"Kobiety w Polsce mają systemowo prze***ane". Kubryńska szokuje, a mówi tylko, jak jest
Drogie panie, nawet nie wiecie, jak bardzo jest wam źle. Jest wam źle, bo wszystko jest na waszych głowach, bo ciągle czegoś się od was wymaga, bo żyjecie w strachu o własne córki zaczepiane wieczorami na ulicach, bo niedługo nie będziecie mogły nawet kupić tabletki antykoncepcyjnej w aptece, bo farmaceucie "sumienie nie pozwala". Bo kobieta, która jest szefową rządu, wybrała "bycie marionetką". Sylwia Kubryńska opisuje w swojej nowej książce "30 sekund" historie kobiet, od których włos jeży się na głowie. Wszystkie są prawdziwe.
Dziewczyna wraca wieczorem z imprezy, ze spotkania, z teatru. Ulice słabo oświetlone, w ich głębi całe mnóstwo bram, zakamarków. Nagle za plecami słyszy kroki, zaczyna się bać. Ja byłam tą dziewczyną dziesiątki razy. Ty też?
Oczywiście. Kiedyś, gdy miałam 13 lat, wracałam wieczorem od koleżanki i po jakimś czasie zorientowałam się, że ktoś za mną idzie. Potem okazało się, że zaczyna mnie gonić. Zaczęłam uciekać, wbiegłam pędem do klatki schodowej, udało się. To zdarzenie opowiedziałam w filmie, który potem wrzuciłam na Facebooka. I momentalnie odezwało się do mnie mnóstwo, mnóstwo kobiet, które dzieliły się własnymi historiami. Okazuje się, że prawie każda kobieta w Polsce, idąc wieczorem po ulicy, czuje zagrożenie. Zupełnie jakbyśmy były na jakiejś wojnie.
Dzięki twojej książce uświadomiłam sobie, że to nie jest normalne.
No właśnie, to nie jest normalne! Ktoś mnie wczoraj zapytał, czy to nie wynika z cech gatunku, to znaczy z tego, że kobiety są słabsze fizycznie. Po pierwsze, zadbaliśmy kulturowo o to, by kobiety były słabsze - nie uczy się dziewczynek sztuk walki, zamiast grać w piłkę często podpierają ściany. Ale pomijając to, przecież aspirujemy do bycia jakąś cywilizacją. Kiedy idę ulicą, nie jestem szympansicą, na którą dybią szympansy, bo jest łatwym celem, by ją złapać i zgwałcić. Jesteśmy ludźmi. Tymczasem ja w środku Europy, w tym momencie rozwoju cywilizacji, ciągle czuję się jak w dżungli. Czy raczej na wojnie, bo jednak gwałty wśród zwierząt są bardzo rzadkie, a wybory samic co do partnera są zwykle szanowane.
A nawet jeśli "rozsądnie" zdecyduję, że wrócę taksówką, to też różnie bywa - zdarzyło się, że bałam się taksówkarza, który mnie wiózł. W Polsce mamy do czynienia z jakimś rodzajem nieustannej, cichej wojny.
A jeśli w dodatku kobieta jest pijana…
Pewien prawicowy publicysta twierdzi, że to jest usprawiedliwione, by "wykorzystać sytuację". Bo "kto nie wykorzystał nietrzeźwej"? Mężczyzna, który ma grupę czytelników, cieszy się ich szacunkiem, zupełnie bezkarnie mówi publicznie o usprawiedliwianiu gwałtów, a spora grupa osób mu przyklaskuje! Co więcej, gniew zostaje skierowany nie na oprawców, ale na ofiarę. Mogła nie iść, mogła nie pić, mogła nie założyć tej spódniczki, tylko zarzucić na siebie worek jutowy i prochowiec. Przytrafia się to tobie albo twojej koleżance i już same zaczynamy traktować to jak coś normalnego. Tymczasem to normalne nie jest, krzywdzenie kobiet nie jest normalne i musimy o tym mówić.
Taka sytuacja - jechałam taksówką i w bardzo popularnym radiu leciała piosenka. Dziewczyna po angielsku śpiewa, że pochodzi z rodziny, w której jest przemoc. Sąsiad, do którego kierowany jest tekst, codziennie słyszy jej krzyki, lecz udaje, że nic się nie dzieje. Piosenka się kończy, a dziennikarz prowadzący audycję podsumowuje, że "takich wesołych, przyjemnych pioseneczek dzisiaj będziemy słuchać". Mój Boże, świat zwariował, myślę sobie.
*Przemoc, szczególnie ta w rodzinie, to jest u nas temat równie abstrakcyjny co dziura ozonowa gdzieś nad biegunem. *
A spotykamy ją wszędzie. Widziałam ostatnio w Biedronce dziewczynkę z ojcem. Mała zagapiła się na jakieś zabawki, ojciec podszedł do niej i trzaska ją w tyłek. Nikt nie zareagował! Udajemy, że przemocy nie ma. Słyszymy: "jaka przemoc, przestań, to tylko klaps". To może zapytajmy tej dziewczynki, bo dla niej to z całą pewnością jest przemoc.
Tylko kogo interesuje, co czuje ofiara?
W Polsce, prawie nikogo. No więc ja napisałam w swojej książce, co czuje ofiara.
*Tymczasem konwencja antyprzemocowa jest szeroko krytykowana jako coś, co uderza w naszą polską tradycję. "Kobiety mają w Polsce systemowo prze•••ane" - to twoje słowa. *
Właśnie o to chodzi, że wszelkie narzędzia prawne, które zapobiegałyby patologiom i którymi powinno posługiwać się państwo, są przez rząd odrzucane. Jakby nie chciało się odkryć dywanu i zobaczyć, ile jest pod nim robactwa.
*Pod dywanem są nielegalne aborcje, często dokonywane bez pomocy lekarza. Krzyki u sąsiadów na klatce, bo "pan domu" znów wrócił zawiany. Molestowane, pijane nastolatki, brak właściwej opieki ginekologicznej, brak edukacji seksualnej. Lakier do paznokci zmywany pospiesznie ze strachu przed zazdrosnym partnerem. I wiele, wiele więcej. Kiedy kobiety wreszcie uświadomią sobie, że to wszystko nie jest normalne? *
Każda z nas ma w sobie jakąś niewyrażoną, często nieuświadomioną niezgodę na opresyjną sytuację, w której się znalazła. Jedne trafiają w końcu na terapię, inne chorują na depresję albo zaczynają się po kryjomu upijać. A niektóre do końca życia będą udawać, że wszystko jest w porządku. A przecież to nie jest tak, że my się "z natury" godzimy na takie rzeczy. My jesteśmy uczone, by się na nie godzić, niestety bardzo często przez inne kobiety. To one mają zwykle duży udział w wychowaniu i kształtowaniu światopoglądu i powtarzają wzorce, które same sobie przyswoiły od rodziców.
Bardzo ciężko jest liczyć na to, że kobiety same wyjdą spod tego jarzma. W książce opisałam przypadek Miriam, która w pewnym momencie dostaje możliwość samodzielnego pokierowania swoim losem. Co ona z tym zrobi? Takie pytanie przychodzi mi do głowy na przykład, kiedy obserwuję Beatę Szydło, najważniejszą osobę w państwie, za którą stoi rząd - jest premierem i może zrobić, co chce. A co robi? Bierze długopis i podpisuje na siebie wyrok - mimo że jest kobietą, odrzuca konwencję antyprzemocową, odrzuca możliwość swobodnego dostępu do antykoncepcji postkoitalnej. Wybiera bycie marionetką, mimo tego że w świetle prawa nic by się jej nie stało, gdyby zadecydowała inaczej. Masz los w swoich rękach i co robisz? Wychowanie, Kościół, historia, kultura, doświadczenie pokoleń - to wszystko siedzi w twojej głowie i nie pozwala ci się uwolnić.
*Bo "to nie jest takie proste", prawda? *
Kobieta nie może odejść od męża pijaka, który ją tłucze i który nie pracuje, bo "to nie jest takie proste". Miałam ciocię, która przez całe życie nie potrafiła zostawić takiego mężczyzny. A gdyby wniosła pozew o rozwód, udowodniła, że jest bita, zrobiła obdukcję i tak dalej, rozstałaby się z nim i znów miała życie w swoich rękach. Ale "to nie jest takie proste", diabeł tkwi w tym jednym zdaniu.
*Dlaczego kobiety nie odchodzą, nawet jeśli nie wiążą ich śluby, kredyty i dzieci? *
Bo gdzieś tam czai się nadzieja, że wreszcie ktoś je pokocha i zaakceptuje. Przecież skoro od dziecka nie akceptowali jej rodzice i cały czas chcieli, żeby się zmieniła, zaczyna szukać akceptacji w szerokim świecie.
Rozgląda się i spotyka kogoś, z kim chce być. Tylko jak w takiej sytuacji stworzyć normalny, zdrowy związek?
Zauważ, że moja bohaterka też ciągle na zewnątrz szuka odpowiedzi na to, jak ma wyglądać jej życie. Spycha gdzieś na dno świadomości wewnętrzny głos, który mówi jej, czego ona sama chce, z czym ona sama dobrze się czuje i jakim ona jest człowiekiem. Oczekiwania cały czas płyną z zewnątrz, dlatego kiedy spotyka "wymarzonego" faceta, koncentruje się na nim i jego potrzebach, nie na sobie. A przecież tak się nie da, w takim związku nic się nie klei - bo ona ma inne oczekiwania, a on ją ciągle zawodzi! Dlatego w końcu coś musi pęknąć, iluzja prysnąć. Jak napisała jedna z moich czytelniczek, przychodzi wstrząsające, bolesne doświadczenie, które kończy się nadzieją.
Kto nam, żonom, matkom, partnerkom każe tak nieustannie poświęcać się dla innych?
Najczęściej kobiety. Pewien mężczyzna napisał, że najbardziej interesuje go kobieta, o której on nigdy do końca nie wie, czy chce spędzić z nim weekend. I mnie też interesuje właśnie taki facet. Mężczyzn pociągają kobiety, które mają swoje życie, swoje pasje i które nie do końca będą się im poświęcać. Nie jakieś "drugie połówki". Nie cierpię tego mitu o połówkach. Przecież jestem całością i jako całość też nie do końca wiem, czy najbliższy weekend będę chciała spędzić z tym facetem.
Tak naprawdę to kobiety przekazują innym kobietom bzdury o tym, że mamy się poświęcać i dopasowywać. O tym, czy chcę się dopasować, mam zdecydować ja sama, a nie moja matka, babka, ciotka czy mój facet. Co więcej, jeśli kobieta stara się matkować swojemu mężczyźnie, robi mu krzywdę - on w końcu przestanie dostrzegać w niej partnerkę.
A co z oczekiwaniami, że żona ma - oczywiście po pracy i po odebraniu dzieci z przedszkola - jeszcze posprzątać, ugotować i wyprasować?
Myślę, że dla facetów to jest po prostu wygodne. Wyobraź sobie, że spotykasz takiego, który sprząta cały dom, gotuje ci, a kiedy pojawiają się dzieci, zajmuje się nimi, wychodzi z nimi na spacery i na wycieczki, obsługuje całą rodzinę - czy będziesz się z nim kłócić o to, że on to wszystko robi? Jasne że nie. A kiedy w pewnym momencie powie: "Nie! Mam tego dosyć!", to ty zaczniesz go pytać, co mu się stało. I zachowywałabyś się dokładnie tak samo, jak każdy facet. To my się godzimy na ten nierówny podział obowiązków. Moja matka usłyszała kiedyś o koleżanki z pracy: "Nie prasujesz koszul swojemu mężowi? To po co ty mu jesteś?".
Byłaś w związku z chorobliwie zazdrosnym mężczyzną?
Tak. Na szczęście mam dobrze rozwinięty instynkt samozachowawczy i udało mi się z tego w porę wywinąć. W książce opisuję autentyczny przykład kobiety koło pięćdziesiątki. Na co dzień jest sołtysem, zarządza całą wsią, ma władzę, ale przed powrotem do domu jak mała dziewczynka zmywa paznokcie, bo "stary by ją zabił".
Mnie od mojego chłopaka z liceum, który zabraniał mi chodzić w spódniczkach i się malować, pomógł uwolnić się ojciec - po prostu pokazał mi jak w lustrze, w czym tak naprawdę tkwię. Moja mama też była silna i niepokorna, dlatego wiadomo było, że ja w pewnym momencie też sięgnę po niezależność. Ale jest masa kobiet, które latami trwają w takich układach.
*Nie każdy ma dobre wzorce, z których może czerpać. *
Wzorce, skąd wziąć wzorce, kiedy nawet pani premier jest, jaka jest! Kiedy mój syn słyszy w szkole od pani od historii, że mężczyźni na przestrzeni wieków częściej zostawali naukowcami, bo mają większe mózgi?! Albo na lekcji religii ksiądz tłumaczy, że kobieta usuwała sobie ciążę odkurzaczem, albo że należy się cieszyć, kiedy dziecko urodzi się śmiertelnie chore, bo to znaczy, że otrzymało dar cierpienia od Boga...
Niech kobieta i dziecko cierpią, byleby tylko nie było aborcji, bo to grzech.
Czasem chciałabym, żeby tzw. Obrońcy Życia, którzy zawsze stoją koło wejścia do metra w centrum Warszawy, podeszli i do mnie po podpis. Powiedziałabym im - znam taki przypadek, że dziewczyna zmarła, bo nie mogła legalnie wykonać aborcji, a została zgwałcona. W desperacji próbowała zrobić to sama i przypłaciła to życiem. Co na to Obrońcy Życia? Dlaczego ktoś w imieniu kobiety ma decydować o tym, że ma poświęcić swoje życie? Przecież nawet w przypadku przeszczepu nerki decyzja nie jest prosta, a z jedną nerką można normalnie funkcjonować.
Tymczasem o tym, jak ma wyglądać życie kobiety, chcą decydować mężczyźni czy Kościół. A najgorsze są kłamstwa, na które się powołują, na przykład dotyczące tego, jak wygląda zapłodnienie. Albo kiedy wmawia się opinii publicznej, że "tabletki po" to środki wczesnoporonne. Ja akurat studiowałam zootechnikę i już na pierwszym roku, na genetyce, przeanalizowaliśmy wszystkie etapy zapłodnienia - nie ma możliwości, by doszło do niego bez progesteronu, hormonu wytwarzanego przez organizm kobiety. Biorąc "tabletkę po" hamujesz wytwarzanie tego hormonu, nic więcej. Przeciwnicy tej tabletki bronią więc po prostu plemników i na dodatek mieszają w to Boga. Kompletny absurd!
To oczywiście niemożliwe, by minister po medycynie nie wiedział takich rzeczy. Kłamstwa o środkach wczesnoporonnych podparły pewną ideologię. Ostatecznie zawsze chodzi o władzę, władzę nad kobietami. A jednocześnie dowiaduję się, że zostały cofnięte recepty na Ketonal, przez który kiedyś o mało co nie umarłam w szpitalu. Pomijając to, że Viagra jest bez recepty.
*Czy jesteśmy wystarczająco solidarne i zdecydowane, żeby walczyć o swoje prawa? Mało kto spotkał się w ostatnim czasie z tak dużą krytyką jak Natalia Przybysz po swoim wyznaniu, że dokonała aborcji. *
Kiedy przeczytałam wyznanie Natalii Przybysz poczułam siłę - nareszcie ktoś to powiedział! Teoretycznie wiadomo, że co trzecia, co czwarta Polka miała aborcję, ale nikt tego nie mówi. Ale potem wydarzyło się coś bardzo dziwnego. Wiadomo było, że Natalia będzie krytykowana z prawej strony, ale nie spodziewałam się, że będą atakować ją również feministki. Gdy przeczytałam tekst Karoliny Korwin-Piotrowskiej, w którym pouczała Przybysz, że "czasem trzeba myśleć", to złapałam się za głowę. Okazało się, że coś, co jest mi bliskie, czyli świat feministyczny, również jest sztuczne! Czułam się bardzo zdradzona, bo właśnie w takim momencie dziewczyny powinny być twarde jak beton, jak ten PiS, nie do przejednania. Tymczasem solidarność kobieca się rozszczelniła i ataki prawicowych publicystów na nas stały się tym mocniejsze. To pokazało, że my, feministki, mamy lekcję do odrobienia. Powinnyśmy się zastanowić, co to naprawdę znaczy mieć "wolny wybór". Czy może być tak, że walczę o wolny wybór, ale tylko trochę?
Jaka jest dla nas nadzieja?
Albo wygramy, albo znów będą stosy. Spłonę na nich ja, ty, wszyscy, którzy chcą mieć dostęp do wiedzy, od której sukcesywnie jesteśmy odsuwane. Pomyśl o tych koszmarnych i zupełnie nieprzystających do realiów zabiegu aborcji plakatach Obrońców Życia - skąd oni w ogóle biorą te obrazki, oto prawdziwa zagadka. Karmi się nas kłamstwami, manipuluje opinią publiczną. Myślę, że niedługo coś się wydarzy, nastąpi jakiś przełom. Paradoksalnie taka władza i ten ucisk może nam jako społeczeństwu pomóc - my w Polsce bardzo nie lubimy, kiedy mówi nam się, jak mamy żyć. Teraz cała nadzieja w rękach kobiet, bo to właśnie my możemy dokonać zmian.