Blisko ludziKazirodztwo emocjonalne, czyli kiedy rodzic przekracza granicę

Kazirodztwo emocjonalne, czyli kiedy rodzic przekracza granicę

Kazirodztwo emocjonalne odbija się na dorosłym życiu - zdjęcie ilustracyjne
Kazirodztwo emocjonalne odbija się na dorosłym życiu - zdjęcie ilustracyjne
Źródło zdjęć: © Getty Images | NICOLAS MCCOMBER
Iwona Wcisło
14.07.2022 14:36, aktualizacja: 14.07.2022 16:54

- Moja teściowa traktuje Mariusza jak swojego "minimęża". Oczekuje od niego wsparcia, które powinien zapewniać jej teść. Jest zazdrosna i rywalizuje ze mną o uwagę swojego syna. A przy okazji na każdym kroku narzeka na męża - opowiada w rozmowie z Wirtualną Polską Beata. W tym roku z Mariuszem będą obchodzić 15. rocznicę ślubu. I trzecią terapii. Trójkąt, w jakim żyją z teściową, to codzienność w wielu domach.

- Proces, w którym dochodzi do zamiany ról - dziecko staje się opiekunem rodzica, nazywamy parentyfikacją. Może mieć wymiar instrumentalny, kiedy dziecku są powierzane obowiązki nieodpowiednie do jego wieku, np. przejmuje całkowitą opiekę nad młodszym rodzeństwem, by rodzina mogła w jego mniemaniu funkcjonować. Ale też emocjonalny. Mówimy wtedy o kazirodztwie emocjonalnym. Dziecko zaczyna pełnić rolę powiernika czy mediatora rodzinnych sporów. W ten sposób wpychane jest w rolę partnera rodzica - wyjaśnia Katarzyna Klimko-Damska, psychoterapeutka i seksuolożka.

- Ofiarami kazirodztwa emocjonalnego są nie tylko synkowie mamusi. To też córeczki mamusi, córeczki tatusia i synkowie tatusia - choć już rzadziej - dodaje ekspertka.

Takie osoby często w dorosłym życiu nie potrafią założyć rodziny, a jeśli uda im się nawiązać z kimś bliską relację, to jest ona obciążona relacją z rodzicem. Przy kazirodztwie emocjonalnym zawsze jest trójkąt, co często doprowadza do rozpadu związku.

Życie w trójkącie

Pierwsze czerwone flagi pojawiły się zaraz na początku znajomości. Mariusz najchętniej spotykał się z Beatą w domu rodziców, gdzie wtedy mieszkał. Nie chciał, by mamie było przykro lub czuła się pokrzywdzona. Kiedy Beata próbowała namówić go, by spędzili czas tylko we dwoje, wiecznie szukał wymówek. To musiał z mamą jechać do lekarza, to pomóc jej zrobić zakupy.

- Teściowa zawsze była w naszym związku na pierwszym miejscu. Ale pomyślałam sobie, że jak traktuje dobrze matkę, to i mnie tak będzie traktował. To mnie zmyliło i nie od razu zauważyłam, że w tej rodzinie granica między matką a synem jest dawno przekroczona – opowiada Beata.

- Dopiero po pół roku znajomości dostrzegłam coś, co mnie zaniepokoiło. Siedzieliśmy razem z teściową i nagle zobaczyłam, jak ona głaszcze go po nodze. Poczułam, że to coś złego i nienormalnego. Zrobiło mi się niedobrze i myślałam, że zaraz zwymiotuję. Wstałam od stołu i wyszłam. Zerwałam z nim wtedy, ale na kolanach prosił mnie, żebym do niego wróciła i obiecał, że to się nie powtórzy. Uległam - wyznaje.

Niestety z czasem wcale nie było lepiej. Przez pierwsze 12 lat małżeństwa w każdą niedzielę byli u teściów na obiedzie. Mariusz uważał, że jak nie pójdą, to będzie koniec świata. Jakby tego było mało, kobieta cały czas do niego wydzwaniała i ciągle czegoś od niego chciała.

- Nasz dom nigdy nie był dla Mariusza prawdziwym domem. Jego myśli i uczucia były w domu rodzinnym. Wychowany w duchu "ja cię urodziłam, masz robić to, co ci powiem", cały czas myślał o tym, jak dogodzić matce – nie ukrywa rozgoryczenia Beata.

Wspólnie spędzali też wakacje. Gdy raz zapytała, czy mogą jechać sami, usłyszała od Mariusza, że jest samolubna.

- Na wakacjach teściowa z moim mężem leżeli sobie pod drzewkiem i jedli winogrona, a my z teściem próbowaliśmy poradzić sobie z trójką dzieci. To wyglądało tak, jakby Mariusz spędzał urlop z teściową - opowiada kobieta.

Po 12 latach takiego życia coś w niej pękło. Przeszła załamanie nerwowe. Miała dość bycia tą drugą i złą. Postawiła ultimatum – koniec niedzielnych obiadków u mamusi i bycia na każde jej skinienie, a on, 42-letni mężczyzna bał się to zakomunikować matce.

- Szopka trwała jeszcze kilka miesięcy, gdzie on lawirował między nami. Teściowa wylała morze łez, a mąż nie był w stanie tego udźwignąć. Poczucie winy go przerastało. Dopiero, gdy zażądałam rozwodu, zdecydował się na terapię. Po niemal trzech latach jest lepiej, ale jeszcze długa droga przed nami – podsumowuje Beata.

Jak powstaje toksyczna więź?

- Ten rodzaj toksycznej więzi tworzy się, gdy rodzic ma poczucie, że jest sam ze swoim dzieckiem, a ich relacja jest wyjątkowa. Często są to rodzice, którzy mają problem z nawiązaniem bliskiej relacji ze swoim partnerem czy rówieśnikami, albo samotnie wychowują dziecko. Mówią: "Zobacz, jak ja się dla ciebie poświęcam" i oczekują, że dziecko im to wszystko wynagrodzi - tłumaczy dr Magdalena Śniegulska z Uniwersytetu SWPS, psycholożka dziecięca.

Dla dzieci jest to niezwykle trudne i niebezpieczne, bo znajdują się na innym poziomie rozwoju emocjonalnego i poznawczego niż dorośli. Mają też mniejszy bagaż doświadczeń.

- Cierpiący emocjonalnie rodzic jest dla dziecka niezwykle obciążający. Ono próbuje sobie radzić z tą sytuacją, winiąc siebie, co jest absolutnie dysfunkcyjne. Dziecko zostaje samo ze swoim światem emocjonalnym, a dodatkowo dostaje też świat emocjonalny rodzica - dodaje ekspertka.

Toksyczna więź między dzieckiem a rodzicem może się wytwarzać w sytuacji, kiedy np. matka pokłóci się z ojcem, po czym szuka pocieszenia u dziecka.

- Ono czuje się odpowiedzialne za załagodzenie tej atmosfery, więc ją przytula i pociesza. A wtedy słyszy teksty w stylu: "Tylko ty mnie rozumiesz", "Tylko z tobą mogę porozmawiać", "Tylko ty mi zostałeś" czy "Co ja bym bez ciebie zrobiła" - mówi Katarzyna Klimko-Damska.

Psychoterapeutka podaje również przykłady mocnego naruszenia granic dziecka przez poruszanie z nim bardzo intymnych tematów, przeznaczonych dla dorosłych osób.

- Ojciec może wybierać z córką na Tinderze nowe partnerki, matka opowiadać córce, że założyła spiralę, bo nie chce mieć z kochankiem dzieci. Rodzice opowiadają dzieciom o swoim życiu seksualnym albo skarżą się na drugiego rodzica. Samotny rodzic może mówić: "Z nikim się już nie zwiążę, bo mam ciebie", "Jesteś moim jedynym wsparciem". To ogromne obciążenie dla dziecka, bo w tej relacji nie ma miejsca na odmowę i jego emocje – podsumowuje Katarzyna Klimko-Damska.

Po śmierci teściowej odetchnęła z ulgą

Magda i Adrian są małżeństwem od 10 lat. Przez większość tego czasu żyli w trójkącie: ona, on i jego matka. Dopiero po śmierci teściowej udało im się zbudować zdrową relację.

- Na początku teściowa była dla mnie bardzo miła. Wszystko zmieniło się, gdy zaszłam w ciążę. Zrobiła się złośliwa i rozpowiadała, że nie wiadomo, kto jest ojcem tego dziecka. Zaczęła też wydzwaniać do mojego męża po 10 razy dziennie, np., żeby znalazł jej pilota, bo nie może sobie włączyć telewizora. Mąż oczywiście wszystko rzucał i jechał. Po czym okazywało się, że pilot leży na kanapie – opowiada Magda.

Najbardziej wkurzało ją, że Adrian był na każde zawołanie matki i nie rozumiał, co Magda widzi w tym złego. "Może i trochę przesadza, ale ona taka już jest" - mawiał. A ją doprowadzało to do szewskiej pasji. Tym bardziej, że teściowa chciała widzieć tylko swojego syna, a o Magdzie wypowiadała się wyłącznie źle.

- Nigdy nie zapraszała mnie do siebie. Dochodziło do takich absurdów, że dzwoniła do Adriana, żeby przyszedł na swoją ulubioną zupkę, ale podkreślała, że ma tylko jedną dodatkową porcję. Nawet w sytuacji, gdy ja leżałam chora z dziećmi w domu, nie myślała o nas. Zresztą podobnie jak on – po prostu jechał, nie wspominając ani słowem o swojej rodzinie. A ja byłam coraz bardziej rozczarowana jego zachowaniem – relacjonuje Magda.

Na "pilny" telefon od teściowej mogła liczyć zawsze, gdy mieli z mężem wspólne plany. - Kiedyś byliśmy na wycieczce w środku lasu. Zadzwoniła, że bardzo źle się czuje, więc niech Adrian przyjeżdża jak najszybciej, żeby wezwać karetkę. Nie pojechał tylko dlatego, że to było dość daleko. A pogotowie przyjechało i stwierdzili, że nic jej nie jest – kwituje kobieta.

Dopiero po śmierci teściowej Magda uświadomiła sobie, w jak wielkim stresie żyła i jak źle ta sytuacja wpływała na jej relacje z mężem. Ze wstydem przyznaje, że poczuła ulgę, gdy dowiedziała się o jej śmierci.

- Myślę, że Adrian miał podobnie. Nie musiał się już miotać między nami. Ale tak naprawdę pomogła mu dopiero terapia, bo wcześniej nie widział tego, jak jego relacja z matką niszczy nasz związek – podsumowuje.

Córeczka mamusi i córeczka tatusia

Choć w przestrzeni publicznej najczęściej słyszymy o toksycznych związkach matek z synami, to takie relacje spotykamy też w innych konfiguracjach.

- Córeczka mamusi często tworzy z matką sojusz przeciwko mężczyźnie, który się pojawił w jej życiu. Choć na początku matka mogła nawet naciskać na córkę, żeby ta założyła rodzinę, to i tak na koniec ich relacja będzie silniejsza niż córki z partnerem – opowiada Katarzyna Klimko-Damska, po czym podaje jeszcze inny przykład.

- Miałam pacjentkę, która cierpiała na pochwicę i nie była w stanie kochać się z mężem. Była córeczką tatusia, "jego księżniczką". Konsultowała z nim każdą najmniejszą decyzję. Jej mąż wprost mówił, że każdą sprawę omawiała z ojcem niczym z partnerem, choć była bardzo samodzielną kobietą. Nie bała się podejmowania decyzji jako takich, jednak te dotyczące związku konsultowała z ojcem. Chciała mieć dzieci, ale podświadomie bała się, że zajdzie w ciążę, a wtedy ojciec będzie miał dowód, że ona współżyje, czyli go zdradza...

Konsekwencje kazirodztwa emocjonalnego

Kazirodztwo emocjonalne, poza wspomnianymi już trudnościami w zbudowaniu zdrowej relacji z partnerem, może mieć szereg innych, przykrych konsekwencji. Jedną z nich są problemy z intymnością i życiem seksualnym.

- Uwikłanej osobie trudno jest osiągać satysfakcję seksualną z kimś, kogo kocha i staje się dla niej ważny. Bliskość kojarzy się jej z matką lub ojcem, więc nie ma w niej miejsca na seks. Dlatego może nawiązywać luźne, nic nieznaczące relacje seksualne dla osiągania satysfakcji w tej sferze. Dorosły pozostający w takim kazirodczo-emocjonalnym związku może oddzielać seksualność od uczuć. W związku z tym często ma romanse, mimo że kocha swojego partnera czy partnerkę - wyjaśnia Katarzyna Klimko-Damska.

- Te osoby wyrastają w przeświadczeniu, że muszą się opiekować rodzicem, są za niego odpowiedzialne. Jednak ta odpowiedzialność ma inny wymiar niż ten naturalny, wynikający ze zdrowej relacji. Czują wewnętrzny przymus. Z jednej strony mają poczucie obowiązku, a z drugiej bywają tym zmęczeni - ale nie potrafią inaczej. Często ma też miejsce szantaż emocjonalny ze strony rodzica: "Ja dla ciebie tyle poświęciłam, a ty nie wymienisz mi żarówki w drodze na urlop?", "Zostawiłeś mnie dla niej/niego". Rodzic traktuje partnera lub partnerkę swojego dorosłego dziecka jak rywala/rywalkę - dodaje ekspertka.

Taki syn czy córka są targani różnymi emocjami: od wdzięczności, miłości po niechęć i złość na rodzica. Żyją w ciągłym poczuciu winy, że odwracając uwagę od rodzica, krzywdzą go. Ci dorośli nie mieli miejsca na tworzenie własnych relacji, uczenie się ich, ponieważ zawsze ich uwaga musiała być skoncentrowana na relacji z rodzicem.

- Często takie osoby dopiero na terapii orientują się, co jest przyczyną tego, że nie udawało im się ułożyć sobie życia. I mają poczucie wykorzystania przez rodzica i uwięzienia w jego życiu - podsumowuje Katarzyna Klimko-Damska.

Iwona Wcisło, dziennikarka Wirtualnej Polski

Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was! Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (135)
Zobacz także