Blisko ludziGdy pisała maturę była w 4 miesiącu ciąży. Kiedy dzieci mają dzieci

Gdy pisała maturę była w 4 miesiącu ciąży. Kiedy dzieci mają dzieci

Gdy pisała maturę była w 4 miesiącu ciąży. Kiedy dzieci mają dzieci
Źródło zdjęć: © www.instagram.com/seventeenmom
Aneta Wawrzyńczak
16.10.2016 15:48, aktualizacja: 12.06.2018 14:33

Monika, 30 lat, mama 12-letniej Oliwki: - Zawsze chciałam mieć dziecko i wiedziałam, że będę miała wcześnie. Ale nie sądziłam, że aż tak wcześnie.
"Rocznik Demograficzny 2015" GUS: w 2014 r. przyszło na świat 376 501 dzieci, 13 287 z nich urodziły matki w wieku 19 lat i mniej, prawie po równo na wsi i w miastach. Przed ukończeniem 16. roku życia urodziło 838 dziewczynek, 15. roku życia - 305, dla trzech był to drugi poród.

Dr n. med. M. Lewicka, M. Zarazowska i M. Sulima z Uniwersytetu Medycznego w Lublinie w artykule "Macierzyństwo wśród nieletnich" na łamach "European Journal of Medical Technologies": "na ogół młodociani rodzice spotykają się z niechęcią i wrogością ze strony społeczeństwa, a sytuacja, w której się znaleźli, zostaje przesadnie potępiana i postrzegana jako przejaw rozwiązłości i niemoralnych zachowań w młodym wieku".
Ewa Janiuk, współzałożycielka i kierownik NZOZ "Zdrowa Rodzina" i wiceprezes Naczelnej Izby Pielęgniarek i Położnych: - Rozjechały nam się kwestie dojrzałości biologicznej, emocjonalnej i ekonomicznej. Ekonomiczna przesunęła się w okolice 30-stki albo i wyżej, biologiczna zjechała do 12-13 lat, z emocjonalną jest bardzo różnie.
S. Ewa Lyga, dyrektorka Domu Matki i Dziecka w Opolu-Grudzicach: - Dlaczego dzieci mają dzieci? Bo chcą być szybko dorosłe. Dużo się musi jeszcze w Polsce zmienić na lepsze.
Jeszcze raz dr Lewicka, Zarazowska i Sulima: "nadal obserwuje się brak kompleksowej polityki dotyczącej matek nastoletnich, która pozwoliłaby na wspieranie ich w trudnych sytuacjach ekonomiczno-społecznych".

Tabu
W Moniki (imię zmienione) rodzinnym domu każdy poważny temat był owinięty w celofan tabu, od rozwodu rodziców po seks. Zajęcia z tak zwanego przygotowania do życia w rodzinie zaliczała więc na przerwach między lekcjami, a także po nich, w role profesorów wcielali się koledzy i koleżanki z liceum. Najważniejszą jednak wiedzę z tego przedmiotu dało Monice życie. - Wszyscy zaczynaliśmy mniej więcej w tym samym czasie, metodą prób i błędów. Jak tylko u kogoś nie było rodziców w domu, to zawsze były imprezy do rana i tam się różne rzeczy działy - uśmiecha się Monika.
Wiedziała, skąd się biorą dzieci, ba, także to, jak się przed ich nieproszonym rozgoszczeniem się w jej brzuchu, a później życiu zabezpieczyć. Pierwszą wizytę u ginekologa miała już odfajkowaną (z racji niepełnoletności w towarzystwie mamy, która została w poczekalni), temat antykoncepcji przerobiony. Tabletki w jej przypadku były wykluczone, stan zdrowia. Jedynym rozsądnym rozwiązaniem były więc prezerwatywy. Dodatkowym zabezpieczeniem miał być również wiek chłopaka Monika i z tym wiekiem skorelowana dojrzałość. Tak się przynajmniej wtedy wszystkim wydawało. Monika: - Ja się po swoich doświadczeniach życiowych po prostu bałam mężczyzn. A gdy już zaczęłam się interesować chłopakami, to zawsze sporo starszymi ode mnie, mniej więcej o dziesięć lat. Myślę, że w ten sposób szukałam ojca, którego nigdy nie miałam.
15-letnia wtedy Monika na pierwszego poważnego partnera wybrała więc 26-letniego Tomka (imię zmienione). Po dwóch latach na jednej z imprez Tomek nieźle sobie u Moniki przeskrobał. Związek się skończył decyzją Moniki - połowicznie, bo Tomek zaczął wystawać pod jej oknami, pisać, dzwonić, przepraszać. W końcu się Monika ugięła, na chwilę i pozornie. Wpuściła Tomka i do domu, i do łóżka. - Chciałam się z nim przespać tylko po to, żeby żałował jeszcze bardziej. To miał być jeden, ostatni raz, po którym chciałam go wygonić za drzwi i nigdy więcej nie widzieć. Tak filmowo miało być.
Tomek miał jednak inny plan, choć z takim samym punktem wyjściowym. - Chciał się ze mną przespać, żeby mi zrobić dzieciaka i w ten sposób przy sobie zatrzymać. Wiem, bo się do tego później przyznał. A ja byłam idealistką, myślałam, że jeśli mnie kocha, to mi takiego świństwa nie zrobi - mówi Monika.
To, co działo się później określa jako "jazdę bez trzymanki", której odcinkami specjalnymi były kolejno: spóźniający się okres, obolałe piersi, pulsujące w głowie, sercu i pod nim, w macicy przeświadczenie, że jest w ciąży. Stosowny test wykonała dopiero po kilku ładnych tygodniach, jak się później w fotelu ginekologicznym okazało - w 3. miesiącu. - Bardzo się bałam zrobić test, chociaż już czułam, wiedziałam wręcz, że jestem w ciąży. Bo wtedy miałabym już wszystko czarno na białym - wyjaśnia Monika. I dodaje: - To było straszne, byłam w klasie maturalnej, miałam swoje ambicje, plany na przyszłość, chciałam wyjechać z Warszawy, zamieszkać w akademiku, trochę odciąć się od domu rodzinnego, pójść na studia, mieć w końcu swoje życie, które ciągle ktoś mi odbierał.
Monice raźniej było o tyle, że trzy jej rówieśniczki zaciążyły parę miesięcy wcześniej, na wieść, że i Monika zostanie mamą bardzo się ucieszyły, szczególnie z tego, że nie są same. Ciąży gratulowała też psycholog, do której na terapię Monika chodziła od kilkunastu miesięcy. - Mówiła, że w końcu będę miała na kogo przelać swoje pokłady miłości. I że będę miała kogoś, kto będzie mnie kochał mimo wszystko - wspomina.
Sama Monika natomiast z jednej strony cieszyła się, zawsze lubiła dzieci, opiekowała się nimi za uśmiech albo za parę złotych, bo już w wieku 14 lat od matki usłyszała, że jak chce nowe spodnie, to może sobie w świetle prawa sama na nie zarobić. Z drugiej - bała się, co na to matka, dziadkowie, znajomi, nauczyciele, nurtował ją odwieczny dramat egzystencjalny pt. "co ludzie powiedzą?". – Wiedziałam wreszcie, że będę miała dziecko z człowiekiem, którego już nie kocham. To było straszne - dodaje Monika.
Reakcje były następujące:
Tomek się ucieszył, nawet bardzo. "Damy sobie radę", powtarzał, ale na zwięzłe dociekania Moniki "jak?", odpowiedzi konkretnej udzielić nie potrafił.
Matka poza pytaniem "co dalej zamierzasz z tym zrobić?" przyjęła wiadomość milcząco.
Dziadek stwierdził: "jakoś to będzie" (później, ukradkiem, podkradał z domu słoiki z jedzeniem i przywoził Monice).
Babcia nazwała ją dziwką i kazała wynosić się z domu.
Tym samym Monika stała się kolejnym punktem na domowej liście tematów tabu.

Poród
Znajomi, nawet bliscy, nie zareagowali w ogóle. Nie mieli powodu, Monika nic im nie powiedziała. Gdy przystępowała do matury, była w 4. miesiącu, nic jeszcze nie było po niej widać. A później zniknęła - wyprowadziła się razem z Tomkiem pod Warszawę, wynajęli jakąś przybudówkę w koszmarnym stanie, z zamalowanym naprędce przez właściciela grzybem na ścianie i ochłapami mebli, które Monice i jej dziadkowi udało się jakoś skombinować po kosztach. Od znajomych przestała odbierać telefony.
Monika: - Pocztą pantoflową dowiedzieli się, że jestem w ciąży. Dzwonili, pisali, ale ja odcięłam się całkowicie. Bałam się, że będą mi zadawali pytania, na które sama nie znałam odpowiedzi. I nie chciałam ich wystawiać na próbę, której mogliby nie przejść. Wiedziałam, jak zareagowali wcześniej na ciążę koleżanki z klasy, jak jej obrabiali dupę. Nikt nie próbował jej zrozumieć, każdy za to potrafił ją ocenić. I ja się bałam, że się na kimś zawiodę, bo nie udźwignie tego i będę musiała o nim zmienić zdanie.
Przez myśl może i jej przeszło, że można by zrobić aborcję. Ale nawet jak przeszło, to sobie szybko poszło. - Nie potrafiłabym sobie spojrzeć w oczy. Teraz mam inne zdanie na ten temat, to wybór każdej kobiety. Ja wiedziałam, że tego nie udźwignę psychicznie. Myślałam, że kiedyś karty się odwrócą i jeżeli zdarzy się tak, że będę miała problemy z zajściem w ciążę, to będzie znak, że Bóg, los czy po prostu "coś" mi się za to odpłaca - wyjaśnia Monika.
Za głodową pensję Tomka (ok. 1200 złotych na rękę) i alimenty od ojca Moniki (300 złotych) jakoś dotrwali do Wigilii. O świcie Monikę złapały pierwsze skurcze, co dziś uważa za zrządzenie losu. W domu rodzinnym miała status persona non grata, Tomkowi wypadała akurat zmiana w robocie, była co prawda zaproszona na kolację do koleżanki, ale to na godzinkę-dwie, resztę świąt miała spędzić sama. - To był jakiś znak. Od Boga, od losu, nie wiem. W każdym razie nie musiałam się już przejmować tym, że będę musiała siedzieć sama - wspomina Monika, dodając, że poród był magiczny. Tylko poród.
Monika: - W szpitalu patrzyli na mnie jak na gówniarę, która zasłużyła sobie na to wszystko, na ból i strach. Zwłaszcza że wyglądałam wtedy na 16 lat, nie na 18. Widziałam, że starsze kobiety były inaczej traktowane, bardziej poważnie, z większym szacunkiem. Mnie nikt niczego nie wytłumaczył, nie przygotował na to, że wyjmą ze mnie człowieka, co jest z jednej strony obrzydliwe, a z drugiej piękne. Nikt nie chronił mojej intymności, a ja byłam za mała, żeby głośno domagać się czegoś, co mi się należy. Miałam po prostu patrzeć i brać przykład, nie zadawać pytań, bo są obok matki, które urodziły w odpowiednim wieku i jakoś wszystko potrafią.
Związek z Tomkiem przetrwał jeszcze kilka miesięcy, po powrocie do domu Monika zaczęła się od niego odsuwać. Czuła, że o jedną osobę jest za dużo w jej życiu, a osobą tą na pewno nie była Oliwka. To raz. A dwa - panicznie bała się kolejnej ciąży, a seks jej się tylko z tym kojarzył.
Gdyby mogła urodzić Oliwkę choć kilka lat później, to czy by cofnęła czas? - Wciąż jestem młoda, mogę pójść na imprezę i nie martwię się o córkę, bo jest na tyle już duża, że może zostać z koleżanką w domu. A ja ostatecznie skończyłam wymarzone studia, mam dobrą pracę, partnera - mówi Monika. I dodaje: - Nigdy nie jest dobry czas na to, żebyś wiedziała, jak masz żyć.

Jeden raz
SeventeenMom (prosi, by nie podawać imienia, tylko pseudonim z bloga) tego, skąd się biorą dzieci, dowiedziała się "tak jak wszyscy". To znaczy po trochu z lekcji wychowania do życia w rodzinie, od rodziców, z internetu, od koleżanek i kolegów. Uważa: - Nie oszukujmy się, w Polsce to wciąż jest temat tabu i wydaje mi się, że jeszcze przez dłuższy czas nasze społeczeństwo nie będzie w stanie o tym rozmawiać normalnie.

Jej zdaniem od wałkowania tego, co w XXI wieku dzieci i młodzież sami wiedzą - to znaczy, że aby zajść w ciążę kobieta musi a) mieć owulację i b) uprawiać seks - lepszy efekt profilaktyczny miałoby mówienie o skutkach - czyli ciąży, porodzie, trudzie wychowywania dziecka. Takie na przykład lalki, którymi dziewczyny i chłopcy musieliby się zajmować przez jakiś czas, według niej bardziej przemawiają do wyobraźni niż uświadamiające pogawędki, podczas których większość i tak tylko siedzi i się podśmiewuje, bo pani pedagog czy katechetka powiedziały "penis" albo "pochwa". - Nawet teraz, będąc w technikum, gdy pani na lekcji biologii powie "pochwa", to się wszyscy czerwienią, śmieją i nie wiedzą, co ze sobą zrobić.
Zanim sama została mamą od swojej mamy słyszała wielokrotnie: "jak będziesz chciała przeżyć ten pierwszy raz ze swoim facetem, to przyjdź i mi powiedz". - Mimo że zawsze byłyśmy w bardzo dobrych stosunkach, niesamowicie się stresowałam, byłam wprost przerażona, najzwyczajniej w świecie wstydziłam się z nią o tym rozmawiać - opowiada. Los, a konkretnie jej ciało tak chciały, że stosunkowo wcześnie musiała się natomiast stawić u ginekologa - wyjątkowo silne krwawienia menstruacyjne zagnały ją do gabinetu, gdzie niejako przy okazji dowiedziała się, że w przyszłości bliższej lub dalszej może mieć problemy z zajściem w ciążę. Już wtedy, na wszelki wypadek, dostała receptę na tabletki, które miały temu zaradzić. I zaradziły.
- Tabletek antykoncepcyjnych nie chciałam brać, wtedy docierały do mnie tylko takie informacje, że się po nich tyje i tak dalej, same negatywne skutki. Zabezpieczaliśmy się więc z chłopakiem inaczej, ale jeden jedyny raz nie zrobiliśmy tego. I się akurat "udało" - śmieje się SeventeenMom. Do śmiechu było jej jednak daleko w szesnaste urodziny, kiedy w kłótni rzuciła chłopakowi, że jest w ciąży. - Nie wiem, czemu mu to wykrzyczałam, sama byłam tym przerażona, że coś takiego wymyśliłam. Niby spóźniał mi się okres o jakieś dwa dni, ale wiadomo, jak to u kobiety, zwłaszcza tak młodej. On wtedy poszedł po test, zrobiliśmy go razem, od razu było widać cieniutką drugą kreskę. Do końca życia nie zapomnę tych emocji.
Było niedowierzanie, szok, przerażenie, wszystko naraz. Także radość, gdy chłopak SeventeenMom stwierdził: "kochanie, będziemy mieli Juleczkę". - Jego słowa mnie trochę uspokoiły, ale dopóki nie porozmawiałam z rodzicami i dopóki nie poszłam do ginekologa… Ojej, nie życzę tego żadnej kobiecie. To był najbardziej stresujący okres w moim życiu - wyjaśnia 18-latka. Bała się przede wszystkim tego, czy podoła wychowaniu dziecka, nowych obowiązków, odpowiedzialności. Mniej - tego, co ludzie powiedzą. Trochę słusznie. - To było dla mnie bardzo niemiłe doświadczenie, do tej pory niestety muszę z tym żyć i myślę, że do końca życia będzie do mnie przylegać etykieta, że jestem taka, siaka i owaka.
SeventeenMom przemknęła przez głowę myśl, czy by czasem tabletka "72 godziny po" nie zadziałała. - Ale to bardzo szybko przeminęło. Nawet, gdybym ją kupiła, nie zażyłabym jej. Nie ze względów religijnych. Po prostu wiem, że nigdy nie zrobiłabym aborcji - mówi.

Przesunąć czas
O swojej ciąży SeventeenMom mamę poinformowała na odległość. Jako wolontariuszka w Caritasie wyjechała na obóz nad morze, tuż przed powrotem zadzwoniła do domu, poinstruowała mamę, gdzie znajdzie czerwone pudełko, w którym zostawiła list i test ciążowy. - Spodziewałam się awantury życia. A mama stwierdziła tylko, że nie spodziewała się tego po mnie. To był gorszy kopniak, niż gdyby mnie zbluzgała - wspomina 18-latka.
Później było już z górki, przynajmniej na gruncie rodzinnym. SeventeenMom:- Każdy dawał mi mnóstwo wsparcia, to było piękne. Rodzina podeszła do tego na zasadzie: stało się, okej, akceptujemy to, będziemy cię wspierać. Natomiast ze strony rówieśników… Każdy w tym wieku już coś kombinuje, wiadomo. Ale w takim przypadku nagle wszystkie są cnotki niewiniątka, tylko ja jedna puszczalska. A przecież zaszłam w ciążę z facetem, z którym byłam w stałym związku. Mimo to wszyscy się na mnie patrzyli, śmiali się ze mnie, wyzywali za plecami. Nikt mi nic nie powiedział w twarz, ale idąc korytarzem słyszałam "dziwka", "kurwa", "szmata".
Nauczyciele też byli w lekkim szoku. Piątkowa uczennica, najlepsza w klasie i ciąża? Toż to oksymoron! - Uczyłam się w ferie i po lekcjach, nauczyciele bardzo mi pomogli, mogłam wszystkie przedmioty pozaliczać wcześniej. Dzięki nim pierwszą klasę kończyłam z trzymiesięczną córą na rękach i najlepszym świadectwem w całej szkole - mówi SeventeenMom.
Do technikum dalej uczęszcza, tylko teraz już, jak wyjaśnia, nie dlatego, że musi, ale dlatego, że chce. W tym czasie (a także w weekendy, gdy pracuje jako kelnerka na weselach) Julką opiekują się dziadkowie, którzy są też rodziną zastępczą dla czwórki maluchów. - Moja mama marzyła o dużej rodzinie, planowała w przyszłości stworzyć rodzinny dom dziecka. Ale jak urodziłam córkę, musiała rzucić pracę, żebym mogła normalnie chodzić do szkoły. Wyremontowali więc z tatą dom, zgłosili się do PCPR-u, zrobili szkolenia. Mama śmieje się teraz, że swoją wpadką pozwoliłam jej szybciej spełnić marzenia.
Gdy jako świeżo upieczona młoda mama założyła bloga, odzew przerósł jej najśmielsze oczekiwania. Wśród wielu rówieśniczek zdarzają się takie (i to wcale niemało), które piszą: "wow, ale sobie fajnie radzisz, ja też tak chcę". - Jestem tym zszokowana. Te dziewczyny, które mają po 15, 16 lat, kompletnie nie rozumieją, jaka to jest odpowiedzialność, jak ogromny ciężar, który z dnia na dzień rośnie wraz z dzieckiem. Ja oczywiście nie żałuję, że urodziłam Julkę, kocham ją najbardziej na świecie. Ale gdybym mogła przesunąć to w czasie, to bym oczywiście to zrobiła - wyjaśnia. I dodaje: - To prawda, straciłam kawałek młodości, może nawet dzieciństwa. Każdej młodej dziewczynie, która by chciała zajść w ciążę, to właśnie bym powiedziała. Ale nie oglądam się wstecz, czasu nie cofnę. Trzeba się cieszyć tym, co jest teraz.

Paranoja
W artykule "Macierzyństwo wśród nieletnich" położne z lubelskiego Uniwersytetu Medycznego stwierdzają, że młodociane matki można podzielić na dwie grupy. Do pierwszej kwalifikują się "dziewczęta z biednych rodzin, o niskim statusie socjoekonomicznym, podejmujące ryzykowne zachowania, pozbawione prawidłowych wzorców". Druga zaś to "nastolatki z dobrych rodzin, którym brak opieki, uczucia, ciepła i wsparcia rodzinnego".
Z podziałem tym mniej więcej zgodziłaby się s. Ewa Lyga z opolskiego Domu Matki i Dziecka. - Najczęściej dziewczyny chcą uwolnić się od rodziców, którzy są bardzo zaborczy, starają się je kontrolować, pilnować. Albo przeciwnie, nikt się nimi w domu nie interesuje, szukają więc kogoś, kto się nimi zaopiekuje. Te drugie nieraz wybierają sobie na partnerów dużo starszych panów, nawet koło 50-tki - wyjaśnia dyrektorka. Podkreśla jednak, że sytuacje, okoliczności i motywy są "naprawdę bardzo różne". - Była u nas bardzo młoda dziewczyna, którą pytaliśmy, dlaczego jej partnerzy mieli kolejno 47 i 49 lat, może jej tato był dla niej niedobry? Odpowiedziała: "nie, był bardzo dobry, rozpieszczał mnie, byłam jego oczkiem w głowie. Tak sobie pomyślałam więc, że młodzi są głupi, a starszy, doświadczony mężczyzna zaopiekuje się mną tak jak tata" - opowiada s. Lyga.
Do założonego przez Diecezjalną Fundację Obrony Życia w 1993 roku Domu Matki i Dziecka, którego obecnie jest dyrektorką, nieraz trafiają nieletnie, najczęściej, jak wyjaśnia s. Lyga, z domów dziecka. Ale nie tylko. Była i 13-latka z lalką pod pachą, i 15-latka z rolkami na ramieniu, i przywieziona przez wykształconych, ustawionych życiowo rodziców 16-latka. - Jeżeli dziewczyna nie jest pełnoletnia, może do nas trafić tylko na mocy decyzji sądu rodzinnego i zostać do czasu porodu. Tak skonstruowane jest prawo, w praktyce wiąże nam ręce, bo dziewczyna musi mieć opiekuna prawnego, a jak urodzi - kolejnego opiekuna musi mieć i dziecko - wyjaśnia dyrektorka.
W polskim prawie, konkretnie kodeksie rodzinnym i opiekuńczym z 1964 roku, warunkiem przyznania władzy rodzicielskiej jest posiadanie pełnej zdolności do czynności prawnych. A tę nabywa się w dniu 18-stych urodzin. Wyjątek jest jeden: za zgodą sądu dziewczyna, która ukończyła 16 lat, może stać się w świetle prawa matką. Pod warunkiem, że wyjdzie za mąż. - To paranoja. Żyjemy w kraju, gdzie ustawodawca dopuszcza współżycie seksualne od 15 roku życia, ale gdy rodzi się dziecko, które jest naturalną jego konsekwencją, dopóki rodzice nie skończą 18 lat, nie mają do niego żadnych praw - mówił mi prof. Marek Konopczyński w ub. roku w reportażu "Matka z poprawczaka" dla miesięcznika "Zwierciadło".

Edukacja
Ewa Janiuk podaje inny przykład: - Mieszkanka Domu Matki i Dziecka. Znałam ją wcześniej, bo pochodzi z rodziny, której potrzebne było wsparcie. Rozmawiałyśmy na wiele tematów, doskonale znała fizjologię cyklu, miała wiedzę na temat płodności, metod antykoncepcyjnych. Gdy tutaj trafiła, nie miała jeszcze 16 lat. Miała prezerwatywy, miała też dwie tabletki "po" od koleżanki, z których nie chciała skorzystać. Dlaczego? "Bo wreszcie będę miała kogoś do kochania". To nie jest odosobniony przykład, jako położnej wraca do mnie ta odpowiedź jak bumerang.
Przy okazji Ewa Janiuk rozwiewa mit braku edukacji seksualnej, telefonów i listów zrozpaczonych nastolatków, którzy boją się, że zajdą w ciążę przez pocałunek albo oślepną przez masturbację. - Takie pytania mogły pojawiać się w czasach, gdy mieliśmy dostęp jedynie do gazet i encyklopedii. Lata temu zdarzały się sytuacje, że na bloku porodowym słyszałam od dziewczyny na przykład, że jej "ta gula urosła, odkąd się wystraszyła czarnego kota". Natomiast dziś, w dobie Internetu, każdy przeciętny nastolatek może sobie tych informacji nazbierać mnóstwo - wyjaśnia wiceprezes NIPiP.
Sama zaczynała od edukowania kobiet przy porodzie, bo widziała braki, które trzeba było łatać. Później uznała, że poród, a nawet sama ciąża to już jest za późno, trzeba się zabrać za młodzież jeszcze wcześniej, w szkole. W końcu stwierdziła, że nie tędy droga. - Niezależnie od tego, jaką byśmy wiedzę przekazywali, trzeba pamiętać o tym, że nie da się jej oddzielić od systemu wartości, który wynosi się z domu i żadna instytucja, nawet najlepsza, nie jest w stanie tego zastąpić. Najważniejsze więc, to edukować rodziców, żeby to oni wiedzieli, jak przekazywać dzieciom wiedzę, nie tylko werbalnie, ale też przykładem, wartościami rodzinnymi.
Stąd, jej zdaniem, coraz wcześniejsza inicjacja seksualna i nierzadkie ciąże w nawet bardzo młodym wieku. - Gros dziewcząt jest spragnione czułości, bliskości, są w stanie zrobić wszystko za dwa głaski, za uśmiech, za przytulenie. To nie jest więc kwestia Bóg wie jakiej wiedzy, tylko niezaspokojonych potrzeb.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (163)
Zobacz także