Kobieca strona nauki
Coraz częściej zawraca się uwagę na to, ile kobiet rzeczywiście działa w najważniejszych instytucjach państwowych. Ostatnio pod lupę wzięto reprezentację pań w akademiach nauk na całym świecie. Polska w tym zestawieniu wypada wyjątkowo blado, bo kobiet jest Polskiej Akademii Nauk tyle, co w sudańskiej instytucji. A wszystkiemu winna historia
04.03.2016 | aktual.: 04.03.2016 15:54
Coraz częściej zawraca się uwagę na to, ile kobiet rzeczywiście działa w najważniejszych instytucjach państwowych. Ostatnio pod lupę wzięto reprezentację pań w akademiach nauk na całym świecie. Polska w tym zestawieniu wypada wyjątkowo blado, bo kobiet jest w Polskiej Akademii Nauk tyle, co w sudańskiej instytucji. A wszystkiemu winna historia.
Kilka dni temu zbadano odsetek kobiet, które są członkami 69 akademii nauk z różnych części świata. Światowa średnia to 12 proc. Polska Akademia Nauk wypada na tle świata bardzo słabo - z raportu wynika, że tylko 4 proc. wszystkich członków akademii stanowią kobiety.
Z badań ankietowych w poszczególnych akademiach nauk wynikło, że kobiety są w prestiżowych gronach niedoreprezentowane. Średnio na 100 członków badanych akademii nauk, tylko 12 to kobiety. W Polsce udział pań wśród członków akademii wypada bardzo blado. Z danych przedstawionych w raporcie wynika, że na 533 członków PAN są tylko 22 kobiety. A to stanowi zaledwie 4 proc. Gorzej od Polski wypadła jedynie akademia nauk z Tanzanii (5 kobiet na 130 członków).
- Obecnie wśród 316 członków krajowych jest 16 kobiet. Stanowią więc one 5 proc. Pokazuje to nieprzystającą do rzeczywistości tradycję. Staram się i będę starał się to zmieniać – komentuje prezes PAN prof. Jerzy Duszyński.
Pod uwagę brano też obecność kobiet we władzach akademii. I tu PAN znalazła się w końcówce zestawienia - z raportu wynikło, że na 26 osób tylko 1 była kobietą. - Obecnie wśród 5 wiceprezesów PAN jest jedna kobieta - prof. Elżbieta Frąckowiak - zwraca uwagę prof. Duszyński.
W raporcie brano też pod uwagę odsetek kobiet wśród naukowców. Tu Polska wypadła trochę lepiej - badaczki stanowią 38 proc. polskich naukowców.
- Akademie nauk mają podwójną rolę: nagradzania naukowej doskonałości oraz doradzania rządom i decydentom w oparciu o naukowe dowody. Aby te role były w pełni realizowane, uznanie kobiet wśród członków akademii naukowych i ich udział w działaniach doradczych akademii nie może być przeoczone - napisano w raporcie.
Komety Caroline
Kobiety przeszły długą drogę, zanim zostały docenione przez swoich kolegów po fachu. Obecnie to właśnie Akademie wydają się być najbardziej konserwatywne, bo kobiet naukowców na świecie nie brakuje. Jak podaje „Nature” większość osób z tytułem profesora w Polsce, to kobiety. Z kolei UNESCO obliczyło, że doktorantek jest w kraju więcej niż mężczyzn. Proporcja kobiet w tym środowisku zmniejsza się, im wyższy szczebel naukowej hierarchii.
- Nie można doradzać rządzącym, jeśli robi to tylko połowa drużyny – przyznaje Doroty Gila z Akademii Nauk Południowej Afryki.
Wystarczy sięgnąć do historii, by przekonać się, że badaczki zawsze miały pod górkę. Pionierem w rozwoju nauk przyrodniczych było angielskie Royal Society. Pierwszą kobietą, która przedstawiła przed nimi swoje dokonania była Caroline Herschel. Uwielbiała patrzeć w gwiazdy i ta pasja przekuła się później w ogromny sukces. Gdy dorosła, zaczęła prowadzić obserwacje astronomiczne. Tylko nie mogła zarobić na tym na życie. Występowała więc jako śpiewaczka na koncertach. Przez kilka lat była asystentką swojego brata, którego król Jerzy III mianował nadwornym astronomem. Caroline odkryła 10 nowych obiektów i 8 komet. Jako pierwsza kobieta w historii przedstawiła swoją pracę Royal Society i tym samym zawstydziła jej członków. Musiało upłynąć jednak kilka lat, zanim za swoje dokonania otrzymała pieniądze. Dopiero w 1828 roku nadano jej honorowe członkostwo w stowarzyszeniu i zobowiązano się do wypłacania jej 50 funtów rocznie.
Do toalety wstęp wzbroniony
W XIX i na początku XX wieku stowarzyszenia naukowców krzywo patrzyły na potencjalne członkinie. Wystarczy przypomnieć historię Elizabeth Garrett Anderson, pierwszej brytyjskiej lekarki, by zrozumieć ten problem. Choć w Wielkiej Brytanii funkcjonowało już prężnie kilka prestiżowych uczelni, żadna nie chciała przyjąć na zajęcia kobiety. Wpływowy ojciec miał nawet postraszyć jedną z placówek pozwem do sądu. Ostatecznie przyjęto ją na okres próbny na zajęcia dla pielęgniarek w Middlesex Hospital. Zwykłe zajęcia jej nie wystarczały, więc zaczęła uczęszczać na ćwiczenia prowadzone tylko dla mężczyzn. Wreszcie studenci postanowili zaprotestować. Żaden z nich nie chciał widzieć w swoim gronie kobiety. Elizabeth udało się jednak zdać pierwsze egzaminy. Stowarzyszenie Aptekarzy nie miało w swoim statucie jasnych zapisów co do wydawania certyfikatów kobietom. W dniu jej obrony zdawało zaledwie 7 osób, Garrett miała najwyższy wynik. Tuż po tym, stowarzyszenie natychmiast zmieniło swoje zasady, zakazując innym
dziewczynom pójścia w ślady niepokornej studentki.
O tym, jak bardzo upokarzano w pierwsze badaczki, przekonała się Lise Meitner. W 1906 roku doktoryzowała się jako druga kobieta w historii Uniwersytetu Wiedeńskiego. Przeniosła się do Berlina, by znaleźć pracę w zawodzie fizyka. Poznała chemika Otto Hahna, z którym zaczęła długoletnią współpracę. Na pieniądze nie mogła liczyć. Oficjalnie była wolontariuszką. Wtedy Prusy nie były przyjaznym miejscem dla chcących pracować kobiet. Nie mogły ani studiować, ani zawodowo zajmować się nauką. Do Instytutu Chemii wchodziła tylnym wejściem, a do sal wykładowych poza badaczami mogły wchodzić tylko sprzątaczki. Nawet z korzystaniem z toalety miała problem. Mogła chodzić tylko z tej, która znajdowała się w budynku po drugiej stronie ulicy. Krąży anegdota, w której mowa jest o tym, jak wydawnictwo akademickie chciało zmienić tytuł jej pracy z „o znaczeniu promieniotwórczości dla promieni kosmicznych”, na „promienie kosmetyczne”. Sytuacja zmieniła się dopiero w 1909 roku, kiedy oficjalnie zmieniło się prawo studiowania dla
kobiet w Prusach.
Takich historii można wypisać więcej. Nawet Maria Curie-Skłodowska miała problemy z dołączeniem do Francuskiej Akademii Nauk. Kandydowała na darmo, a pierwszą kobietą, która dołączyła do FAN, była jej doktorantka, Marguerite Perey.
Royal Society z biegiem lat zmieniło zapisy, podobnie uczyniła większość Akademii. Kobiety przestały być w teorii marginalizowane. Najnowsze badania pokazują, że wciąż jest wiele do zrobienia.
- Wybierając więcej członkiń, akademie nie tylko powinny lepiej odzwierciedlać rzeczywistą reprezentację kobiet w nauce, ale także wskazywać, jak powinno być. Chciałbym, żeby poczuły się odpowiedzialne i stały się katalizatorami zmian, a nie konserwowały stary stan rzeczy – komentuje dla „Nature” Curt Rice, rektor Oslo and Akershus University College of Applied Science.
md/ WP Kobieta