Blisko ludzi#kobiety nie znają granic: Ale Meksyk!

#kobiety nie znają granic: Ale Meksyk!

Zbliża się Wszystkich Świętych - w Polsce dzień szary, ponury, cichy, okadzony dymem zniczy. A w Meksyku Dia de Muertos to zabawa, kolory, szaleństwo. - Zmarli stają się nam bliżsi: jest puszczana ich ulubiona muzyka, są gotowane potrawy, którymi raczyli się za życia, dużo się o nich rozmawia - opowiada Sylwia Mróz, polska dziennikarka radiowa i przewodniczka, od 3 lat mieszkająca w Meksyku.

#kobiety nie znają granic: Ale Meksyk!
Źródło zdjęć: © Sylwia Mróz
Aneta Wawrzyńczak

Trzy lata temu wywróciłaś swoje życie do góry nogami i przeniosłaś się na drugi koniec świata - dosłownie. Co cię zagnało do Meksyku? *
*
Sylwia Mróz, dziennikarka radiowa, przewodniczka, autorka książki "Pejzaż bez kolców":
Powody były dwa. Meksyk mi się kulturowo podobał, ale gdyby nie było wątku osobistego, pewnie bym się na wyprowadzkę nie zdecydowała. A wątek osobisty był taki, że zakochałam się w kimś stamtąd i uznałam, że jednocześnie mogę się rozwinąć dziennikarsko, robiąc korespondencje dla Polskiego Radia właśnie z Meksyku.

Meksyk kojarzy się z feerią barw, pikantnym jedzeniem, płomienną miłością, roześmianymi ogorzałymi twarzami muzyków mariachis z jednej strony, z drugiej - brutalną wojną narkotykową i szturmowaniem Rio Grande przez armię nielegalnych imigrantów. To oczywiście uproszczony obraz - ale wciąż prawdziwy?
Tak, oczywiście. Takie uproszczone formy interpretacji, czym jest Meksyk, sprawdzają się, bo to bardzo duży kraj, i pod względem powierzchni, i tego, co się tam dzieje. Z jednej strony mamy więc Meksyk wesoły, z drugiej - także niebezpieczny, ale przede wszystkim myślę, że jest to kraj wygodny i dobry do podróżowania dla turystów. Wszystko zależy od tego, jak się przygotujemy, ile czasu poświęcimy na to, żeby się czegokolwiek o tym kraju dowiedzieć. Wycieczka do Meksyku może się okazać wyprawą życia, ale gdy zdamy się na łaskę lub niełaskę losu, to może nas zmęczyć i rozczarować. Pikantność meksykańskiej przygody zależy od tego, na co się zdecydujemy.

Co ciebie osobiście najbardziej w Meksyku pociąga, urzeka?
W moim przypadku to od początku było takie wsysanie, od pierwszej podróży czułam, że to jest moje miejsce na Ziemi. Czujemy pewną chemię z ludźmi, tak samo jest moim zdaniem z miejscami. W niektórych jest nam po prostu lepiej, z różnych powodów: jedzenia, pogody, ludzi, przyrody, całego spektrum zjawisk, które tam występują. Dlatego nie mam jednej rzeczy, która mnie bardziej niż inne urzekła. Gdybym miała, to bym napisała przewodnik kulinarny albo książkę poświęconą religii. Ja zaś starałam się opisać bardzo różnorodne zjawiska i tematy, by móc lepiej poznać zwyczajne życie i oblicza Meksyku. Także dlatego, że medialny obraz Meksyku - do czego swego czasu się przyłożyłam, wysyłając korespondencję zgodnie z zapotrzebowaniem - jest w pewien sposób wypaczony. Nie sposób przecież mówić o czymś tylko dobrze albo tylko źle.

Obraz
© Sylwia Mróz w Meksyku/arch.prywatne

A czy coś cię odstręcza albo przeraża?
Musimy podkreślić jedno: odbiór kraju z perspektywy turysty a mieszkańca kraju jest zupełnie różny. Wiadomo, że lepiej by było, gdyby to był bezpieczniejszy kraj, aczkolwiek nie odnalazłabym się w Szwajcarii, którą uwielbiam i która jest bardzo bezpiecznym miejscem, ale nie widzę tam pola eksploracji i potencjału, które odkryłam w Meksyku. Męczące z perspektywy mieszkańca, zwłaszcza obcokrajowca, są wszelkie formalności i korupcja. To nam się nie mieści w głowie, w jakim trybie załatwia się pewne sprawy urzędowe w Meksyku. Ja już się na przykład przyzwyczaiłam, że robię trzy kopie każdego dokumentu, bo często się okazywało, że dwie nie wystarczą, musi być trzecia, a pani w urzędzie nie może mi skopiować papierka, chociaż kserokopiarkę ma na wyciągnięcie ręki. W Polsce też załatwianie spraw formalnych przypomina kafkowską rzeczywistość. A w Meksyku to jest Kafka razy sto.

Porfirio Díaz, prezydent Meksyku na przełomie XIX i XX wieku, stwierdził: "biedny Meksyk, tak daleko od Boga i tak blisko Stanów Zjednoczonych". Ta bliskość "amerykańskiego snu" na wyciągnięcie ręki jest dla Meksykanów rzeczywiście bardziej przekleństwem niż błogosławieństwem?
To jest dwa w jednym, tego się nie da oddzielić. Meksyk rzeczywiście jest w cieniu tego wielkiego sąsiada, który jest sąsiadem niebezpiecznym, wpływającym na politykę Meksyku, gospodarkę, szereg zjawisk kulturowych. Meksykanie są na przykład pod ogromnym urokiem Halloween. W pewnym sensie to sąsiedztwo jest błogosławieństwem, bo oba kraje łączą umowy handlowe, a Stany Zjednoczone niejednokrotnie ratowały Meksyk, gdy ten był w potrzebie ekonomicznej. Ale każda umowa handlowa jest okupiona ogromnym poświęceniem, a Meksykanie często jednocześnie bardzo tracą na rzecz USA. Choćby wizyta Donalda Trumpa, który od dawna bardzo nieczysto zagrywa w stosunku do Meksykanów, i spotkanie z prezydentem Pena Nieto pokazują, że Stany prowadzą z Meksykiem grę, która nie zawsze dobrze kończy się dla tego drugiego.

A właśnie - zbliżają się wybory w Stanach. Czy Meksykanie zakładają czarny dla nich scenariusz, że zwycięży kandydat, który zapowiada budowę muru wzdłuż granicy i masowy exodus nielegalnych imigrantów?
Myślę, że jeśli chodzi o politykę Stanów Zjednoczonych to wszyscy czekają na wyniki wyborów, bo USA promieniują na wszystkie kraje świata. Jeśli chodzi o Meksykanów, to trudno oczekiwać, że będą wielkimi zwolennikami Trumpa, który wielokrotnie wypowiadał się o nich bardzo negatywnie, nazywał ich złodziejami, gwałcicielami, nie polecał nikomu robić z nimi interesów. Oczywiście, że się boją, aczkolwiek większość sondaży pokazuje przewagę Hillary Clinton, Meksykanie więc nie do końca chyba biorą pod uwagę, że może wygrać Trump. Jeśli jednak wbrew sondażom tak się stanie, to w dalszej perspektywie potrzebny będzie plan B i sposób na ułożenie stosunków z Donaldem Trumpem.

Dość polityki, przejdźmy do drugiego drażliwego, przynajmniej u nas, tematu, czyli religii. Wielu Meksykanów to, podobnie jak Polacy, katolicy. Ale ich religijność objawia się zupełnie inaczej niż w Polsce, m.in. nawet ci bardzo głęboko wierzący nie są dogmatyczni, rzadko chodzą do kościoła, a przykazania traktują wyjątkowo luźno. Są jakieś wspólne mianowniki? Poza tym, że my pielgrzymujemy masowo do Matki Boskiej Częstochowskiej, a oni do Matki Bożej z Guadalupe.
Wiele jest punktów stycznych. Myślę, że różnica pomiędzy Polską a Meksykiem pod tym względem wynika głównie z tego, że u nas chrześcijaństwo ma już ponad 1000-letnią tradycję, a tam przywędrowało około 500 lat temu. Czas robi swoje, więc to, co u nas zostało w miarę upływu lat wyparte, w Meksyku, który jest jedną nogą trochę zanurzony w indiańskim śnie, jest ciągle żywe. W Polsce też przecież wierzono w uroki, mieliśmy zaklinaczy pogody, a nawet osadę Wierszalin - i to w XX wieku, więc nie tak dawno temu.

Obraz
© Sylwia Mróz

Wygląda na to, że Meksykanie nie mają nic przeciwko mieszaniu katolicyzmu z całkiem niekatolickim mistycyzmem i wierzeniami prekolumbijskimi - wciąż praktykowane są prośby o deszcz, wiara w różnego rodzaju chochliki i skrzaty, oczyszczanie jajkiem, wróżenie z ziaren kukurydzy, rzucanie uroków… W Polsce podobne rytuały, jeśli są praktykowane, to na głębokiej wsi i kojarzą się z ciemnogrodem.
Bywa, że nawet w Polsce osoby chorujące na nieuleczalne konwencjonalnymi metodami przypadłości uciekają się do wiary ludu. W Meksyku jest to bardziej powszechne, bo religia wyrosła tam na zupełnie innym gruncie. W miastach jest tej wiary ludowej znacznie mniej, aczkolwiek również w stolicy spotkamy komercyjnego czarodzieja czy znachora, który oczyszcza dusze na głównym placu. Pewne święta katolickie pokrywają się też z obrzędami ludowymi, a święci Kościoła katolickiego zastąpili prekolumbijskie bóstwa. U nas w wielu aspektach wiary było podobnie, tylko już o tym zapomnieliśmy, w Meksyku wciąż nie wiadomo, w którą to stronę pójdzie, może się tamten świat zgubi, indiańskość zostanie wyparta, a może nie.

Zbliża się Wszystkich Świętych - dzień szary, ponury, cichy, okadzony dymem zniczy. A w Meksyku Dia de Muertos to znów jest zabawa, kolory, szaleństwo. Tam możemy wręcz mówić o kulcie śmierci, która jest oswojona, nie budzi lęku, przerażenia, nie zwiastuje końca, lecz jest momentem połączenia z inframundo, światem nadprzyrodzonym.
Oni mają zupełnie inną oprawę tego święta, także ze względu na aurę - listopad w Polsce a listopad w Meksyku to są odległe od siebie planety. Poza tym w Polsce mamy zwyczaj, że nie mówimy źle o zmarłych. W Meksyku natomiast poza tą oprawą, która jest niezwykle kolorowa i zmysłowa, mamy dużo elementów, które sprawiają, że zmarli stają się nam bliżsi: jest puszczana ich ulubiona muzyka, są gotowane potrawy, którymi raczyli się za życia, dużo się o nich rozmawia, opowiada związane z nimi historie, nie zawsze tylko te dobre.

Swoje grono wyznawców - szacunkowo od 2 do 5 milionów - ma też Santa Muerte, święta śmierć, zwana nieraz nieoficjalną patronką Meksyku. Dużo o tym czytałam, przygotowując prawie cztery lata temu tekst dla WP. I wyczytałam, że do rozprzestrzenienia jej kultu przyczyniły się plagi, jakie spadły na Meksyk w ostatniej dekadzie, od suszy i epidemii świńskiej grypy, przecz wyczerpywanie zasobów ropy naftowej i kryzys ekonomiczny po wojnę narkotykową.
Santa Muerte jest wygodna do tego, żeby po raz kolejny Meksyk przedstawiać w bardzo niekorzystnym świetle. Spójrz chociażby na same liczby: nawet 5 milionów w około 120-milionowym kraju to jest garstka. Santa Muerte nie spotkasz w każdym domu, ani co drugim, ani nawet co piątym. Jej kult jest popularny w środowiskach kryminogennych i wśród ludzi, którym się nie powiodło i którzy uciekają się do tej świętej, bo żadna inna nie pomogła. Owszem, jest to jakieś zjawisko, ale nie jest charakterystyczne czy symptomatyczne dla tego kraju, bo trzeba pamiętać, że Santa Muerte ma swoich wyznawców też w Gwatemali, Hondurasie, Salwadorze, kryminogennych środowiskach Los Angeles i innych miastach Stanów Zjednoczonych. Poza tym Święta Śmierć jest traktowana tak samo jak inne święte - Maria Magdalena, Anna, Maria. Nie ma to nic wspólnego z kultami satanistycznymi czy z modleniem się do śmierci o to, by np. szybko zabrała z tego świata nas lub innych.

Obraz
© Sylwia Mróz

Nie mogę nie zapytać cię o narkowojnę. 10 lat, 120 tysięcy zabitych, 27 tysięcy desaparecidos i osławione Ciudad Juarez, zwane miastem-mordercą kobiet. Jak to wszystko przekłada się na życie codzienne w Meksyku?
Miasto Juarez jest jedno, a powierzchnia całego Meksyku przykryłaby pół Europy. Tak, jest źle, wojna narkotykowa i samo położenie Meksyku sprawiają, że pewne rzeczy się tam dzieją, ale to dotyczy tylko niektórych części kraju. Problem w tym, że medialna opowieść o Meksyku opiera się głównie na wątkach negatywnych i choć wiele podobnych jest w Salwadorze, Gwatemali, Kolumbii i kilku jeszcze krajach regionu, to jednak głównie z Meksyku sączona jest papka informacyjna, która nie zawsze oddaje to, co się naprawdę dzieje w kraju. Przemocą ogarnięta jest przede wszystkim północ Meksyku, granica nie należy do zbyt bezpiecznych. Ja ją kilkakrotnie przekraczałam, bo chciałam zobaczyć, jak to jest, byłam też w Ciudad Juarez, bo chciałam zobaczyć to miasto. Nie są to miejsca, które bym komukolwiek poleciła do odwiedzenia. Wystarczy zachować zdrowy rozsądek i przygotować się do tej wyprawy, dowiedzieć, gdzie może być niebezpiecznie i ten Meksyk będzie dla ciebie zupełnie inny, niekoniecznie brutalny.

To teraz bardziej optymistycznie, o miłości. W telenowelach meksykańskich, które święciły swego czasu triumfy w dopołudniowej ramówce polskich stacji, ta buduje się na fundamencie kontrastów: bogaty dziedzic zakochuje się w biednej, ale uczciwej dziewczynie, a po pokonaniu rozciągających się na około 150 odcinków trudności ich miłość w końcu triumfuje. Jak to wygląda w rzeczywistości?
Bardzo rzadko dochodzi do takich mezaliansów. To jest marzenie Meksykanów, a wiadomo, że marzeniami najłatwiej się karmi rzeszę ludzi i każdy by chciał uwierzyć w taką historię, dlatego Meksyk jest tak mocno zanurzony w telenowelach, ten przemysł bardzo silnie oddziałuje na kraj, chociażby na organizację ruchu ulicznego - bardzo często poruszając się po stolicy trafiam przypadkiem na plan telenoweli, tyle ich się tam po prostu kręci. Aktorstwo meksykańskie jest też naznaczone grzechem telenoweli, wybałuszaniem oczu, karykaturalnymi gestami. Powiem ci więcej: ich wpływ na życie mieszkańców jest tak silny, tak wiele kobiet je ogląda, że nieraz przenoszą podpatrzone w telewizorze sytuacje do własnego domu.

Trudno jest być kobietą w Meksyku? Ten wszechobecny maczyzm, traktowanie kobiet z pogardą, odmawianie im prawa do własnego zdania, wymaganie bezwzględnego posłuszeństwa, podsycany dodatkowo przez same kobiety, które zdają się pogodzone z tym, że mąż, ojciec czy brat to jest ich pan i właściciel nie brzmi zachęcająco.
To jest stereotyp macho. I, jak to ze stereotypami bywa, nie do końca odpowiada rzeczywistości. Dawniej faktycznie funkcjonował w Meksyku tradycyjny model rodziny - kobieta nie wychodziła z domu, zajmowała się dziećmi, a mężczyzna zarabiał na dom. Ten obraz, który nakreśliłaś, zaczerpnęłam z książki z lat 70. Obecnie natomiast coraz więcej kobiet realizuje się zawodowo, rozwija się, związki są coraz bardziej partnerskie. Poza tym maczyzm możemy różnie definiować, dla mnie na przykład jego symptomem jest też to, że mężczyzna jest w domu kompletnie bezużyteczny, nie umie włączyć pralki, nie wie, jak ugotować obiad. I pod tym względem, przynajmniej z moich obserwacji i doświadczenia, w Polsce znajdziemy takich maczystów, że Meksyk się do nich nie umywa, bo wielu mężczyzn jest tam samowystarczalnych. Wreszcie w Meksyku wszelki maczyzm kończy się po przekroczeniu progu domu. Tam rządzi matka, to ona podejmuje decyzje, to jej się wszyscy pytają, co robimy, kiedy, gdzie i jak. Mnie to niejednokrotnie zaskakiwało, że póki matka nie powiedziała, co się ma dziać, to wszyscy siedzieli i czekali.

W porównaniu do innych krajów Polaków w Meksyku jest raptem garstka - około trzech tysięcy, plus kilkadziesiąt tysięcy potomków imigrantów z czasów II wojny światowej i PRL. Zastanawiałaś się dlaczego? Każdy, kogo znam, a kto choć trochę liznął hiszpańskiego, mówi, że to akurat łatwy do nauczenia język.
Nie wiadomo, jak to jest do końca, liczby się niedoszacowane. Natomiast faktycznie, Meksyk nie jest celem numer jeden z prostej przyczyny: są lepsze kraje do emigracji zarobkowej. Poza tym Polacy wolą być blisko rodziny, a Meksyk to jest drugi koniec świata, podróże do Polski są bardzo drogie. Powody, dla których Polacy przeprowadzają się do Meksyku, są więc pozamaterialne - często jest to miłość albo wybór na starość, ze względu na nieco łagodniejszy klimat przez cały rok, przepyszne jedzenie, serdeczność ludzką.

Możemy się doszukać jakichś podobieństw między Polakami a Meksykanami? Chodzi mi o cechy narodowe. W książce opisujesz na przykład drobną kolizję dwóch samochodów, których kierowcy po obejrzeniu szkód ściskają się serdecznie, raczą uśmiechami od ucha do ucha, a zanim się rozjadą - życzą sobie miłego dnia. Sama stwierdzasz, że w Polsce to byłoby nie do pomyślenia.
My jesteśmy znacznie bardziej praktyczni i pragmatyczni, momentami bardziej szczerzy. Jest natomiast jakiś element ducha polsko-meksykański, który nas łączy. Zdarzyło mi się niejednokrotnie być w sytuacjach, kiedy Meksykanie nagle wyciągali gitary i zaczynali śpiewać, a Polacy im wtórowali jak nigdy. My też mamy taką biesiadną, ludyczną naturę. Może na co dzień nie odczuwa się w Polsce w aż takim stopniu jak w Meksyku życzliwości między ludźmi, ale my też jesteśmy bardzo gościnni, gość w dom to Bóg w dom. To sprawia, że jesteśmy sobie bardzo bliscy i nawiązywanie kontaktu przebiega łatwiej niż z Hiszpanami czy Francuzami, którzy trzymają nas na dystans i mają rozbudowane stereotypy na temat Polaków. A Meksykanie nas biorą z otwartymi sercami. Świetnym przykładem, jak dotrzeć do Meksykanów, jest Jan Paweł II, którego Meksykanie uwielbiają do dzisiaj.

W Meksyku można cokolwiek zaplanować, przewidzieć, ułożyć harmonogram dnia i się go trzymać? W czasie studiów w Hiszpanii dość trudno było mi oswoić się z filozofią mañana - później, jutro, wyluzuj, "zrobi się". A jak to dopiero musi wyglądać w Meksyku, skoro sam Salwador Dalí zarzekał się: "nie zniosę pobytu w kraju, który jest bardziej surrealistyczny od moich dzieł", a i na polskim gruncie w mowie potocznej rzucone hasło "ale Meksyk" oznacza totalny chaos.
Myślę, że ogólnie, czy to w Meksyku, czy w Polsce, rzeczywistość wymyka się spod naszej kontroli, a samo poczucie, że możemy ją kontrolować, jest bardzo ułudne. Co do Meksyku - tak, jest chaos, są straszne korki, wszystko się opóźnia. W Polsce na pewno punktualność jest w cenie, nieraz ktoś mi wysyła SMS, że będzie minutę później, w Meksyku takiego SMS-a nie dostaniemy nawet, jeśli się spóźni godzinę. Ale, co ciekawe, Meksykanie przychodzą punktualnie do pracy, oni w ogóle są niesamowicie pracowici. Ogólnie w Meksyku jest zdecydowanie więcej swobody w praktycznie każdej dziedzinie życia - co ma oczywiście swoje plusy i minusy. Na pewno ten kraj uczy cierpliwości.

Bardziej tęsknisz za Polską w Meksyku czy za Meksykiem, gdy odwiedzasz Polskę?
Nie można mieć wszystkiego i to jest największy problem. Meksyk uwielbiam, to jest cudowny kraj, ale tęsknię za rodziną i przyjaciółmi, niestety nie da się przenieść całego swojego świata. Ostatnio coraz bardziej brakuje mi też polskiego jedzenia, którego dawniej nie doceniałam. I trochę tęskno mi za polską mentalnością. Ale zawsze się za czymś tęskni, więc staram się w każdym z tych miejsc być na 100 procent i cieszyć się obecnością ludzi, którzy są dla mnie najważniejsi.

Źródło artykułu:WP Kobieta

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (6)