Jest kuratorką. Mówi o nowej pladze w polskich domach
Anna od świtu do nocy jeździ z dzieckiem pociągami, by nie znalazł jej partner. Michał instaluje w domu kamery, by udowodnić, że żona nie sprząta. Przemoc i manipulowanie dziećmi. Takie sytuacje to codzienność w pracy kuratora sądowego.
Agnieszka Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski: Ośmioletni Kamil z Częstochowy nie żyje. Był katowany przez ojczyma: bity, oblewany żrącą substancją i podpalany. Wiele osób zastanawia się, jak to się mogło stać i gdzie były wtedy służby?
Monika Domagała, kurator specjalista rodzinny Sądu Rejonowego dla Krakowa Śródmieścia: To dramatyczna sytuacja. Nie znam szczegółów tej sprawy, wiem tylko, że ta rodzina zmieniała miejsce zamieszkania i tym służbom na początku było ich trudno uchwycić. Ale jeżeli u nas dzieje się coś takiego, to reagujemy bardzo szybko. Ja osobiście nie waham się pisać wniosków o umieszczenie dzieci w pieczy zastępczej i odebranie ich z domu. Jestem przekonana, że w ten sposób ratuję dziecko, bo wiem, że obecnie w placówkach naprawdę znajdą pomoc.
W przepełnionym "bidulu", gdzie dzieci często pozostawione są same sobie?
Przyzwyczailiśmy się tak myśleć, ale teraz wygląda to inaczej. Placówki, przynajmniej te w Krakowie i w powiecie krakowskim, z którymi mam do czynienia, są małe, bezpieczne i dobrze wyposażone. Dzieci otrzymują pomoc psychologiczną i przede wszystkim mogą czuć się bezpiecznie. A rodzice mają szansę, żeby w tym czasie nad sobą pracować.
Czasem na pomoc jest już za późno, bo stała się tragedia. Sąsiedzi mówią, że była to wzorcowa rodzina. Czy przemoc tak dobrze można ukrywać?
Najłatwiej jest zauważyć ją w rodzinach stereotypowo postrzeganych jako dysfunkcyjne. One są najwcześniej diagnozowane. Przeważnie korzystają z różnego rodzaju form pomocy socjalnej, trafiają pod skrzydła MOPS-u, a do sądu są kierowane dopiero, gdy konieczne jest ograniczenie władzy rodzicielskiej, odebranie dzieci lub skierowanie rodziców na leczenie odwykowe. Natomiast istnieje też tak zwana przemoc w białych rękawiczkach.
Czyli na zewnątrz wszystko pięknie, a za zamkniętymi drzwiami piekło. Miała pani taką sytuację?
Tak, to była rodzina o wysokim statusie materialnym. Mężczyzna był szanowany i miał bardzo dobry zawód. Do nauczycielki zgłosiła się jego córka i powiedziała, że ma myśli samobójcze. I tak po nitce do kłębka okazało się, że w tej rodzinie jest przemoc psychiczna i że ojciec stosuje bierną agresję. Krytykuje swoją żonę na każdym kroku. Zainstalował nawet w domu kamery, fotografował okruszki w szufladzie na dowód, że kobieta nie sprząta. Zrobił zdjęcie mola spożywczego i napisał pismo o tym, dlaczego jest złą żoną i tam wypisał przeróżne historie.
To było szokujące. Ta kobieta była tak udręczona, że naprawdę wierzyła w to, że jest beznadziejną matką i na niczym się nie zna. Sprzątała do czwartej rano, bo bała się reakcji swojego męża. To wyglądało jak w filmie z Julią Roberts "Sypiając z wrogiem", gdzie mężczyzna sprawdzał, czy ręczniki równo wiszą.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Czytaj także: 11-latek uciekł z domu. Przeszedł kilka kilometrów i zapukał do przypadkowego domu, prosząc o pomoc
Która z interwencji nie dawała pani przez długi czas spokojnie spać?
Najbardziej dramatyczna była sytuacja z mamą, która była chora psychicznie. Miała głębokie urojenia, cały czas myślała, że ktoś chce porwać jej dziecko. Nie puszczała go do przedszkola, jeździła z nim od świtu do nocy po całej Polsce pociągami tylko po to, żeby ojciec ich nie odnalazł. Stroniła od ludzi, była zazdrosna, gdy dziecko chciało się przytulić do babci. Musieliśmy ją umieścić w szpitalu psychiatrycznym. Pamiętam, jak wzywaliśmy karetkę pogotowia, a ona wpadła w szał. Trzymało ją kilku policjantów, a karetka nie przyjeżdżała, ponieważ była pandemia i pani na dyżurce mówiła, że nie ma karetek. Czekaliśmy chyba dwie godziny, policja ją trzymała, a ona tak strasznie krzyczała.
Koszmarna sytuacja...
Teraz na szczęście wszystko jest już na dobrej drodze, opiekę przejęła babcia, a pani przeszła leczenie i mieszkają razem pod Krakowem.
Coraz więcej jest teraz rozwodów. Jak to wpływa na dzieci?
Ludziom nie chce się naprawiać relacji. To tak jak ze sprzętem AGD, który dawniej się oddawało do naprawy, a teraz się wyrzuca i kupuje nowy. To jest smutny znak naszych czasów. Trzeba jednak przyznać, że w niektórych przypadkach rozwód jest ulgą dla wszystkich, również dzieci, które w końcu mają szansę żyć w spokoju. Często jednak rodzice nie potrafią zamknąć tego rozdziału i szukają zemsty.
I zapewne najbardziej cierpią na tym najmłodsi.
Znam przypadek ojca, który decyzją sądu mógł widywać się z dziećmi tylko w obecności kuratora - miał wyrok za znęcanie się nad rodziną, bo pobił matkę, gdy ta była w ciąży. Pewnego razu poszedł pod szkołę dziecka i tak zmanipulował syna, żeby powiedział pani pedagog, że mama go bije. Obiecał mu jakiś tablet czy komórkę. Mama miała przez to niemiłe konsekwencje, ale potem dziecko z płaczem przyznało, że to pomysł taty, a mama nigdy nie robiła mu żadnej krzywdy.
Coraz częściej słyszymy o patostreamerach. W Dąbrowie Górniczej ojciec dusił siedmioletniego syna w czasie transmisji na żywo.
Patostreamerzy są teraz plagą. Ale czasem ułatwia to służbom dotarcie do rodziny. Była taka sytuacja, gdy matka przed kamerą piła piwo i chciała pobić jakiś rekord. Dopingował ją w tym małoletni syn. W tle siedziały pozostałe dzieci. Ktoś to zgłosił i podczas streamingu wpadła do ich domu policja.
Z kolei inna mama umieściła zdjęcie na portalu społecznościowym, pokazując jak bawi się ze swoją małą córką w nocnym klubie. To zostało zauważone przez odpowiednie organy. Podjęto interwencję, tym bardziej że w tej rodzinie było wiele przejawów demoralizacji.
Kuratorzy, psycholodzy i psychiatrzy mają teraz ręce pełne roboty...
To prawda, najpierw pandemia, potem wojna, teraz te wszystkie problemy związane z drożyzną i inflacją. Ludziom się po prostu gorzej żyje i to też odbija na ich relacjach rodzinnych. Mam takie wrażenie, że to młodsze pokolenie jest dużo bardziej wrażliwe niż poprzednie. Inaczej na wszystko reaguje, częściej wymaga pomocy psychologicznej.
Mamy teraz wysyp trudnych spraw. Chcielibyśmy pochylić się nad każdą, ale pracy jest tyle, że niestety czasem musimy robić to bardzo szybko. Brakuje też psychologów dziecięcych. Widać to doskonale na przykładzie kolejek. Na pierwszą konsultację czeka się średnio pół roku. Na przyjęcie na oddział psychiatrii młodzieży - ponad tysiąc dni. To jest uderzające.
W takiej pracy o kryzys pewnie nie trudno. Ogromna odpowiedzialność, bycie świadkiem wielu dramatycznych zdarzeń. Myślała czasem pani, że już dalej nie da rady?
Często. Zwłaszcza że doszło nam wiele nowych obowiązków i często jesteśmy przepracowani. Ważne, żeby znaleźć sobie jakąś odskocznię. Nie jest łatwo, przyznaję. Terapeuci mają np. określoną liczbę godzin do przepracowania w ciągu dnia, aby dbać o higienę pracy. My mamy zadaniowy czas pracy i goniące nas terminy. Jesteśmy narażeni na wiele nieprzyjemnych, a wręcz niebezpiecznych sytuacji. Ja osobiście na szczęście tego nie doświadczyłam, ale zdarzały się pobicia, wyzwiska i pogryzienia przez psy oraz zakażenie świerzbem czy przyniesienie do domu pluskiew. Ale nic nie daje większego szczęścia niż uczucie, że dziecku nie dzieje się już krzywda. I to niezwykle motywuje.
*imiona bohaterów zostały zmienione
Agnieszka Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!