"Wezwałam księdza". Upiorne, co działo się w jej domu
Dom powinien być bezpiecznym azylem, ale dla Krystyny Jandy nie zawsze tak było. Jej willa w Milanówku kryje mroczną historię. To tu podczas wojny była "umieralnia". Aktorka opowiada, jak na początku w domu "straszyło" i co musiała zrobić, by w końcu zapanował spokój.
Krystyna Janda to nazwisko, które zna każdy miłośnik polskiego kina i teatru. Jej role w filmach Andrzeja Wajdy i niezliczone występy na scenie sprawiły, że stała się ikoną kultury. Jednak życie prywatne aktorki i jej dom w Milanówku kryją historie, które wciąż potrafią zaskakiwać. Dziś miejsce tętni życiem i śmiechem, ale początki były dalekie od spokoju. Aktorka opowiedziała o swojej wilii w programie "Daję słowo" Macieja Orłosia.
Joanna Racewicz o kobietach: długo byłyśmy w narożniku, zepchnięte przez światkob
Mroczna przeszłość domu Krystyny Jandy
Willa, w której mieszka Janda, ma swoje korzenie w latach 20. XX wieku. Zbudował ją znany śpiewak operowy, Stanisław Gruszczyński, dla swojej rodziny. Niestety, nie był to szczęśliwy dom. Opowiedziała o tym w rozmowie z Maciejem Orłosiem w jego programie "Daję słowo".
- Myśmy kupili dom, który wybudował Stanisław Gruszczyński, to był śpiewak operowy, kiedyś miał kontrakt w La Scali i był naprawdę bogatym człowiekiem, zbudował ten dom nadzwyczajnie, ale zaczął tracić głos... Bardzo się to tragicznie skończyło, bo on zmarł w Milanówku zapomniany na takiej kupie węgla - wspomina aktorka.
Podczas II wojny światowej willa pełniła funkcję szpitala powstańczego. Jedna z sypialni służyła jako "umieralnia", a piwnice kryły skład broni. Janda opowiadała, że pierwsze tygodnie w domu były przerażające — dom wydawał dźwięki, których nie dało się wytłumaczyć, a chłód i dziwne obecności potęgowały uczucie niepokoju. "Musimy coś zrobić, ja się zaczynam bać! Psy wyją nocami, ciągle zdarza się coś dziwnego." – wspominała aktorka na swojej stronie internetowej.
- Myśmy się o tym wszystkim dowiedzieli dużo później, jak urodziłam dziecko i nocami nie spałam, bo je nosiłam. (...) Często coś spadało, tłukła się porcelana, ktoś biegł po schodach, wydawało mi się... (...) Była taka dziewczyna pomagająca mnie i mamie w opiece nad dziećmi i mówiłam do niej: Basiu, ja ci dziękuję, bo słyszałam, jak zbiegasz w nocy, żeby mnie zastąpić, a ona mówiła: Krysia, ja w ogóle nie wstawałam! - opowiadała Orłosiowi. Ostatecznie zdecydowała się wybrać na grób Goszczyńskiego na warszawskich Powązkach.
"Pojechałam na Powązki i odnalazłam grób Gruszczyńskiego. Zapomniany, zarośnięty. Zapaliłam świeczkę. "Trzeba było lepiej wlać do grobu butelkę dobrej wódki!", powiedziała mama. W tym pokoju , który teraz jest pokojem ojca, żona Gruszczyńskiego, chora umysłowo siedziała godzinami na fotelu, na środku pokoju, patrzyła w zawieszone prawie pod sufitem lustro i czesała włosy. Trzeba jakoś tego Gruszczyńskiego przebłagać żeby nas zaakceptował".
Krystyna Janda słyszała kroki na schodach. Incydent ze spadającą półką i tłukącą się porcelaną, który miał miejsce pewnej nocy po wizycie na grobie, oraz słowa starszej pani w sklepie o zakopanych trupach powstańców w ogrodzie, upewniły ją, że konieczna jest radykalna interwencja.
"Wszystko się potłukło. Oglądałam serwantkę z mamą cały poranek. Nie było powodu. Wszystko jest w porządku,. Nic się w meblu nie zepsuło, nie ułamało. Dziwne. (...) Zaczepiła mnie starsza pani w sklepie: "wie pani. że tam w ogrodzie w kącie są zakopane trupy ze szpitala? Oni nie nadążali grzebać, kto by tam jeździł na cmentarz, w tym domu było piekło!" - pisała aktorka na swojej stronie internetowej.
Jak Krystyna Janda przywróciła domowi spokój
Zmiana przyszła, gdy Janda postanowiła działać. Po narodzinach syna, który nie mógł spać w willi, aktorka zorganizowała rytuał oczyszczenia: "Wezwałam księdza z sąsiadującego z nami kościoła Milanowskiego. Spojrzał na dom w pełnym rozkwicie remontu, wziął (krucyfiks) do ręki. Basia szła za mną, trzymając wodę święconą rozlaną na talerzu. Przechodziłyśmy z pokoju do pokoju, żegnałyśmy się i kropiłam wszystkie kąty. Tak obeszłyśmy cały dom."
"Uwielbiamy ten dom. W niedzielę zdarza się że do obiadu siada 18, 20 osób. Pokoje gościnne na strychu są często zajęte. Jest to nasze miejsce na ziemi. Nie wyobrażamy sobie innego. Co roku chodzimy na grób pana Gruszczyńskiego. No i uratowaliśmy zabytek!".
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.