Kinga Baranowska – chce zdobyć Kobiecą Koronę Himalajów
Jako pierwsza polska himalaistka stanęła na ośmiotysięcznikach Dhaulagiri, Manaslu i Kanczendzondze. Od lat realizuje swój autorski program „Kobieca Korona Himalajów”. Chce zdobyć bez używania dodatkowego tlenu z butli wszystkie ośmiotysięczniki. Jest ich czternaście. Do tej pory zaliczyła dziewięć. Gdyby nie zła pogoda, byłoby ich dziesięć. Z wejścia na szczyt Makalu w Himalajach, musiała w 2013 roku właśnie z tego powodu zrezygnować.
18.05.2016 | aktual.: 18.05.2016 09:36
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Nie znosi upałów i nie umie pływać
18 maja 2009 roku Kinga Baranowska weszła na Kanczendzongę. Miała wówczas niespełna 34 lata. Zdobycie tego szczytu zadedykowała Wandzie Rutkiewicz, która właśnie na tej górze zaginęła przed laty. Po tym sukcesie Polska została pierwszym krajem na świecie, którego himalaistki zdobyły wszystkie 14 ośmiotysięczników. Nie twierdzi, że jest superbohaterką. Ma swoje słabości, do których również bez skrępowania jest się w stanie przyznać. Nie znosi upałów.
- Dlatego nigdy nie byłam w tropikach. Ale czasami nie mam wyjścia. W Pakistanie przy ponad 30 stopniach powyżej zera idzie się w karawanie ponad 100 kilometrów. Potem jest coraz chłodniej, a na końcu, już w górach, panuje temperatura -30 stopni – powiedziała w wywiadzie dla „Playboya” w 2009 roku.
Choć urodziła się blisko morza, w Wejherowie, do dzisiaj nie nauczyła się pływać. Jak stwierdziła w jednym z wywiadów:
- Morze to żywioł, który mnie przeraża. Boję się wody.
Najważniejszy jest dobry zespół
Ta wiecznie uśmiechnięta blondynka odnosi sukcesy, których mogą jej pozazdrościć mężczyźni. Między 2003 a 2015 rokiem stanęła na wielu szczytach Himalajów: Czu Oju (8201 metrów), Broad Peak (8048 m), Nanga Parbat (8125 m), Dhaulagiri (8167 m), Manaslu (8156 m), Kanczendzonga (8598 m), Annapurna (8091 m), Lhotse (8516 m) i Gaszerbrum II (8035 m).
Geografka i ekonomistka z wykształcenia godzi sportową pasję z prowadzeniem spotkań motywacyjnych dla firm, a także organizacji wyjazdów motywacyjno-integracyjnych (tzw. „incentive”). I w życiu zawodowym, i w górach podkreśla też rolę pracy zespołowej. Nie ma jednak dla niej znaczenia płeć członków zespołu. Pytana w 2010 roku przez periodyk „Taternik”, czy zdecydowałaby się na wspinaczkę w zespołach czysto kobiecych odpowiedziała:
- Jak najbardziej, ale to nie jest kwestia ideologii. Najważniejszy jest charakter partnera, podobny poziom wspinaczkowy, a nie płeć. Musimy się dogadywać, lubić. Bez tego nie ma sukcesu ani radości w górach.
Nie wszystkim mężczyznom podobają się jej sukcesy
Choć nie jest zaciętą feministką, przyznaje, że jej sukcesy u części przedstawicieli „brzydszej” płci budzą mieszane uczucia:
- Zazwyczaj otrzymuję gratulacje, choć być może nie wszystkim się podoba to, co robię. Zazdrość czy zawiść to emocje, które mówią o słabym poczuciu własnej wartości. Ale podobnie jest w każdym środowisku i w każdym biurze w Polsce. Przecież to te same emocje. W górach jedynie widać je prędzej i wyraźniej – stwierdziła w cytowanym już wywiadzie dla „Playboya”. Przyznała też, że kobiet i mężczyzn nie można mierzyć w górach jedną miarą:
- Męski alpinizm to zupełnie inna konkurencja i nie ma sensu próbować dorównywać facetom. Czy ktoś porównuje Monikę Pyrek do Siergieja Bubki? – zapytała retorycznie.
Siły mierzy na zamiary
Przed „zuchwałą blondynką”, jak ją nazwał himalaista Wojciech Kurtyka, stoją kolejne wyzwania. Do zdobycia „Kobiecej Korony Himalajów” zostało jeszcze kilka szczytów. A siły, jak zaznacza Kinga Baranowska, trzeba mierzyć na zamiary. Choć z drugiej strony, jak podkreśla, nie należy poddawać się przy niepowodzeniach.