Jak Regina z polskiej wsi do tureckiego haremu trafiła
Wbrew pozorom nie była niewolnicą sułtana. Regina Salomea Pilsztynowa leczyła jego kobiety. Choć niewiele osób zna jej życiorys, to uważa się ją za pierwszą Polkę, która praktykowała medycynę i potrafiła się z niej utrzymać. A nawet nie skończyła szkoły.
23.12.2016 | aktual.: 25.05.2018 15:06
Młodej Reginie nikt nie wróżył sukcesów. W czasach, w których się urodziła, nie było zbyt wiele opcji dla kobiet. Najważniejsze, by dobrze wyszły za mąż. Urodziła się w 1718 roku koło Nowogródka. Posiadała jakieś elementarne wykształcenie, ale jedyne, czym mogła się pochwalić, to umiejętnością czytania i pisania. Ojcem dziewczyny był Joachim Rusiecki, drobnoszlachcianin, który za punkt honoru postawił sobie znalezienie męża dla niesfornej córki. Bo z opowieści, jakie przetrwały do dziś, wynika, że dziewczynę od zawsze ciągnęło w świat. - Za młodu rada byłam strzelać i zawsze miewałam pistolety – pisze w swoich pamiętnikach.
W czternaste urodziny Joachim oświadczył córce, że ma dla niej męża. Kandydatem został doktor Jakub Halpir. Był luteraninem, znanym lekarzem i okulistą. W żonie widział prędzej pomoc domową niż partnerkę w interesach. Regina z kolei nie mogła nawet myśleć o tym, że do końca życia będzie przewijać dzieci i sprzątać w domu.
Ślub i tak się odbył. Wkrótce potem wyjechali razem do Stambułu.
Prawie zabiła urzędnika
W nowym miejscu Regina mogła liczyć tylko na męża. Nie miała co robić, więc pomagała mu w gabinecie. Halpir przyzwyczaił się, że żona interesuje się jego pracą, więc zaczął ją szkolić w fachu.
- Nieco później wiedzę jej uzupełniło dwóch kolejnych mentorów: Turek i Włoch z Malty, który trafił do tureckiej niewoli. Ten ostatni wtajemniczył ją w zasady pisania recept po łacinie, zaznajomił z łacińskimi nazwami ziół, dał recepty na „różne defekta” i przekazał kilka medycznych ksiąg, w tym „Concordancia et Muleriszta”, „Minsycht” i herbarz. Po takim „prywatnym” kursie medycyny pani Halpirowa, obdarzona wrodzoną intuicją i łatwo nawiązująca kontakty z ludźmi, z powodzeniem uprawiała męski zawód medyka – pisze Joanna Puchalska w książce „Polki, które zadziwiły świat”.
„Z powodzeniem” to jednak spore nadużycie, bo Regina bazowała raczej na szczęściu niż rzetelnej wiedzy. Podobno potrafiła wczuwać się w stany chorobowe pacjentów, oddziaływała na nich sugestią, a nawet, jak twierdzą historycy, posiadała zdolności hipnotyczne, umiejętnie wykorzystywała także psychoterapię.
Któregoś dnia, pod nieobecność męża, została poproszona o udzielenie pomocy ważnemu urzędnikowi, „który pięć dni, jak z uryną salve honore nie chodził”. Regina nie miała pojęcia, co robić, więc zdała się na los. Nieszczęśnikowi przepisała syrop fiołkowy, który akurat miała pod ręką, wypisała dokładną instrukcję dawkowania i modliła się, by do rana przeżył. Do tego czasu wymyśli coś innego.
Pech chciał, że Regina miała zakaz leczenia mężczyzn, a urzędnik był pod opieką głównego lekarza, Hekima paszy. Gdy Jakub dowiedział się o wszystkim, był przerażony. Jeśli pacjent by zmarł, to byłby koniec ich kariery w państwie. Regina mogła już tylko się modlić o zdrowie mężczyzny. Chciała nawet uciec i przeczekać najgorsze. Wkrótce posłano po nią z pałacu chorego. Okazało się, że mikstura, którą przepisała, nie tylko nie zaszkodziła, ale i pomogła na problemy z wydalaniem. Po konsultacji z mężem miała dalej zajmować się pacjentem.
Praktyka kwitła: innym razem wyleczyła niewidomą od 40 lat praczkę, jeszcze innym imama, który cierpiał przez krosty na twarzy.
Rozwódka na podbój świata
Miała 17 lat i odnosiła niemałe sukcesy. Z czasem została zaakceptowana przez medyków w Stambule, a majętni mieszkańcy wpuszczali ją do swoich pałaców. Regina została lekarką kobiet w haremach. Nie trudno sobie jednak wyobrazić, że życie białej Polki w Stambule było zjawiskiem wyjątkowym.
Dziewczyna urodziła Jakubowi córkę Konstancję, ale ich małżeństwo nie należało do szczęśliwych. Podobno Halpirowi nie podobało się to, że żona rywalizuje z nim na polu zawodowym. Ona z kolei twierdziła, że mąż uprawia „żydowskie czary”. Rozstali się, a Regina ruszyła w świat. Dojechała do Adrianopola, gdzie leczyła zwykłych mieszkańców. Wyjechała następnie do Bułgarii, gdzie wyleczyła żonę i syna miejscowego chana, od którego w ramach podziękowania dostała stroje, karetkę i kilka koni. W takim zaprzęgu objechała kilka innych miast.
Któregoś dnia niespodziewanie zjawił się mąż. Był już chory i wymagał opieki. Wyjechali razem na chwilę do Bośni, potem wrócili do Stambułu. Jakub zmarł niedługo później.
Wdowa radziła sobie całkiem nieźle, ale postanowiła wracać do Polski. Matka z małym dzieckiem nie była jednak mile widziana. W rodzinnym dworku Reginy się nie przelewało. Próbowała szukać szczęścia na własną rękę. W Wiedniu zakochał się w niej Józef Rakoczy. Chciał ją poślubić, ale jej nie w głowie było kolejne małżeństwo. Obrażony publicznie ogłosił, że Polka jest szpiegiem. By ocalić życie, uciekła na wschód.
Wyjechała do Turcji, gdzie dalej pracowała jako lekarka, a dorabiała z kolei w dość nietypowy dla kobiety sposób. Zaprzyjaźniony Turek namówił ją, by wspólnie wykupowali jeńców i odsprzedawali ich rodzinom. Regina zrobiła 5 takich interesów. Tylko za jednego jeńca nie przyszły pieniądze – chorążego Józefa Fortunatusa Pilsztyn. Został u boku Reginy na dłużej.
Nie minęło wiele czasu, by okazało się, że Józef nie jest tak szlachetny, jak się reklamował przed ślubem. Z żony zrobił swoją niewolnicę i gdy tylko mógł, powtarzał jej, że jest tylko i wyłącznie doktorką, a on przecież oficerem. Zapominał jednak o tym, że to ta doktorka go utrzymywała.
Józef miał dwie kochanki (praczkę i gospodynię) i wreszcie żona zaczęła mu poważnie ciążyć. W mało finezyjny sposób postanowił się jej pozbyć. Dodał jej któregoś dnia do posiłku trucizny. Jak wspomina to Regina: zęby mnie powypadali, włosy obleźli, paznokcie schropowacieli, nawet wszystka skóra się ze mnie złupiła.
Objawy szybko ustąpiły, ale złamanego serca nie dało się już łatwo wyleczyć. Rozstali się, a Regina zostawiła mu wspólny majątek.
Do końca życia podróżowała. Była pewnie jedną z pierwszych Polek, które odbyły tak wiele zamorskich podróży. - Jeśli ktoś się morza boi, to jest dziecinna bojaźli i śmiechu godna. Ja, będąc białogłową, jakem kilka razy na morzu była, lecz mi nic z łaski Boga Najwyższego się nie stało – wspomina w pamiętniku.
Wszystkie wpisy umieściła w „Procederze podróży i życia mego awantur”. Pisze: na cześć i chwałę Panu Bogu w Świętej Trójcy Jedynemu ofiaruję wszystko złe i dobre, co miałam i wycierpiałam, i mam mieć, i będę, wszystko to dla zasługi nieba ofiaruję, jak też tę błahą książeczkę umyśliłam moją własną ręką wypisać i moim własnym kosztem podać do druku…