Blisko ludziIgor Sokołowski: Nie będę mówił ludziom, jak mają żyć

Igor Sokołowski: Nie będę mówił ludziom, jak mają żyć

Zwykle nie udziela wywiadów. To on zadaje innym trudne pytania. Koledzy mówią: profesjonalista, od którego warto się uczyć. Krytycy, choć bardzo chcą, mają problem z przypisaniem go do jednej opcji politycznej. Igor Sokołowski uważa to za najlepszy komplement. Jest dumny z tego, że jedyna walka polityczna, jaką od lat toczy, to ta o zaufanie widzów. Od grudnia prowadzi główne wydanie programu informacyjnego telewizji WP #dziejesię o 18.50.

Igor Sokołowski: Nie będę mówił ludziom, jak mają żyć
Źródło zdjęć: © WP.PL
Karolina Głogowska

Polecasz serial "Młody papież" z zastrzeżeniem, że wielu się spodoba, ale nie tym, o których myślimy. Komu się nie spodoba?

Jestem po finałowym odcinku i nadal nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, kto będzie z tego serialu zadowolony, a kto nie. Pozostawia tak wiele wątpliwości, ale również tak wiele możliwych interpretacji, że z niecierpliwością czekam na drugi sezon. Pokazuje w ciekawy sposób, co by się mogło wydarzyć, gdyby Kościół zaostrzył politykę wobec wiernych, fajnie pokazuje mechanizm działania Watykanu, kapitalnie pokazuje mechanizm działania mediów.

Katoliccy publicyści są zdziwieni, że serial zdobył serca ateistów. Ciebie też to dziwi?

Stało się tak pewnie dlatego, że widz jest postawiony przed pytaniem, czy papież wierzy w Boga. A na pewnym etapie stawia Kościół w izolacji. Nie jestem natomiast pewien, czy ci którzy, właśnie z tych powodów serial chwalili, wytrwają w taki zachwycie do końca.

"Taki jeden niewierzący gość, nie obchodzi Halloween, bo to nie jest zwyczaj jego dziadów, jego przodków i nie jego dziedzictwo." Napisałeś to o sobie?

Nie odpowiem ci na to pytanie, ale jeśli chodzi o kwestie zapożyczonych świąt, to ja jestem na "nie". Dlaczego część tej wypowiedzi mogłaby być o mnie. Mamy swoje polskie święta, o których zapominamy. Ich genezą są święta obchodzone przez Słowian. Dlatego też jestem i zawsze będę przeciwnikiem Walentynek , bo my mamy swoją Noc Kupały, Noc Świętojańską, która po pierwsze jest dużo barwniejsza niż plastikowe Walentynki, po drugie jest obchodzona w okresie bardziej sprzyjającym amorom, czyli pod koniec czerwca, a nie w połowie lutego, który u nas jest jednym z najzimniejszych miesięcy. Nie wiem, jaka jest przyjemność w obchodzeniu Walentynek, kiedy jesteśmy zziębnięci, a na dworze minus siedem. Jeśli natomiast chodzi o uroczystość Wszystkich Świętych czy Dzień Zaduszny, to w naszej szerokości geograficznej jest to chwila zadumy, zwolnienia, refleksji. Ja nie potrafię tego pogodzić z Halloween. Dla mnie te dwa stany emocjonalne: dobrej zabawy i melancholii są bardzo odległe od siebie. Nie widzę przeciwskazań do tego, żeby się bawić, ale znajdźmy do tego inny moment.

Z widzami TVP Info pożegnałeś się w oszczędnych słowach. Rozstanie z TVP było dla ciebie zaskoczeniem?

Przede wszystkim nie podobało mi się stawianie mnie w roli ofiary "dobrej zmiany". Dlatego starałem się na ten temat nie mówić. I mówić nie będę, dlatego, że szanuję prawo szefów do dobierania sobie takiego zespołu, jaki im odpowiada. Pracowałem już w bardzo wielu redakcjach, z jednych odchodziłem sam, z innych mnie wyrzucano, takie są prawa tego zawodu. To zawód, w którym bardzo często zmieniamy miejsca pracy, z bardzo różnych powodów. I ta oszczędność słów wynikała nie z tego, że nie chciałem rozmawiać o TVP, ale podobnie nie mówiłbym o Polskim Radiu czy innym medium. Było, minęło. Z każdej pracy staram się wynieść jak najwięcej dla siebie. Teraz przede mną nowe wyzwania, na których jestem zafiksowany.

Jak się zdobywa zaufanie widzów?

Nie należy udawać. To jest bardzo ważna lekcja udzielona mi przez osoby, które mnie uczyły zawodu. Każdy fałsz w dziennikarstwie nasi odbiorcy, czy są to czytelnicy, słuchacze czy widzowie, natychmiast wyczują. Jeżeli próbujemy aktorzyć w pracy, to prędzej czy później się na tym wysypiemy, dlatego że nikomu nie udaje się wejść w rolę i pozostać w niej przez cały czas naszej pracy. Dlatego po pierwsze musimy być prawdziwi, tak samo przed kamerą, jak poza nią. Po drugie nigdy nie miałem ambicji i nie będę jej miał, aby mówić ludziom, jak żyć. Ja jestem od tego, żeby przekazać ludziom informacje i od tego, żeby ktoś miło spędził ze mną czas. Nigdy nie traktowałem siebie jako kogoś mądrzejszego czy lepszego od widza, słuchacza czy czytelnika. Chciałbym, żeby każda moja aktywność zawodowa była postrzegana jako swojego rodzaju rozmowa z partnerem. Tak się starałem robić i tak będę się starał dalej. I ta walka o zaufanie nie jest walką zakończoną, ona w dalszym ciągu trwa.

Powiedziałeś kiedyś, że są takie dni, kiedy szczególnie wierzysz, że twoja praca ma sens. Jakie to dni?

One są chyba coraz rzadsze, dlatego, że zmieniają się media. Inaczej wyglądały 20 lat temu, kiedy startowałem w zawodzie, a zupełnie inaczej wyglądają teraz. To wynika z bardzo wielu rzeczy. Na przykład z tego, że zmienia się dzienikarstwo, więc jeśli mówimy o misji, to mamy na myśli powodowanie, że czyjeś życie staje się lepsze. Wydaje mi się, że takich chwil jest coraz mniej i coraz częściej myślimy o tym, żeby czyjeś życie było po prostu milsze. Jesteśmy po to, żeby komuś umilić czas spędzany z radiem, spędzany z telewizją. Coraz mniej jest chyba w dziennikarzach możliwości dokonywania wielkich zmian. Wynika to też ze zwiększenia mozliwości dotarcia do informacji. Właściwie każdy może być dziennikarzem w dobie telefonów komórkowych i urządzeń nagrywających. Nasz zawód się zmienia. A przez to, że zmierza teraz w zupełnie inną stronę, coraz więcej moich kolegów i koleżanek z dziennikarzy staje się publicystami. I coraz częściej też przyjmujemy narrację jednej ze stron sporu, czegokolwiek by on nie dotyczył, czy to spór polityczny, czy jakikolwiek inny. Coraz mniej jest też dziennikarzy, którzy stoją pośrodku. A nawet jeśli starają się to robić, to i tak w zależności od okoliczności przez swoich odbiorców będą dopasowywani do jednej ze stron barykady. Na pewno jednak te najcenniejsze dla mnie chwile to wszystkie akcje charytatywne, gdzie po nagłośnieniu jakiejś sprawy przez nas, odzywają się widzowie, słuchacze i udaje się komuś pomóc.

Zauważasz dużą różnicę między starszym a młodszym pokoleniem dziennikarzy?

Różnica jest ogromna i obserwuję ją od dobrych kilku lat. W pewnym momencie trafiłem do redakcji z bardzo młodymi dziennikarzami i nagle stałem się jednym ze starszych. To było dla mnie bardzo gwałtowne przejście pomiędzy Programem Pierwszym Polskiego Radia a zupełnie innym medium. Nie wiem do końca, czy ta różnica, o której rozmawiamy, to jest różnica pomiędzy starą a nową szkołą dziennikarzy, czy to jest po prostu różnica pokolenia, bo pomiędzy pokoleniem czterdziesto- a dwudziestoparolatków jest przepaść. Głównie dlatego, że zmiany, które dokonały się w ciągu tych dwudziestu lat są ogromne. O ile mamy wiele wspólnego z naszymi rodzicami, dziadkami, o ile mamy podobny zasób wiedzy zdobyty w szkole, która nie zmieniała się od lat, czytaliśmy takie same książki, to ci, którzy dorastali w latach 90., dorastali już w zupełnie inny świecie i są zupełnie inni od nas. W nich jest bardzo wiele przebojowości, której w nas było zdecydowanie mniej. Ja w redakcji zaczynałem od parzenia kawy. Potem od najprostszych prac. Musiałem przejść całą drogę i przez długi czas pracowałem za darmo. Teraz młodzi ludzie zupełnie inaczej podchodzą do tego, może dobrze. Nie oceniam tego, ale pytałaś o różnicę, więc tak, widzę ją.

Co tobie przeszkadza najbardziej w młodszym pokoleniu dziennikarzy?

Aby być dziennikarzem trzeba bardzo dobrze znać język polski i jego zasady. I tego będę bronił do końca moich zawodowych dni. Z przerażeniem stwierdzam, że młodzi dziennikarze nie znają języka polskiego. Świetnie posługują się językami obcymi – gratulacje – to jest coś, czego im zazdroszczę. Ale znajomość języka ojczystego powinna być podstawą w tym zawodzie. Niezależnie od tego, czy pracujemy w bardzo poważnym medium, czy w medium rozrywkowym, musimy umieć mówić po polsku, a mówimy coraz gorzej.

W bardzo ostrych słowach skrytykowałeś "eksperyment społeczny"opisany w Medium Publicznym. Zaproszeni na sfingowane rozmowy kwalifikacyjne ludzie pozwalali się obrażać, zgadzali na nielegalne zajęcia, tylko po to, żeby zdobyć pracę. Autor eksperymentu bronił się, że zaproszonym osobom chciał pomóc, a widzom pokazać, do czego nie wolno się posunąć.

Staram się z zasady nie komentować kolegów czy koleżanek dziennikarzy, bo nie czuję się do tego upoważniony. To nie jest moją rolą. Ten eksperyment skomentowałem, bo niezleżnie od tego, jakie autor miał intencje, nigdy nie wolno nam krzywdzić osób, którym chcemy pomóc. Jedno wyklucza drugie. Nie możemy wykorzystywać naszych odbiorców do tego, żeby wykonać swoją robotę. Mamy naprawdę wiele sposobów, żeby napiętnować czyjeś zachowanie, żeby pokazać problem i jego skalę. Mówimy o dziennikarstwie, ale to jest zasada, która powinna być oczywista dla każdego człowieka. Tam ktoś z premedytacją krzywdził, upodlił i upokorzył ludzi.

Z tego samego powodu broniłeś Andrzeja Dudy i jego małżonki po reportażu "Pierwsza dama tańczy sama", który powtarzał plotki o ich małżeństwie?

Jak sama powiedziałaś, dziennikarka powtórzyła tam plotkę. My nie jesteśmy od tego, żeby powtarzać plotki. My jesteśmy od tego, żeby przekazywać informacje. Doskonale wiemy, że informację musimy najpierw sprawdzić. Jeżeli nie udaje nam się jej potwierdzić, to po prostu jej nie podajemy. Jest to nasza zawodowa porażka, nie udało się, starajmy się dalej. Ale nie powtarzajmy plotek, kogokolwiek dotyczą, czy pierwszej damy, czy kogokolwiek innego.

To chyba musielibyśmy zamknąć serwisy plotkarskie, które czytelnicy uwielbiają. Dziś na przykład wszyscy żyją ciążą Lewandowskich. Ty jesteś przeciwnikiem podawania takich informacji na pierwszych stronach?

Rzadko czytuję serwisy plotkarskie, ale wydaje mi się, że w zdecydowanej większości to jest układ albo gra pomiędzy dziennikarzami a bohaterami tych publikacji. Nie ukrywajmy, że w interesie celebrytów jest podtrzymywanie zainteresowania swoją osobą. Poza tym, jeśli decydujesz się mówić o swoim życiu prywatnym, to dajesz dziennikarzom prawo do tego, żeby wchodzili coraz dalej do twojego domu. Ja i część moich kolegów i koleżanek mamy taką zasadę, że nie mieszamy naszego życia zawodowego z prywatnym i dlatego o tym drugim nie rozmawiamy. Ale jeśli ktoś prowadzi taką grę z mediami i wykorzystuje media, do tego żeby wzbudzić zainteresowanie, to jednocześnie daje prawo do tego, żeby pisać o jego życiu osobistym. W przypadku niektórych gwiazdek jest tak, że w ogóle nie ma o czym pisać, bo nie mają żadnych innych dokonań niż skandale.

Jako dziennikarz spotkałeś się z hejtem pod swoim adresem?

Tak, ale hejt, który mnie dotykał, zazwyczaj mnie cieszył. Dlatego, że dotyczył próby przypasowania mnie do konkretnego środowiska politycznego. Hejtowano mnie z dwóch stron. Bardzo często słyszałem o sobie, że jestem absolutnym "PiS-iorem" i że nie pasuję do redakcji "XYZ", która postrzegana jest inaczej. Równie często pisano o mnie, że jestem lemingiem i nie pasuję do redakcji "ABC", postrzeganej inaczej. To znaczy, że dowodów na swoją bezstronność w postaci hejtu z obu stron mam bardzo dużo. Niezdradzanie swoich poglądów przed kamerą i mikrofonem chyba nieźle mi wychodzi.

Świetny sposób na obrócenie hejtu na swoją korzyść...

Trudno przejmować się opiniami osób dla ciebie kompletnie nieistotnych. To jest kwestia poczucia własnej wartości i tego, aby mieć osoby w swoim otoczeniu, które potrafią na ciebie krytycznie patrzeć. Bardzo dobrze, jeśli ktoś potrafi wytknąć ci błąd tak, żeby konstruktywnie się nad nim zastanowić. Prawie po każdym programie dostaję maile, w których widzowie piszą o tym, jak się zachowywałem, jak się ruszałem, co mówiłem, i część z tych wiadomości jest fajna, ponieważ zawiera uwagi merytoryczne, do których mogę się ustosunkować albo nie. Ale jeśli ktoś mnie w wulgarny sposób obraża, to trudno się przejąć osobą, której nie znam. Ja mam swoich przyjaciół, swoją rodzinę, i jeżeli ktoś ma mi coś wytknąć, to oni czuwają nad tym, żebym tą rzecz usłyszał. Nie mam też żadnego kłopotu, żeby taką krytykę przyjąć.

Czy jakaś rada od widza była dla ciebie szczególnie cenna?

Dawno temu zacząłem się dużo częściej uśmiechać przed kamerą, bo rzeczywiście ktoś mi zwrócił uwagę na to, że jestem smutny i ponury. I faktyczne w tym czasie przestałem się bać usmiechu w studiu. Dzięki właśnie takim uwagom wypracowałem coś, co jest chyba moim znakiem rozpoznawczym, czyli luz antenowy i swoboda przed kamerą. Jest taki stereotyp, że dziennikarz przed kamerą musi być sztywny i poważny. Nie musi. Zacząłem próbować, na początku trochę nieśmiało, potem śmielej, i jesteśmy tu, gdzie jesteśmy.

Mimo antenowego luzu, niechętnie mówisz o sobie. Z czego to wynika?

Może z tego, że jak zaczynałem pracę 20 lat temu, to dziennikarz pełnił rolę służebną. W połowie lat 90. nie był gwiazdą, nie był celebrytą. Oczywiście byli prezenterzy, który pełnili rolę ówczesnych celebrytów, jak Krystyna Loska, Bogumiła Wander, Edyta Wojtczak, Jan Suzin, ale to byli spikerzy. Nikt nie interesował się tym, co myśli dziennikarz i wielu moich kolegów po fachu z tamtych czasów funkcjonuje tak do dzisiaj, np. Elżbieta Jaworowicz. Wiesz coś o Elżbiecie Jaworowicz, o jej życiu, o jej pasjach? Nie. Ludzi interesowałao tylko to, co mają do powiedzenia zawodowo. Dlatego moje krygowanie się wiąże się z moim zawodem.

Co w tej pracy jest dla ciebie najmniej przyjemne?

Bardzo nie lubię odpowiadać na pytania (śmiech). Ja jestem od tego, żeby pytania zadawać. To że stawiasz mnie z drugiej strony, jest szalenie niewygodne (śmiech). A druga rzecz to na pewno wstawanie rano. Traf chciał, że przez znaczną część mojego życia prowadziłem poranki. Podobno do porannego wstawania można się przekonać. Wierz mi, z doświadczenia mówię, że nie można. Czy robisz to trzy miesiące z rzędu, rok, czy trzy lata, za każdym razem 4.00 rano tak samo boli.

W telewizji WP na szczęście prowadzisz wieczorny program informacyjny.

Tak. Widzimy się w #dziejesię o 18.50.

Źródło artykułu:WP Kobieta

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (36)