwych, silnych mężczyzn – mówią ci, którzy na co dzień zdecydowali się na życie w lesie”.

Nieco wątpliwości ma na swoim blogu Leśniczy (lesniczowka.blox.pl). Z okazji Dnia Kobiet AD 2011 z jednej strony przyznał, że zna kilka kobiet na leśniczych stanowiskach i kobiety te ”świetnie sobie radzą w terenie” oraz że ”niewątpliwie przy szczególnych okazjach leśniczka w zielonym mundurze wygląda uroczo”, jednak generalna konkluzja jest taka, że ”to zdecydowanie męski zawód”, wymagający ”twardego charakteru i kontaktu z różnymi ludźmi, nie zawsze z takimi o paryskich manierach”, zatem – las ”to nie miejsce dla delikatnej z natury kobiety”.

Ale już Tadeusz Ciura na łamach ”Monitora Leśnego” w listopadzie 2016 roku stwierdza: ”Nawet to najbardziej męczące fizycznie stanowisko podleśniczego jest dla młodej, wysportowanej kobiety żadnym wysiłkiem nie do pokonania. Jeszcze lepiej wygląda to na stanowisku leśniczego, nie mówiąc o nadleśniczym, a już stanowiska dyrektora Regionalnej Dyrekcji oraz Dyrekcji Generalnej są jakby stworzone dla kobiet”.

Gdyby ktoś miał jednak obiekcje, rozwieją je same zainteresowane – członkinie Stowarzyszenia Kobiet Lasu. - To stereotypy takie same, jak to, że kobiety gorzej się orientują w terenie czy są słabsze z matematyki – mówią zgodnie.

W jedności siła

Stowarzyszenie Kobiet Lasu powstało latem 2009 r. w Katowicach. Jedną z jego założycielek była Iza Pigan, doktor leśnictwa i zastępca nadleśniczego, obecnie prezes SKL. - Jesteśmy rozproszone, pracujemy w jednostkach terenowych w całym kraju, nie miałyśmy zbyt często okazji do kontaktu, właściwie to tylko na szkoleniach – wyjaśnia Iza Pigan. Od słowa do słowa zrodził się pomysł, by zewrzeć szyki, powołać stowarzyszenie, wyłuszczyć cele i zacząć walczyć o ich realizację. - Tylko w grupie możemy cokolwiek zdziałać, tylko w grupie nasz głos może być usłyszany. To rewelacyjna inicjatywa – uważa Jadwiga, specjalistka ds. ochrony lasu w dziale technicznym nadleśnictwa Kobiór.

Rzeczone cele to m.in. integrowanie środowiska kobiet pracujących w Lasach Państwowych (i innych instytucjach związanych z leśnictwem), pomoc w rozwoju i wszechstronnej edukacji kobiet, upowszechnienie i ochrona praw kobiet, promowanie równowagi pomiędzy życiem zawodowym, rodzinnym i prywatnym, a także zwiększanie aktywności zawodowej kobiet w LP i na rzecz LP.

- Bo w leśnictwie kobiet jest mało. To jest fakt, nie ma co z tym dyskutować – podkreśla Iza Pigan. Z tym, że jest ich coraz więcej – już można. Choć pierwsze leśniczki pojawiły się w Polsce jeszcze w międzywojniu, i wtedy, i później (to znaczy za komuny) stanowiły raczej ewenement. Jak podają autorzy raportu ”Polityka równości płci. Polska 2007”, pierwsza w kraju dyplom leśnika odebrała w 1924 roku Janina Szałwińska, dopiero dekadę później studia na SGGW ukończyła Beatrycze Karpiówka, na podium prekursorek leśnictwa ”w spódnicy” załapała się też w 1937 roku Irma Maria Jabłońska. I choć w połowie ubiegłego wieku wciąż ”liczba kobiet studiujących leśnictwo w SGGW była znikoma”, to ”w ostatnich trzech dekadach sytuacja radykalnie się zmieniła”. Radykalna zmiana przedstawia się w liczbach następująco: jeszcze dekadę temu pojawiały się roczniki z 40-procentowym udziałem kobiet, dziś nie brakuje takich, gdzie stanowią one równo połowę studentów i więcej. - Mamy też w stowarzyszeniu albo znamy panie, które już zdążyły przejść na emeryturę. Córki kilku z nich kontynuują tradycję i studiują leśnictwo albo już w leśnictwie pracują – wyjaśniają dziewczyny z SKL.

Przykładem odwrotnym jest Jadwiga. - Mój wujek, brat mojej mamy, był leśniczym. Ja byłam wychowana w blokach, uwielbiałam więc jeździć do niego, pod Wadowice, z dala od wsi. To było zupełnie inne życie, inna rzeczywistość. A wujek był poza tym dla mnie wielkim autorytetem, miał wielki wpływ na moje życie, jego charakter, mądrość i spojrzenie na świat miały dla mnie tak duże znaczenie, że postanowiłam pójść w jego ślady – wspomina.

Iza też jest, a właściwie była mieszczuchem, w co najmniej czwartym pokoleniu, natomiast o leśniczej tradycji rodzinnej nie było w jej przypadku mowy. - Dziadek, który był jeszcze takim przedwojennym harcerzem, zabierał mnie i kuzynów do lasu na spacery, często też wyjeżdżałam na wycieczki turystyczno-krajoznawcze, bo wtedy jeszcze PTTK-i były przy szkołach, z rodzicami też często jeździliśmy na Mazury czy w góry. Od dziecka miałam więc taką wizję, że ucieknę z miasta, zaszyję się w jakiejś głuszy, studia leśnicze to był naturalny wybór – opowiada.

Przytakuje jej Ania, przyrodnik z wykształcenia i pasji, obecnie studentka leśnictwa i edukatorka w Ośrodku Hodowli Żubrów i Edukacji Leśnej w Jankowicach, gdzie się spotykamy. Jak przekonuje, pociąg do natury leży po prostu w ludzkiej naturze. - Różnie się mówi o kondycji współczesnej cywilizacji, ale ludzie mają taką atawistyczną potrzebę, ciągnie ich do lasu, lgną do przyrody. Widać to zwłaszcza po dzieciach, mamy takie obłożenie, że nieraz musimy wycieczkom szkolnym odmawiać, rezerwacje są robione na miesiąc naprzód.

Iza jeszcze dodaje: - Wyszliśmy już z tego etapu, kiedy natura była wrogiem człowieka, jeśli z nią nie walczyliśmy, to nas pochłaniała. Teraz jesteśmy w stanie nad nią panować, ale mamy też coraz większą świadomość, że wszelkie zakłócenia w ekosystemach mają konsekwencje nie tylko w skali lokalnej, ale globalnej.

Bo kobiety mogą i potrafią

Obecnie w leśnictwie pracuje około 7 tys. kobiet. To 27 proc. wszystkich zatrudnionych, więc o około 4 proc. więcej niż jeszcze parę lat temu, gdy dane zbierała i wyliczenia robiła Barbara Niebrzydowska, starszy specjalista w Nadleśnictwie Katowice. Udało się wtedy ponadto policzyć, że tylko co trzecia z zatrudnionych w Lasach Państwowych kobiet pracuje w Służbie Leśnej, czyli w terenie, a reszta wykonuje prace administracyjne, głównie prowadzi księgowość, czyli ”siedzi” w biurach. - Nierzadko dziewczyny kończą studia leśne i po stażu trafiają do księgowości, a ich koledzy z roku – w teren. To jest mocno stereotypowy podział: baby do biura, chłopy do lasu – zauważa Iza. - Może chodzi o to, że praca w terenie jest bardziej fizyczna, ale też mocno angażująca. A kobiety jednak często mają rodziny… – wtrąca Ania, co Iza kwituje szybkim: ”faceci też mają rodziny!”. I zaraz dodaje, także na podstawie autopsji (3 lata pracowała właśnie w terenie): - Uważam, że bardziej angażująca i obciążająca jest praca w biurze. W terenie jesteś w stanie wszystko sobie poukładać, być bardziej elastyczną, to jest praca o niebo mniej obciążająca psychicznie. Kiedy ja pracowałam w terenie, moje dzieci były w przedszkolu i szkole, bez problemu mogłam w nagłej sytuacji zmienić sobie harmonogram pracy. W biurze byłoby to znacznie trudniejsze.

Jadwiga z kolei zauważa, że w jej nadleśnictwie dwie dziewczyny po doświadczeniach w pracy biurowej zdecydowały się na pracę w terenie i raz, że świetnie sobie radzą, dwa – że problemu nikt z ”góry” z tego nie robił. - Mamy to szczęście, że żaden z naszych nadleśniczych nie miał i nie ma żadnych uprzedzeń. A to, wydaje mi się, zależy od tego, jakie są ich matki i żony, czy są aktywne, silne, zaradne. Wtedy szef nie boi się powierzyć kobiecie odpowiedzialnego stanowiska. W przeciwnym razie nie wierzy, że kobieta sobie poradzi – diagnozuje Jadwiga. Ania głośno myśli: - Żona naszego szefa jest leśniczką, może faktycznie o to chodzi?

Badania Barbary Niebrzydowskiej wykazały też – i tak jest do dziś – że im wyżej, tym gorzej: to znaczy im wyższe szczeble na leśniczej drabinie, tym mniej na nich kobiet. A te, które się po niej wdrapują (lub wdrapać próbują), muszą liczyć się z nabijaniem guzów o tak zwany szklany sufit. - Po strukturze kobiet na stanowiskach kierowniczych w leśnictwie wyraźnie widać, że ten szklany sufit jest – mówi Iza. - Oj, jest – wzdycha Ania. - Zderzałam się z nim wiele razy. Trzeba sobie wręcz pazurami wydrapać to, żeby ludzie uważali mnie za partnerkę równorzędną w rozmowach, w transakcjach, w negocjacjach – dodaje Jadwiga.

Doskonale pamiętają też, jak jeszcze kilka lat temu tłumaczono im życzliwie: macie panie szanowne mniej wiedzy, takiej praktycznej, mniej doświadczenia, obycia, później wkroczyłyście do lasów, jesteście młodsze, poczekajcie chwilkę, zaraz będą się wymieniać kadry, dostaniecie swoją szansę. - Minęło kilka lat od tej deklaracji i póki co nie widać żadnej różnicy – mówi Iza. Mimo to cierpliwie czekają, nie zamierzają, jak wyjaśniają, chodzić z transparentami, bielizny palić tym bardziej, śmieją się, że ”szkoda kasy”. - To jest praca nie na kilka, ale kilkadziesiąt lat, żeby odczarować mity – mówi Iza.

Zwłaszcza że część problemu leży po stronie samych kobiet. - To jest po części wina otoczenia, po części to też tkwi w nas. Wypchnięcie kobiety na stanowisko, choćby była znacznie bardziej kompetentna, jest trudniejsze niż wypchnięcie faceta. Zaraz pojawiają się pytania, wątpliwości: czy jestem wystarczająco dobra? A mąż? A dzieci? A dom? – wyjaśnia Iza. I jako przykład podaje samą siebie: - Gdy pojawiła się propozycja awansu ze stanowiska specjalisty na zastępcę nadleśniczego, wydawało mi się, że to za wcześnie, że muszę czekać jeszcze latami, zanim będę na to gotowa, zanim się odważę. Ostatecznie podjęłam decyzję, kiedy okazało się, że dwóch moich kolegów szykuje się na to stanowisko. Pomyślałam: ”zanim ja dojrzeję, oni wszyscy już te stanowiska pozajmują”. No i mąż mnie namawiał, ”masz doświadczenie”, mówił, ”za chwilę bronisz doktorat”.

O tym, że wsparcie – mężów, partnerów, rodziny – jest niezwykle istotne, przekonane są również Ania i Jadwiga. Także, a może nawet bardziej – ze strony koleżanek po fachu. Najłatwiej uzyskać je na wydarzeniach organizowanych przez stowarzyszenie: konferencjach, zjazdach, wykładach, warsztatach – od relaksacyjnych, wskazujących metody radzenia sobie ze stresem, po dotyczące rozwoju osobistego, wystąpień publicznych, uczenia się, jak kiełkujące w głowach pomysły wyciągnąć z szuflady z etykietą ”marzenia” i wcielić w życie. Dla wielu zatrudnionych w leśnictwie kobiet to zazwyczaj jedyna okazja, by wyrwać się z biura, powymieniać doświadczeniami, podsłuchać, co w nadleśnictwie z drugiego końca Polski piszczy. Ania: - Taka jest idea. Faceci mają mnóstwo okazji do nieformalnych spotkań, poznawania się, wspierania. Razem jeżdżą na konferencje, szkolenia, razem polują. A kobiety? Zwłaszcza te, które pracują w księgowości od tego typu wyjazdów są odcięte, poza imprezami integracyjnymi siedzą przy biurkach. Na naszych konferencjach nawiązują nowe kontakty, co może później procentować.

- Bardzo często zapraszamy panie, które są na drabinie zarządzania dosyć wysoko, żeby pokazały, że kobieta może. Choć nie musi. Nie naciskamy, by wszystkie kobiety wspinały się po szczeblach zawodowej drabiny, ale są takie, które mają wiedzę, umiejętności i chęci, tylko brakuje im kogoś, kto by je popchnął, ośmielił – wyjaśnia Iza. I dodaje: - Po naszych warsztatach jedna z dziewczyn doszła do wniosku, że ona też może i jednak chce awansować. Bo wcześniej myślała, że nie da rady. Dla mnie to miód na serce.

Partnerem artykułu jest Browar Łomża, producent piwa Łomża Miodowe

Źródło artykułu:WP Kobieta
Komentarze (27)