Blisko ludzi"Gdzie jest pani Stenia od jajek?". Polacy szukają handlarzy w dobie koronawirusa

"Gdzie jest pani Stenia od jajek?". Polacy szukają handlarzy w dobie koronawirusa

"Gdzie jest pani Stenia od jajek?". Polacy szukają handlarzy w dobie koronawirusa
Źródło zdjęć: © East News
Dominika Czerniszewska
07.04.2020 16:28, aktualizacja: 07.04.2020 19:46

– Rozpoczynamy akcję "kupuj świadomie produkt polski" i apelujemy, żeby kupować polskie produkty żywnościowe – powiedział na konferencji prasowej prezydent Andrzej Duda. A jak to wygląda w praktyce? Sprzedawcy walczą o każdą złotówkę, a klienci w internecie lub drogą pantoflową szukają pani Steni, u której zawsze kupowali jajka. Zgodnie z nowymi przepisami targowiska nie są zamknięte, przy jednym stoisku mogą przebywać trzy osoby.

Ostatni post Olgi Frycz spotkał się z pozytywnym odbiorem. Aktorka porzuciła robienie zakupów w dyskontach na rzecz "pani Warzywniakowej". – To mała buda prowadzona przez 'panią Warzywniakową' oraz jej męża. Oprócz warzyw i owoców można kupić wiejskie jaja, nabiał, pieczywo, colę, mamby i mentoski – oznajmiła.

Następnie opisała, jak przebiega transakcja. – Czasy mamy, jakie mamy i do budy już nie chodzę tak często, jak kiedyś. Raz na 10 dni może. Kupuję, co trzeba i uciekam do domu. Wcześniej robię na kartce listę zakupów, kartkę wkładam do koperty razem z pieniędzmi, biorę swoją torbę i zamiast stać w budzie i wybierać wszystko sama, wręczam kopertę i torbę 'pani Warzywniakowej'. Czekam przed budą, a pani Ala sama wszystko pakuje do torby i wystawia przed sklepik. Resztę wkłada do koperty, dziękuję, do widzenia. Taki mam sposób na zakupy w tym dziwnym czasie – dodała.

Aktorka przy okazji zaapelowała do społeczeństwa, aby wspierali małe sklepiki, lokalne firmy i osoby prywatne, dla których nasze zakupy to teraz jedyna możliwość zarobku. Jak w dobie pandemii radzą sobie Polacy, którzy na co dzień handlowali lub kupowali na targu?

Szukam pana od warzyw

"Na straganie w dzień targowy. Takie słyszy się rozmowy…". Jak się okazuje, Brzechwa nie miał racji, bo obecnie rozmów nie słyszy się żadnych. Targowisko w Legionowie zostało zamknięte. Pierwsze stoiska już po pierwszym rozporządzeniu.

W obliczu pandemii mieszkańcy Legionowa się zjednoczyli. Na Facebooku powstała grupa, która reklamuje się pod hasłem "Sposób na połączenie klientów ze sprzedawcami Targowiska Miejskiego Legionowo". Nie jest to pusty slogan, ale prężnie działająca społeczność. Ludzie szukają tu swoich ulubionych sprzedawców, tych, których znali i kupowali od nich warzywa, mleko czy jajka.

Natrafiamy na ogłoszenie pani Magdaleny. "Dzisiejsza dostawa świeżych warzyw i owoców. Serdecznie zapraszamy do składania przedświątecznych zamówień". Dzwonimy na podany numer, odbiera ojciec pani Magdy.

– Wszyscy się stamtąd usunęliśmy. Zamknęli nam bazar, więc nie mogę teraz tam normalnie stać. Dlatego zapraszam do mnie do domu. Wszyscy moi stali klienci przyjeżdżają po mój towar, bo wiedzą, że jest sprawdzony – wyjaśnia.

Handel obwoźny i poczta pantoflowa. "Wróciła wiara w człowieka"

Mąż Doroty Wójcik 25 lat sprzedawał kwiaty i warzywa na targowisku w Legionowie. Odkąd je zamknęli, zaczął dowozić klientom pod wskazany adres. – Dochód nie jest ten sam, co na targowisku. Cieszę się jednak, że w tym trudnym czasie można liczyć na społeczność lokalną. Jedna pani przekazała drugiej informacje i na zasadzie poczty pantoflowej zebraliśmy duże zamówienie. Wystawiliśmy reklamę, sąsiedzi przekazują informację dalej. Muszę przyznać, że przez tę sytuację wróciła mi wiara w człowieka – tłumaczy.

Państwo Wójcik nie kupują na giełdzie towaru, lecz sami hodują we własnym gospodarstwie. Bratki udało im się sprzedać, pani Dorota martwi się jednak o warzywa. – Mamy sadzonki pomidorów, ogórki. Przede wszystkim rośnie rzodkiewka, a ona nie może stać tyle, co bratek. Trzeba ją zerwać i od razu sprzedać. Po tym handlu kwiatkami jestem podbudowana, ale nie wiem, co będzie dalej – podkreśla.

Przed stanem pandemii małżeństwo miało poukładany biznes. Najpierw kupowali chryzantemy, sprzedawali, by kupić sadzonki i tak lata mijały. Jeśli jedna rzecz nie wyjdzie, nie mają środków, by zainwestować w kolejny towar. – Muszę KRUS opłacić do końca kwietnia i mnie się nikt nie zapyta, czy mam za co – kwituje.

Obraz
© Archiwum prywatne

Zamawiasz. Odbiór własny. Płatność gotówką.

Pani Bożena z Legionowa za pośrednictwem wspomnianej grupy dotarła do sprzedawcy, u którego na targu kupowała warzywa i owoce. – Znalazłam post na Facebooku, który opublikowała jego córka. Podany był numer i cena – wyjaśnia. – Marchew 2,50 zł za kilogram, rzodkiewka 2,50 zł za sztukę, jajka 0,90 zł za sztukę, ziemniaki 3 zł za kilogram – wymienia.

Kobieta zadzwoniła, a telefon odebrała nie córka, lecz znajomy głos. – Proszę przyjeżdżać – usłyszała kobieta przez słuchawkę. Pojechała i zrobiła zakupy na posesji sprzedawcy. Opowiada, że nie tylko ona tak postępuje. – Stali klienci naprawdę dopytują się o swoich sprzedawców. A nowi mieszkańcy pytają od kogo kupić jajka. Z kolei sami sprzedawcy reklamują się, że dowiozą zakupy pod wskazany adres. Teraz walczymy o każdą złotówkę – wyjaśnia.

Obraz
© Archiwum prywatne

Z targowiska na podwórko

Mąż pani Agnieszki od 7 lat jeździ na targowiska po całym Mazowszu, województwie lubelskim i kujawsko-pomorskim. Sprzedawał przede wszystkim wędliny wiejskie. Odkąd targi zostały zamknięte, aby zarobić parę groszy, postawił samochód na działce i tam przeniósł sprzedaż. – Wtedy dużo więcej handlowałem, niż jak stoję teraz w jednym punkcie. Także te zarobki są obecnie znikome. Mam nadzieję, że na święta ludzie zaczną kupować – stwierdza.

Mężczyzna handluje obecnie wędlinami z małej masarni. Stoi w Wołominie przy ulicy Lipińskiej, ale można też złożyć zamówienie z dowozem.

A po warzywa chodziła do "chłopów"

51-letnia pani Małgorzata codziennie robiła zakupy na bazarku na Mokotowie. Była stałą klientką, którą wszyscy znali z widzenia. Miała tam swoje ulubione budki. – Chodziłam tu, gdzie mi smakują produkty i wiedziałam, że jest czysto i estetycznie. Na początku bazarku był taki punkt z wędlinami, co roku na Wielkanoc zamawiałam u nich suchą kiełbasę i roladę drobiową z brzoskwinią, którą uwielbia zwłaszcza mój syn. Niestety zamknęli się już tydzień temu – mówi warszawianka.

– To samo z warzywami. Chodziłam do "chłopów". Tak ich nazwałam, bo ojciec z synem tam sprzedawali i nazwa ta zakorzeniła się u nas w rodzinie. Jak wysyłałam męża do nich, to wiedzieli, że mają najlepsze warzywa zapakować, bo inaczej wrócę z awanturą – żartuje.

Pani Małgorzata wielkanocną listę zakupów ma tę samą od kilku lat. 1,5 kg marchwi, 1 kg pietruszki, które kupowała "u chłopów" na sałatkę jarzynową. Zakwas na żur w budce obok, a babę piaskową zamawiała w cukierni na bazarku.
W tym roku będzie inaczej. Większość kramów na bazarku zamknęła się 1 kwietnia. – Na początku zmieniłam bazarek i jeździłam na Wałbrzyską. Zrezygnowałam, bo za daleko, by przydźwigać siaty do domu, a autobusem z wiadomych względów nie chcę jeździć. W tym roku wyślę, więc męża na zakupy do Lidla lub Biedronki. Te wyroby z marketu, to nie to samo, no ale co zrobić trzeba sobie jakoś radzić. Te święta będą inne, ale to i tak lepiej niż za komuny… – kwituje.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (101)
Zobacz także