Blisko ludziJak się rozstać, żeby być razem

Jak się rozstać, żeby być razem

"Gdy związek się rozpada, najczęściej skupiamy się na tym, czyja to wina, i z tej perspektywy rozpatrujemy całą sytuację. I zazwyczaj tak się składa, że, oczywiście, winna jest ta druga osoba, nawet jeśli to ty nawaliłeś. Jakimś cudem udaje ci się odwrócić kota ogonem" - pisze Gary John Bishop w swojej najnowszej książce "Miłość unf*cked. Ogarnij swój uczuciowy bajzel". Sam przez większość życia pomagał ludziom w rozwoju osobistym i wprowadzaniu zmian.

Jak się rozstać, żeby być razem
Jak się rozstać, żeby być razem
Źródło zdjęć: © Adobe Stock

11.02.2022 | aktual.: 11.02.2022 14:28

Tekst jest fragmentem książki "Miłość unf*cked. Ogarnij swój uczuciowy bajzel" autorstwa Gary'ego Johna Bishopa w przekładzie Olgi Siary. Książka ukazała się 9 lutego nakładem Wydawnictwa Insignis.

Jak się rozstać, żeby być razem

Miałem kiedyś klienta, któremu KOSZMARNIE babrał się rozwód.

Ciągnął się od wieeelu miesięcy i obejmował takie atrakcje jak niekończące się przepychanki, uszczypliwości, pretensje, animozje, wybuchy furii i inne toksyczne odpady pozostałe po nieszczęś­liwym małżeństwie ludzi, którzy obwiniali się nawzajem o wszystko, co najgorsze.

Nie polecam.

Tłumione od lat problemy teraz wybiły jak woda z roztrzaskanego hydrantu, podkręcając toczące się już wcześniej kłótnie o każdy szczegół codziennego życia: psa, dom, samochody, dzieci, długi, gotówkę i wszelkie inne sprawy finansowe. Na to nakładały się nawracające i gwałtowne dyskusje o tym, dlaczego małżeństwo się rozpadło, kto ponosi za to odpowiedzialność, kto jest bardziej popaprany – i tak dalej, aż po najbardziej jadowite oskarżenia i obelgi.

Już samo słuchanie tej opowieści było wykańczające. Chciałbym móc powiedzieć, że był to odosobniony przypadek w mojej długiej karierze wspierania ludzi w najtrudniejszych fazach ich życia, ale to nieprawda. Przez lata trafiło do mnie mnóstwo klientów w bardzo podobnej sytuacji.

I za każdym razem reagowałem tak samo.

Zawsze zaczynałem od jednego prostego pytania, zaznaczając, że odpowiedź musi być w stu procentach szczera.

Pytałem: "Na czym ci zależy: na rozwodzie czy na »sprawiedliwym« rozwodzie?".

A wszyscy klienci bez wyjątku odpowiadali: "Na sprawiedliwym rozwodzie".

I właśnie to było źródłem wszystkich problemów. Przekonanie, że ma być sprawiedliwie.

Sprawiedliwie dla kogo? Trudno powiedzieć. Nic dziwnego, że zazwyczaj musiał o tym zadecydować sąd. I czego miała dotyczyć ta sprawiedliwość – majątku? Praw do opieki nad dziećmi? Zaraz się okaże.

Wystarczyło chwilę podrążyć, żeby odkryć, co właściwie jest stawką w tej wojnie. Wielu z tych klientów szybko przyznawało, że tak naprawdę chcą się odegrać na partnerze za to, jak fatalnie – we własnym mniemaniu – zostali potraktowani. W tym dążeniu do sprawiedliwości chodziło o coś znacznie poważniejszego niż równy podział ręczników kąpielowych, kubków do kawy i prawie przeterminowanych kart podarunkowych do Rossmanna. Ból i cierpienie też miały przypaść obu stronom po równo. Inaczej powstałoby wrażenie, że temu potwornemu eks wszystko uszło płazem, że wygrał w tym starciu. W dodatku skoro ktoś wygrał, to w oczywisty sposób ktoś inny musiał przegrać, a dla moich klientów wizja porażki była czymś nie do zniesienia.

I tak się to ciągnęło: atak, obrona, obrona, atak – cały cykl powtarzał się bez końca, siejąc emocjonalne spustoszenie.

Jak się wydostać z takiego bagna? Najpierw trzeba zauważyć, że nie ma co się upierać przy jednej jedynej metodzie – najważniejsze, żeby wygramolić się na twardy grunt. Ale to dopiero początek.

Spójrzmy na to wszystko z szerszej perspektywy, bo w pierwszej chwili może ci się wydać trochę dziwne, że w książce o związkach tłumaczę, jak się rozstać. W końcu skoro sięgasz po tego rodzaju lekturę, to można zakładać, że wcale nie chcesz, żeby twój obecny związek się skończył. Właśnie dlatego to czytasz.

Druga opcja jest taka, że jesteś singlem/singielką i w najbliższej przyszłości chcesz stworzyć udany związek. Udany, czyli taki, który nie skończy się zerwaniem.

Więc możliwe, że na tym etapie chodzi ci po głowie coś w rodzaju: "Żeż f*ck, Gary, jakbym chciał po prostu się rozstać, to nie marnowałbym czasu na taką książkę".

Może uważasz, że trochę cię podpuściłem. Że przez kilka rozdziałów wciskałem ci kit, a teraz nagle zmieniam śpiewkę na: "Słuchaj, to się chyba nie uda…".

Rozumiem. Ale jeśli dasz mi szansę to wyjaśnić, przekonasz się, że myślenie o tym, jak się rozstać, jest totalnie logiczne w tym kontekście. I nie, to wcale nie znaczy, że twój związek się rozpadnie. W zasadzie namysł nad rozstaniem może wręcz obniżyć jego prawdopodobieństwo. Serio. Pomyśl o tym.

Co się dzieje, kiedy wsiądziesz do samolotu? Z głośników zaczyna lecieć nagranie, co robić, jeśli coś pójdzie nie tak, prawda? Jeżeli ciśnienie w kabinie gwałtownie spadnie, maski tlenowe wypadną automatycznie; pasażerowie podróżujący z dziećmi zakładają maskę najpierw sobie, a następnie dziecku. Kamizelka ratunkowa znajduje się pod fotelem; proszę włożyć kamizelkę przez głowę i wypełnić ją powietrzem, pociągając za linkę. Samolot posiada cztery wyjścia ewakuacyjne… i tak dalej.

Dostajesz cały wykład o tym, jak przetrwać katastrofę lotniczą.

A kiedy personel pokładowy demonstruje, jak zapiąć pas bezpieczeństwa, żaden z pasażerów nie zrywa się z wrzaskiem: "Ja prdl, dlaczego nam to wszystko mówicie?". No dobra, możliwe, że kilka osób to zrobiło, ale tacy ludzie to wyjątki. Nie naśladuj nich.

I na pewno nie siedzisz w takim momencie z zaciśniętymi powiekami i palcami w uszach, wyśpiewując na całe gardło "LA, LA, LA, LA, LA, LA!", żeby ponura wizja potencjalnej tragedii nie zepsuła ci humoru przed wymarzonymi wakacjami.

Możliwe, że błądzisz przez ten czas myślami, gapiąc się przez okno albo w telefon, zwłaszcza jeśli masz już za sobą niejeden lot i znasz całą formułkę prawie na pamięć. Ale to tylko potwierdza, że mam rację.

Siedzisz w samolocie i uczysz się, jak reagować w razie katastrofy… ale nie zakładasz, że ta wiedza faktycznie ci się przyda. Nie ma mowy, żeby samolot nawalił, prawda? Jesteś o tym przekonany do tego stopnia, że czasem nawet nie zwracasz uwagi na instrukcję bezpieczeństwa.

Prawda wygląda tak, że katastrofa lotnicza rzeczywiście jest mało prawdopodobna. Podróżując w przestworzach w ogromnej metalowej puszce, najpewniej nigdy, przenigdy nie spadniesz, nawet jeśli zaliczysz dziesiątki czy wręcz setki lotów w życiu.

Statystycznie rzecz biorąc, prawdopodobieństwo rozstania jest znacznie wyższe niż nieplanowego zetknięcia z ziemią na pokładzie samolotu. A mimo to skazujesz się na improwizację w razie rozpadu związku. Żyjesz w strachu przed nieznanym, ukrywając swój lęk pod warstwami nadziei, optymizmu i wyparcia.

Więc stajemy tu oko w oko z tajemnicą, przyjmujemy do wiadomości pewien możliwy obrót spraw, chociaż ta perspektywa wydaje nam się bolesna. Przygotowujemy się na tę ewentualność i bierzemy odpowiedzialność za to, kim jesteśmy i kim się staniemy.

Nie uczysz się rozstawać dlatego, że chcesz się rozstać. Robisz to, żeby przetrwać rozstanie, jeśli ono nastąpi. Musisz się orientować, gdzie są wyjścia ewakuacyjne, i wiedzieć, jak nie stracić głowy w obliczu katastrofy.

A jeśli już jesteś w związku? Słuchaj, na naukę nigdy nie jest za późno.

Oczywiście, ci, którzy zaliczyli już kilka rozstań, pewnie myślą teraz: "HA! Zrywanie mam w małym palcu. Robiłem to nie raz i nie dwa".

W końcu nawet największy idiota potrafi wymiksować się z relacji. Dziś niepotrzebna jest do tego nawet rozmowa, wystarczy SMS. Inna opcja to nagłe ucięcie wszelkiego kontaktu, czyli ghosting. Wtedy po prostu znikasz jak duch.

Nie da się ukryć, że niektóre z tych metod są znacznie trudniejsze w realizacji po ślubie, kiedy trzeba wziąć pod uwagę troje dzieci, parkę chomików, niewidomego psa i wykupioną subskrypcję organicznego wina.

Ale, jak w każdym innym wypadku, istnieje ogromna różnica między zerwaniem w odpowiedni i w nieodpowiedni sposób. Można rozpętać totalną gównoburzę, po której byli partnerzy czują do siebie już tylko odrazę, albo zachować się nieco, jak by to ująć, praktyczniej czy wręcz przyjaźniej.

Niestety, większość z nas podchodzi do tego tematu od dupy strony.

Gary John Bishop, "Miłość unf*cked. Ogarnij swój uczuciowy bajzel"
Gary John Bishop, "Miłość unf*cked. Ogarnij swój uczuciowy bajzel" © Materiały prasowe | wyd. Insignis

Kiedy rozstanie jest trudne

Gdy związek się rozpada, najczęściej skupiamy się na tym, czyja to wina, i z tej perspektywy rozpatrujemy całą sytuację.

I zazwyczaj tak się składa, że, oczywiście, winna jest ta druga osoba, nawet jeśli to ty nawaliłeś. Jakimś cudem udaje ci się odwrócić kota ogonem.

Nie okazywał/a mi uczuć tak, jak tego potrzebuję. Jest nieogarnięty/a życiowo. Zdradził/a mnie. Kłamał/a. Uśmiercił/a moją złotą rybkę. Albo po prostu nie czuję się już przy nim/niej tak jak wtedy, kiedy się poznaliśmy.

Słuchaj, jasne, czasem twój partner naprawdę sobie nagrabił.

Ale gdy podchodzimy do rozstania z takim nastawieniem, tracimy z oczu coś, a raczej kogoś ważnego. Osobę, którą obiecaliśmy być na początku związku.

I znów wracamy do kilku pierwszych rozdziałów tej książki, w których rozmawialiśmy o przysiędze. Na swoim ślubie zobowiązałeś się do różnych dziwnych rzeczy, na przykład, że zrobisz wszystko, żeby wasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe, na dobre i na złe. Prawda? Zgodziłeś się zachowywać w określony sposób.

Ja wszystko rozumiem, w związkach różnie się układa, czasem kiepsko, czasem wręcz fatalnie. Chcemy się jakoś usprawiedliwić i ochronić przed bólem, jaki wiąże się z separacją i rozwodem. To przerażające przeżycie, które wywraca twój świat do góry nogami. W takich sytuacjach przechodzisz w tryb przetrwania emocjonalnego.

Kiedyś byłeś kochający i czuły, teraz stajesz się mściwy i brutalny. Zamiast wspierać partnera, próbujesz odebrać mu jak najwięcej: dom, dzieci albo coś jeszcze innego, nie oglądając się na przypadkowe ofiary takiej strategii. W miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone, prawda?

Nie. W każdym razie niekoniecznie. Bez względu na to, jak kusi cię ta opcja w chwili, gdy emocje sięgają zenitu, możesz po prostu nie ulegać najniższym instynktom, z których później będziesz musiał się otrząsnąć i wytłumaczyć.

Możesz pozostać sobą. Możesz nadal być wierny swoim wartościom.

A co, gdybyś mógł skończyć związek w takim samym duchu, w jakim go rozpocząłeś, dbając o wasz dobrostan i spokój umysłu? Co, gdybyś nie musiał tworzyć samego siebie od nowa i kolejny raz zaczynać od zera, żeby wkroczyć w następną fazę życia? Gdybyś zamiast tego mógł nieustannie rozwijać skrzydła i wznosić się coraz wyżej?

Nawet jeśli doznałeś ze strony partnera potwornego cierpienia, bolesnych zaniedbań albo doświadczyłeś od niego skrajnego egoizmu i masz masę powodów, żeby się bronić albo odpowiedzieć pięknym za nadobne, to wcale nie musisz iść tą drogą.

Rozstanie może wyglądać inaczej. Przypomnij sobie, jakie wartości są dla ciebie ważne w związku. One nie tylko pomagają ci budować fantastyczną relację, lecz mogą też określić, jakim masz okazać się człowiekiem, jeśli ty albo twój partner dojdziecie w którymś momencie do wniosku, że już nie chcecie być razem. Z jakiegokolwiek powodu.

Nie namawiam cię, żebyś zaczął analizować konkretne punkty ze swojej listy wartości (część może nie pasować do sytuacji rozstania), tylko proszę, żebyś wczuł się w jej ducha i przywołał osobę, którą obiecałeś być.

Jeśli nie jesteście małżeństwem albo nie macie dzieci, stawka jest odrobinę niższa, a wasza umowa mogła zostać zawarta w mniej wyraźny sposób. Ale działa w zasadzie tak samo.

Okej, to co masz wynieść z tego przydługiego wywodu?

Kluczowe jest to, żebyś pozostał wierny sobie. Jasne, życie będzie ci rzucać kłody pod nogi i nie raz się o nie potkniesz, ale jest jedna rzecz, o której decydujesz tylko ty sam: kim będziesz w chwili próby.

Wiem, że nie wszyscy się ze mną zgodzą. Mam pełną świadomość, że istnieje cała rzesza doradców, prawników, mediatorów i tym podobnych osobników, którzy będą cię namawiać, żebyś walczył do ostatniej kropli krwi. I rzeczywiście, tacy sojusznicy mogą ci się przydać przy uzgadnianiu warunków rozwodu, jeśli faktycznie do niego dojdzie, ale nawet to nie odbiera słuszności moim słowom.

Nigdy nie zapominaj, kim jesteś, bo kiedy masz jasność w sprawie swoich wartości i wiesz, co jest dla ciebie istotne w ostatecznym rozrachunku, serce i głowa zawsze dyktują ci to samo. Wiesz, skąd wypadną maski tlenowe, gdzie znaleźć kamizelki ratunkowe i jak trafić do wyjścia awaryjnego, więc możesz spokojnie cieszyć się lotem.

Życie z honorem

Jeśli jesteś wierny sobie i swoim wartościom, przetrwasz wszystko, nawet zerwanie. I z tym wnioskiem wracamy do teraźniejszości i twojego obecnego związku.

Jesteś w nim, bo tak zadeklarowałeś. Tu chodzi o ciebie, twojego partnera i byt określany mianem waszego związku.

Wartości są twoim drogowskazem, ale jeśli wydaje ci się, że na tym kończy się ich rola, to się mylisz. Mają na ciebie nieustannie wpływać, przypominać ci o tym, co ważne, ucinać drobne nieporozumienia i sprzeczki, wnosić trzeźwą perspektywę w takie dziedziny jak praca, sytuacja finansowa, kryzysy rodzinne i w całą resztę, którą nazywasz swoim życiem.

W twoim związku teoria musi być zgodna z praktyką. Wszystko inne jest mało istotne.

A żyjąc w ten sposób, stajesz się kimś zupełnie wyjątkowym, kimś, kto jest w stanie pokonać wszelkie przeszkody i bariery, istotą obdarzoną transcendentną mocą w społeczeństwie, w którym normą jest poświęcanie autentycznego "ja" w imię okoliczności.

Stajesz się człowiekiem honoru.

Tak jest, honoru. Miej w sobie tę honorowość.

Wiem, wiem, brzmi to jak fragment Władcy pierścieni, co?

Ale to nie fikcja. Jestem śmiertelnie poważny. I wierz mi, honor stanowi fundament każdego wielkiego osiągnięcia w życiu. Pod wieloma względami można uznać, że wszystko to, o czym mówię i piszę w swojej pracy, ma jeden cel: chcę ci wreszcie uświadomić, jaka siła płynie z bycia honorowym.

Czym jest honor? Na pewno masz jakieś skojarzenia z tym hasłem, ale zapomnij o nich na moment. Honor jest dla człowieka działaniem w sposób zgodny z tym, co zapowiedział. Honor oznacza, że istnieje spójność między twoimi słowami i zachowaniami, nawet w niesprzyjających okolicznościach, nawet gdy jesteś pod presją, nawet gdy do głosu dochodzą emocje.

Inaczej mówiąc, honorujesz swoje obietnice, choćby to było trudne!

Jeśli jesteś w związku z kimś, kto nie jest już skłonny angażować się w tę relację w sposób, który wam służy, to czy masz trwać u jego boku i udawać, że wszystko jest cacy, dopóki śmierć was nie rozłączy? NIE! To byłoby podtrzymywanie pozorów, co nie ma nic wspólnego z honorem. Pozory to inne określenie na nieautentyczność i fałsz. Wszystko, co udajesz, jest nieautentyczne, nawet udawane szczęście.

Gdy zaczynasz doświadczać miłości, sukcesu i całej reszty życia jako istota honorowa, doznajesz odrodzenia. Wiele osób pyta mnie, jak udało mi się osiągnąć to wszystko, co dziś mam, a moja odpowiedź zawsze brzmi tak samo. Przyniósł mi to honor. Traktuję to, co mówię, zajebiście poważnie. I zawsze dotrzymuję słowa.

Czy stając się honorowym, zostaniesz chodzącym ideałem? Nie.

Czy za każdym razem postąpisz właściwie? Nie.

Czy będziesz się użerał w dużej mierze z tym samym szitem co wcześniej? Raczej tak.

Więc co się zmienia? Kiedy zachowujesz się honorowo, w końcu masz motywację, żeby być KIMŚ. Nie możesz już dłużej wieść zwyczajnej, nudnej egzystencji jako pieprzony cień człowieka. Zaczynasz więcej od siebie wymagać; słuchać głosu, który stawia cię do pionu, kiedy dajesz ciała; szukać celów, które nie dają ci spokoju i budzą w tobie nadzieję na coś niezwykłego.

Znasz już swoje wartości? To teraz zakasz rękawy i zacznij je realizować: mów, działaj i zachowuj się w sposób, który zbliża cię do tego wszystkiego, czego pragnie twoje serce. Jeśli pragnie, żebyś podjął odważną decyzję o honorowym rozstaniu, zrób to. Jeśli pragnie, żebyś został w związku i przepracował wasze problemy, to jest to równie honorowa opcja.

Nie potrzebujesz pomocy, potrzebujesz wyzwolenia. Nie potrzebujesz miłości, potrzebujesz wyrażać miłość. Spuść uczucia ze smyczy i poszczuj nimi tego frajera, z którym jesteś. Biedak nie ma pojęcia, co go czeka! Spójrz mu prosto w oczy i powiedz, jak go kochasz. A co tam, niech się boi!

Kochaj, jakby jutra miało nie być, bo tak między nami, jutra nie ma. Jest tylko dziś.

Bądź transparentny. To nie jest zabawa, to twoja rzeczywistość; nie pozwól, żeby ktokolwiek w twoim życiu zastanawiał się, czy naprawdę go kochasz. To musi być jasne, oczywiste i autentyczne.

Nie ma innego sposobu na wyrażenie siebie niż być tym, kim obiecałeś być – a to, przyjacielu, możliwe jest tylko wtedy, gdy zachowujesz się honorowo.

Gdy jesteś honorowy.

Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Komentarze (3)