Izabela Łapińska: Odważyłam się marzyć

"Uważam, że artysta, także projektant mody, musi stworzyć własną wizję, myśl, konstrukcję – wtedy może nazwać się artystą, a nie odtwórcą. Nie warto odtwarzać. Trzeba znaleźć swoją własną drogę" – mówi projektantka Izabela Łapińska.

Izabela Łapińska
Izabela Łapińska
Źródło zdjęć: © materiały partnera

Izabela Łapińska, artystka i projektantka z dwudziestoletnim stażem. Jej projekty wyróżniają się niezwykłą jakością, luksusowymi, unikatowymi wykończeniami i ponadczasową elegancją. Ubiera gwiazdy i niezwykłe kobiety, które w jej kreacjach czują się wyjątkowo. Zwolenniczka slow fashion, przeciwniczka kopiowania, pasjonatka rękodzieła. W ubiegłym roku stworzyła konkurs Anioły Rzemiosła, by wesprzeć ludzi, którzy kontynuują to bezcenne dziedzictwo.

Żeby być oryginalnym trzeba mieć wizję…

Byłam kiedyś na koncercie Zimmermanna i zaraz potem leciałam do Wiednia. Obok mnie siedziała miła pani, zaczęłyśmy rozmawiać. Okazało się, że to skrzypaczka, która grała razem z Mistrzem. Zaprosiła mnie na następny dzień na koncert w jednym z wiedeńskich kościołów, gdzie miała prezentować własne utwory. Zapytałam ją, jak komponuje swoje utwory. Ona na to: "Siadam, zamykam oczy i wszystko słyszę". I zdałam sobie sprawę, że u mnie jest podobnie. Na przykład siedzę w restauracji, widzę dziewczynę, i jak w komputerze nakładam na nią obrazki. ,,Nie, w bieli to by jej było źle… Ale gdyby ona miała tutaj taki rozporek, taki dekolt, czerwoną sukienkę i jeszcze spięte włosy…" – myślę. A ona siedzi w tych swoich dresach. Jeśli mogłabym to zmienić i ją ubrać – cały świat by na nią zwrócił uwagę. Ja to widzę.

Kiedy byłam przewodniczącą jury Fashion Oskarów w Polsce, zapraszałam młode projektantki do swojej pracowni na praktyki. "Jak pani to robi? Dlaczego ta marynarka ma tutaj tę koronkę, dlaczego akurat w tym miejscu?" – pytały. A ja im mówię, że tak chciałam. "Ale gdzie jest rysunek do tego, gdzie to upinanie na manekinie?" – dopytywały dalej. Ale po co miałabym to rysować i upinać, skoro mam to wszystko w głowie... Nie potrafiłam im tego wytłumaczyć. Upinanie to nie jest zła metoda, ale ja tak nie pracuję. Przychodzę do pracowni i mówię, że dzisiaj robimy płaszcz z kontrafałdą, tutaj będzie róża, a tutaj będą aplikacje. To jest wizja, po prostu. Zawsze powtarzam, że trzeba szukać własnego stylu, własnej prawdy.

Pani debiutancka kolekcja "Carska Rosja" wywołała sporo emocji... Jakie były reakcje na odważne nawiązanie do – jak się wtedy wydawało – zapomnianych już wzorców? Jako początkująca projektantka, nie bała się Pani?

Chciałam pokazać światu, co potrafię robić najlepiej. Podzielić się wizją, marzeniami, swoim odczuwaniem rzeczywistości i kobiecego piękna. Nie myślałam, czy mnie ktoś polubi, czy odrzuci. Niczego się wtedy nie bałam.

Rok po premierze "Carskiej Rosji" wielki Jean Paul Gaultier w swojej kolekcji użył bardzo podobnych motywów? Czy posądzała go Pani o plagiat?

Skądże. Pokaz kolekcji "Carska Rosja" zrobiłam w warszawskim hotelu Bristol. Szansa, że Jean Paul Gaultier go zobaczył, była niewielka. Ale było mi niezmiernie miło, że tak wielki projektant sięgnął po ten sam motyw. Pomyślałam wtedy, że to bardzo dobrze, że jestem we właściwym miejscu, że warto stawiać na siebie, a nie kopiować innych.

Pani znak rozpoznawczy - hafty, guziczki, koronki - dwadzieścia lat temu były postrzegane jako staromodne. Jak więc udało się Pani zmienić ich postrzeganie i wprowadzić je na szczyty luksusowej mody?

Na początku zderzałam się z opinią, że moje projekty to babcine robótki. Wartość polskiego rzemiosła zdewaluował komunizm. A przecież w Paryżu czy w Londynie rzemiosło było zawsze bardzo doceniane. U nas mówiło się, że to "cepelia", a w Londynie w najlepsze funkcjonowała Królewska Szkoła Haftu. Nawet o tym wtedy nie wiedziałam, po prostu poszłam za swoją wizją. Dwadzieścia lat temu moda w Polsce była raczej naśladownictwem pracy wielkich mistrzów niż autorskim wytyczaniem ścieżek.

Uważam, że artysta, także projektant mody, musi stworzyć własną wizję, myśl, konstrukcję – i wtedy może nazwać się artystą, a nie odtwórcą. Nie warto odtwarzać. Trzeba znaleźć swoją własną drogę. A ja zawsze wiedziałam, że chcę czerpać inspiracje z naszego kulturowego dziedzictwa. Dziś w Polsce rzemiosło powoli wraca do łask. Cieszę się, że mogę mieć w tym swój udział.

Zwłaszcza, że rok temu stworzyła Pani konkurs dla artystów Anioły Rzemiosła…

Jak się okazuje, rzemiosło wcale nie zginęło, wręcz przeciwnie – ma się dobrze. Ale tworzą je ludzie, o których często nikt nie wie. A ja pomyślałam, że warto ich wspierać. Po pierwszej edycji Aniołów Rzemiosła laureatka w kategorii "Biżuteria", która otrzymała od nas stypendium – bo Anioły Rzemiosła dają laureatom stypendia w wysokości sześćdziesięciu tysięcy złotych na rok – miała już wystawy w Chinach i w Szwajcarii. Jej biżuteria była pokazywana w towarzystwie Lalique i Faberge, rozmawiała już wstępnie o kontrakcie z Patek Philippe. A miała trudny moment w życiu, gdy zastanawiała się, czy to, co robi, w ogóle ma sens. Inna dziewczyna zaczęła wykładać haft na uczelni, ktoś sprzedał swoją rzeźbę do muzeum w Bolesławcu…

Ludzie zaczynają rozumieć, że rzemiosło to wyjątkowe dziedzictwo i należy je pielęgnować, dawać mu szansę rozwoju. Żeby zrobić kwiatuszek z frywolitki, techniką na czółenka, czasem trzeba spędzić kilka godzin, ale w rękodziele jest olbrzymi, niesamowity potencjał.

Na początku, kiedy mówiła Pani o Aniołach Rzemiosła…

... to wszyscy myśleli: "Fajnie to wymyśliła, ale to nierealne". Widziałam to w ich oczach. Ale nie poddałam się. Trzeba odważyć się mieć marzenia, bo tylko wtedy można spotkać na drodze niesamowitych ludzi, którzy pomogą.

Pani miała marzenia?

Kiedy jechałam z rodzinnych Suwałk na studia do Torunia i opowiadałam, że przyjadę do Warszawy i będą ubierać gwiazdy, ludzie patrzyli na mnie dziwnie. Mówili: "Jak to? Będziesz ubierać aktorki w Warszawie?". "A tak. Podoba mi się Małgorzata Foremniak, podoba mi się Agnieszka Wagner i będę je ubierać" – odpowiadałam. I wszyscy śmiali się ze mnie. Pytali: "Widzisz, ile kiecek jest na rynku, widzisz?". Mówiłam, że są, ale takich jak moje nie ma. Nikt mi nie wierzył. Ale kiedy zrobiłam pierwszy pokaz w Bristolu, gdzie sponsorami były takie firmy jak Swarovski, wszystkim oczy otworzyły się ze zdumienia. Zaprosiłam Alicję Resich-Modlińską, która prowadziła ten pokaz. W pierwszym rzędzie siedziała Beata Ścibakówna. I właśnie Agnieszka Wagner wyprowadziła mnie za rękę na scenę. Wszystkie moje marzenia się wtedy zrealizowały. Moja mama się rozpłakała: "Przepraszam, że nie wierzyłam, że Ci się uda". I pomyślałam sobie wtedy, że jeżeli będę czegoś bardzo chciała, osiągnę to. Czasem potrzeba bodźca, pomocnej ręki i ja kimś takim chcę być dla tych ludzi, którzy startują w Aniołach Rzemiosła. Cieszę się, że udało mi się przekonać wielu niezwykłych ludzi, by wsparli ten projekt.

Dlaczego polscy artyści często muszą wyjeżdżać z kraju, żeby zyskać uznanie? Czego Pani zdaniem brakuje im w naszym kraju?

Niczego nam nie brakuje. Jesteśmy wspaniałym krajem, mamy wspaniałych wrażliwych twórców i odbiorców. Ale jest takie pokłosie komuny, kiedy to, co z Zachodu, było uznawane za najlepsze. Dlatego często twórcy, jak chociażby Roman Polański czy Krzysztof Kieślowski, musieli opuścić Polskę i zrobić coś wyjątkowego w świecie, żeby tutaj ktoś ich zauważył. Wszystko przywiezione skądś było dużo lepsze.

Amerykańskie – lepsze. Nasze – takie sobie, nieciekawe. To stara mentalność. Teraz to się zmienia, niesamowicie się rozwijamy. Mamy wspaniałe polskie marki. Na przykład Wanda Nowak robi fantastyczne buty. Wymieniłam Louboutina na Wandę Nowak i jestem szczęśliwa. Rozwijamy się, możemy mierzyć wyżej i dalej. Trzeba tylko odrobiny śmiałości.

Jakość i rzemiosło to modne dziś slow fashion. A za slow fashion płacimy więcej. Czy spotkała się Pani z zarzutami, że Pani kolekcje są zbyt elitarne i niedostępne dla przeciętnego konsumenta?

Ludzie poświęcają mnóstwo czasu, żeby wykonać piękne rzeczy. Czasem sukienkę szyje się i haftuje przez dwa, trzy miesiące. I potem nawet trudno powiedzieć, czy to jest drogie... Na pewno jest to rzecz niedostępna dla przeciętnego konsumenta. Ale slow fashion nie polega tylko na zasobności portfela, lecz także na świadomości. Możemy kupić na targu ręcznie robiony szal zamiast dziesięciu rzeczy z sieciówki, produkowanych masowo w Chinach. To też jest kwestia odpowiedzialności. Możemy mieć w szafie trzy dobrej jakości garnitury, trzy płaszcze i kilka sukienek bardzo dobrej jakości, oryginalnych i wyjątkowych, i nie musimy wydawać pieniędzy na sto ubrań, które nosimy przez chwilę, wyrzucamy i zanieczyszczamy środowisko.

Czy zostałam kiedyś skrytykowana, że robię rzeczy drogie? Rzeczywiście, czasami słyszę, że moje ubrania są dla snobów. Ja uważam, że to są ubrania dla ludzi świadomych. I żyją po wielekroć dłużej niż ubrania z fabryki. W zasadzie nie wychodzą z mody. Kiedyś ubierałam żonę ambasadora w Waszyngtonie. Piętnaście lat później pojechałam do jej córki do Madrytu, a ona miała w szafie te sukienki, płaszcze i kostiumy, które szyłam kiedyś dla jej matki.

Przeciwieństwem Pani twórczości jest zdobywające coraz większą popularność fast fashion. Ostatnio pojawił się nawet pop-up jednej z największych platform z ekstremalnie tanimi ubraniami w stolicy.

Najważniejsza jest wolność. Świadomość i wolność. Wybierajmy w życiu to, co do nas pasuje. I cieszmy się życiem. Ja nie narzucam nikomu niczego. Nie krytykuję. Każdy ma wybór. Ale zawsze warto być odpowiedzialnym.

Często mówi się, że moda to nie tylko ubrania, ale i manifest. Jakie przesłanie chce Pani przekazać poprzez swoją twórczość?

Kobieta nie musi epatować nagością, nie musi być krzykliwa, żeby być zauważona. Kobieta to prostota, piękno i natura. Kobiecy uśmiech, kobiece włosy, ciało, są czymś tak wyjątkowym, że to jest dla mnie inspiracją do tworzenia. Dla mnie kobieta jest jak piękna rzeźba. Ja tylko pomagam to piękno wyeksponować. To jest moje zadanie. I to jest moja życiowa pasja. Dlatego czasem boli mnie moda na tatuaże…

Jak widzi Pani modę w przyszłości?

Moda w XXI wieku to jest wolność wyboru. Ale chciałabym, żebyśmy mieli z czego wybierać. Świat wciąż narzuca nam nowe trendy. Jeszcze nie zdążymy ich poznać, a już pojawiają się następne. Nie ulegajmy tyranii nie tylko w modzie, ale także w życiu. Znajdźmy własną drogę do szczęścia i do piękna.

Źródło artykułu:WP Kobieta

Wybrane dla Ciebie