Katarzyna Kolenda-Zaleska: czasem lubię się ponudzić
O czym nieśmiało marzy? Co robiłaby, gdyby nie była dziennikarką i o tym, dlaczego rodzina musi wywozić ją za granicę podczas wakacji – opowiada w wywiadzie dla Wirtualnej Polski Katarzyna Kolenda-Zaleska.
04.07.2006 | aktual.: 04.07.2006 12:54
O czym nieśmiało marzy? Co robiłaby, gdyby nie była dziennikarką i o tym, dlaczego rodzina musi wywozić ją za granicę podczas wakacji – opowiada w wywiadzie dla Wirtualnej Polski Katarzyna Kolenda-Zaleska, reporterka „Faktów” w TVN i gospodyni „Gościa Dnia” w TVN24.
Pracuje Pani w TVN, jest reporterką „Faktów”, prowadzi porannego „Gościa Dnia” w TVN24, pracuje w Tok FM, pisze do „Przekroju” – jak to wszystko można pogodzić?
Jak się lubi, to się godzi.
Czyli Pani doba ma więcej niż 24 godziny?
Niestety nie ma, chociaż chciałabym, by miała. To jest dużo, ale to wszystko jest na jedno „kopyto”, bo ja się zajmuję dwoma tematami: polityką - Sejmem oraz papieżem. Specjalizuję się w tych dwóch tematach i nie staram się szukać sobie jakichś innych tematów. Na tym czuję, że się znam i lubię to robić. Jakbym nie lubiła, to bym tego nie robiła.
Lubi pani żyć na pełnych obrotach?
Lubię bardzo, ale czasem lubię się też ponudzić.
I co wtedy Pani robi?
Jadę do Krakowa, siedzę w ogródku na rynku i gadam z przyjaciółkami, albo siedzę w ogródku u moich rodziców i gram z moją mamą i córką w karty.
Kto najczęściej wygrywa?
A różnie to bywa. Czasem ja.
O czym zawodowo Pani marzy?
To trudne pytanie. Z jednej strony głupio powiedzieć, że marzę o tym, żeby zrobić wywiad z papieżem, czy prezydentem Stanów Zjednoczonych…
Dlaczego głupio?
Toute proportion gardee (fr. ‘nie zapominając o istniejących różnicach/proporcjach’ – red.), jednak jesteśmy telewizją polską i nie sądzę, żeby prezydent Stanów Zjednoczonych miał ochotę… A właściwie wycofuję, dlaczego nie? Z jednej strony fajnie jest zrobić super rozmowę, a z drugiej strony, jak pani pyta, jakie jest moje marzenie, to właściwie jest takie, żeby dobrze wykonywać swoją pracę, rzetelnie, mieć z tego satysfakcję. Żeby ta praca to nie było coś takiego, że ktoś powie: „Ona zrobiła fajny wywiad”, tylko żeby ta praca miała jakiś sens, żeby coś z tego wynikało także dla innych ludzi, żeby mieć takie poczucie, że pod wpływem moich tekstów, czy moich materiałów coś się w ludziach zmieniło.
Czy był taki materiał Pani autorstwa, który coś w ludziach zmienił?
Nie śmiałabym czegoś takiego powiedzieć, że mój materiał na kogoś wpłynął. Ja mam takie silnie zakorzenione poczucie, że są fundamentalne wartości, na których się trzeba opierać i zawsze temu hołduję. Jeśli piszę np. o sprawie księdza Czajkowskiego, czy w ogóle o sprawach takich jak lustracja, to mam możliwość dawania świadectwa wartości, w które wierzę i których się nauczyłam, zajmując się tematem Jana Pawła II – że zawsze jest przebaczenie, zawsze trzeba patrzeć na drugiego człowieka z troską, jak to On mówił, a nie żądać wyłącznie odwetu. Jeśli do kogoś to dotrze, to będę bardzo szczęśliwa.
Czy to pani misja dziennikarska?
Nie chcę używać wielkich słów. W kategoriach misji można mówić o Ryszardzie Kapuścińskim, a tu – powtórzę - toute proportion gardee. Wykonuję swoją pracę najlepiej jak potrafię, robię to z przyjemnością na szczęście, bo gdybym pracowała tyle męcząc się, to nie miałoby to najmniejszego sensu.
Czy podgląda Pani czasem innych dziennikarzy? Których wśród nich ceni sobie Pani szczególnie?
Jak mam czas, to oczywiście podglądam i uczę się, zarówno na cudzych błędach, jak i cudzych sukcesach. Cieszę się z sukcesów kolegów. Jak teraz mam wymienić nazwiska, to jeden by się obraził, że go nie wymieniłam, a drugi za to, że go wymieniłam. Już wymieniłam Ryszarda Kapuścińskiego, jako osobę którą niezwykle cenię i która zawsze jest dla mnie wzorem, zawsze był dla mnie wzorem Jerzy Turowicz. Nawet teraz, gdy potrzebuję dowiedzieć się czegoś o Kościele, albo o Soborze Watykańskim Drugim, to sięgam do tekstów Jerzego Turowicza. To są bardzo wyważone teksty i bardzo wiele się uczę z nich. Pójdę z takiej „grubej rury”, by nie wymieniać tu nazwisk, bo jak kończę rozmowę, zawsze mam wrażenie, że o kimś zapomniałam, a nie chciałabym nikogo pominąć.
Potoczna opinia na temat środowiska dziennikarskiego nie jest najlepsza. Jak Pani je ocenia? Czy w mediach jest miejsce na szczerość, przyjaźń, wzajemną pomoc?
- Ja mam jak najlepsze doświadczenia. Moja najlepsza przyjaciółka, którą zyskałam tu, w Warszawie, to była moja koleżanka z „Wiadomości” Iwona Maruszak. Moja druga najlepsza przyjaciółka z Krakowa też jest dziennikarką – Kasia Janowska, co prawda nasza przyjaźń zaczęła się jeszcze w szkole, więc trochę inne losy nas połączyły, ale teraz jesteśmy dziennikarkami i nie ma między nami konkurencji. Nigdy nie doświadczyłam złośliwości, albo zawiści ze strony kolegów. Mam wśród dziennikarzy mnóstwo przyjaciół. W każdym zawodzie jest rywalizacja i konkurencja. Wiadomo, że rywalizujemy ze sobą notorycznie. To jest naturalne – każdy chce być pierwszy, mieć „newsa”, zdobyć coś pierwszy i jedyny. To jest jak najbardziej naturalne i to się wpisuje w ten zawód, ale to nie znaczy, że trzeba do tego dążyć po trupach. Myślę, że można znaleźć tu dobre proporcje.
Jak by Pani miała wymienić swoją najśmieszniejszą, lub najbardziej przeżywaną wpadkę na wizji bądź fonii?
Zawsze opowiadam, że zapomniałam, jak się nazywa Lech Wałęsa. Było to w jakimś ferworze, podczas transmisji sejmowej. Chciałam powiedzieć: „Prezydent Lech Wałęsa” i po prostu nie mogłam sobie przypomnieć, jak się nazywa Lech Wałęsa. To dziwne, bo go bardzo lubię.
Jeśli nie dziennikarstwo, to...?
Nie mam zielonego pojęcia co. Tak lubię swój zawód... Ja przede wszystkim zawsze lubiłam pisać, pisałam od małego. Jak byłam małą dziewczynką pisałam opowiadania, które moja mama skrzętnie przechowuje do tej pory. Jak bym nie była dziennikarzem, może pisałabym co innego. Nie powiem co.
Jakieś analizy polityczne, czy zupełnie co innego?
Nie wiem. Może powieści? Nie mam pojęcia. Czasem marzę o tym, żeby siedzieć w domu i pisać powieści, bo mam momenty, kiedy jestem zmęczona. Ale, jak się zdarzy, że posiedzę w domu trzy dni, a tu się dzieje w Sejmie i mam włączony dziennik, włączony TVN24 na okrągło, to mnie zaczyna nosić.
Czyli lepiej Pani nie dawać urlopów? Bez telewizji, gazet ani rusz?
Tak. Bez gazet ani rusz. Moja rodzina się śmieje, że na wakacje musi mnie wywozić za granicę, bo pierwsze co robię, nawet na wakacjach – to czytanie prasy, w normalnym dniu to normalne, że wstaję rano i biegnę po gazety. Nikomu ich nie pozwalam czytać, bo muszę przeczytać je pierwsza.
Ciężko ma Pani rodzina z Panią.
- Już się przyzwyczaili. Zaakceptowali i już.