Katarowi mówimy nie!
Przyszła jesień i zima, przyszedł katar. Katar zły, okropny i wkurzający. A rodzice zamiast głaskać po głowie i przytulać biedną Jadźkę, siłą wyciągają jej z nosa uciążliwą wydzielinę i nakłaniają do brania lekarstw. Niedobrzy rodzice, nieszczęśliwa Jadźka.
09.02.2009 13:39
Przyszła jesień i zima, przyszedł katar. Katar zły, okropny i wkurzający. A rodzice zamiast głaskać po głowie i przytulać biedną Jadźkę, siłą wyciągają jej z nosa uciążliwą wydzielinę i nakłaniają do brania lekarstw. Niedobrzy rodzice, nieszczęśliwa Jadźka.
Choroba jest dla nas bardzo trudna. Jadwiga nie jest przyzwyczajona do kataru i kaszlu, nigdy wcześniej nie zdarzyło jej się poważnie zainfekować. A teraz proszę – coś dziwnego leci jej cały czas z nosa, kaszel trzęsie jej małym ciałkiem i nie pozwala spać. Lekarstwa są okropne, a frida do nosa to już szczyt wszystkiego! Będę buntować się przed nią do końca choroby, nie pozwolę dobrowolnie zabierać mi moich gili z własnego nosa! - zdaje się mówić nam Iga, a my załamujemy ręce.
Dziecko w chorobie to takie trochę nie twoje dziecko. To znaczy twoje, ale niby jakieś inne. Z wiecznie uśmiechniętego malucha zmienia się w płaczliwego mamisynka (mamicórkę). Na każde pytanie odpowiada „nie”. Głodomór staje się niejadkiem. Zazwyczaj zasypia bez problemu, a teraz nagle nasze bobo ryczy wniebogłosy aż zmęczone padnie na poduszkę. W ciągu nocy też nie jest normalnie. Katar zatyka nos, Jadźka wkurza się nie na żarty i żąda wejścia do naszego małżeńskiego łoża. Zgadzamy się, bo po godzinie mamy już dość przerażających krzyków. Spanie we trójkę cieszy tylko nasze dziecko. Wywija nogami w każdą stronę, chodzi w nocy po łóżku i trzeba uważać, aby nie „bamsnęła” gdzieś głową o podłogę. Po chorobie czeka nas odzwyczajanie od wspólnego spania, czyi kolejne dwie nieprzespane noce. Ech.
Katar trwa już podejrzenie długo. Lekarz cały czas z uporem maniaka poleca sól morską do nosa i gilomat, czyli znaną wszystkim rodzicom niezastąpioną fridę. Do tego dochodzi trzy razy dziennie syrop i inne medykamenty. Przez pierwsze dni podawanie lekarstw mogło odbywać się jedynie przy pomocy lekkiej domowej przemocy. Tatka trzymał ręce płaczącego dziecka, a ja próbowałam wlewać w nią wszelkie zalecane płyny. Dramat, łzy i poczucie ogromnego dyskomfortu wykańczało nas trzy razy dziennie. Po kilku dniach, jak to zwykle bywa z nieprzewidywalną Jadźką, jakimś cudem zażywanie lekarstw przypadło jej do gustu i wszelkie formy siłowe zostały porzucone.
Iga nie tylko otwiera szeroko usta, ale sama przypomina nam co chwila, że po jedzeniu wypadałoby coś zażyć. W niewytłumaczalny dla nas sposób dziecko potrafi z wszystkiego czerpać źródło dobrej zabawy. A może po prostu jest urodzoną racjonalistką. Kiedy stwierdza, że nie ma sensu walczyć z rodzicami, bo i tak i tak wleją w nią odmierzoną porcję syropów i kropelek, kapituluje i poddaje się swojemu przeznaczeniu. Taka karma i już. Mamy tylko szczerą nadzieję, że nasza córa nie zostanie lekomanką. Na razie nieprzypilnowana już raz prawie dorwała się do otwartej butelki eurospalu i chciała pić syrop z gwinta.
Wszystko idzie ku dobremu. Z nosa już nie cieknie, ale przy każdym kichnięciu nos się… samooczyszcza. Jadźka zamiera w bezruchu, a my biegniemy po chusteczkę. Ćwiczyliśmy to tak często w ostatnich dniach, że robimy to niejako bezwiednie. Ostatnio przyszli nas odwiedzić znajomi. Siedzimy sobie wieczorem i pijemy wino, a tu nagle Aga kichnęła całkiem w stylu naszej córki. Odruchowo chciałam wstać i wytrzeć jej gile (które o dziwo nie pojawiły się pod nosem Agi). Pomyślałam sobie, że chyba ze mną nie jest najlepiej, ale okazało się, że i Głowa Rodziny przyswoił sobie podobne reakcje. – O, trzeba wytrzeć gile! Powiedział na głos, a nasi znajomi popatrzyli na nas jak na kosmitów. No cóż, będą mieli dzieci, zrozumieją.
Póki jest katar, życie utrudnia nam już tylko gilomat. Tego nie jest w stanie polubić. Ale lubi za to wyciągać gile wszystkim innym. Chodzi z wodą morską i udaje, że psika do nosa mi, tacie, babci, dziadkowi, Kłapouchowi i innym żywym lub nieżywym stworzeniom. Humor więc zdecydowanie się poprawił. Podobnie apetyt. Brzuszek wrócił do zwykłych, nieco zaokrąglonych rozmiarów. Nasza Jadźka wreszcie przypomina nasze kochane, prawie bezproblemowe dziecko. A już martwiliśmy się, że straciliśmy ją bezpowrotnie.