#KobietyNieZnająGranic: Norwegię pokochałam od razu
Przygodę z Norwegią zaczęła od cyrku. Mirella Buczyńska razem z mężem i dziećmi podróżowała po całym kraju i reklamowała występy cyrkowców. Potem założyła swój własny salon kosmetyczny, dzięki któremu została jedną z najbogatszych kobiet w regionie. Kilka złych decyzji i znalazła się na dnie.
- Był koniec stycznia, kiedy przyjechaliśmy do Norwegii. Czarna noc. Przypłynęliśmy promem do Kristianstad o 11 w nocy. Widać było same skały. Powiedziałam wtedy mężowi: wiesz co? Tu będziemy mieszkać. Spojrzał tylko na mnie i rzucił: ok! On już wie, że jak ja coś powiem, to nie ma odwrotu – opowiada Mirella Buczyńska.
Norwegia trafiła się właściwie przez przypadek. W Polsce nie mogła znaleźć dla siebie miejsca. – Nudno tu wtedy było – mówi. I tak 15 lat temu razem zapakowała rodzinę, zostawiła za sobą Grudziądz i ruszyła na daleką północ.
Na początku przez trzy lata pracowali dla cyrku. - To była fascynująca przygoda. Jeździliśmy przed trupą i w każdym kolejnym mieście robiliśmy im reklamę. Rozwieszaliśmy afisze, rozdawaliśmy bilety. Zwiedziliśmy tak prawie całą Norwegię. Płacono nam, spaliśmy w kempingu. Dzieci były razem z nami. Poznaliśmy mnóstwo ludzi i różne dialekty. Dlatego tak szybko nauczyłam się języka. Przeprowadziliśmy się tu na dobre w lipcu, a w sierpniu, gdy dzieci zaczynały szkołę, to mogłam już pracować jako dwujęzyczny nauczyciel w ich szkole – wspomina.
W Norwegii byli jednymi z pierwszych Polaków, nie licząc tych, którzy uciekli z Polski w czasach komunizmu. - Nie miał kto mi pomóc. Musiałam wszystko sama załatwiać. Mnie się wszystko układało, więc chciałam pomagać innym emigrantom z Polski, by nie musieli być w tych pierwszych miesiącach sami ze sprawami urzędowymi. Założyłam grupę Polonijki, dla kobiet, które zaczynały tu nowe życie. Mogłyśmy się wspierać, doradzać sobie – mówi.
Mirellę ciągnęło jednak do tego, by stworzyć swój własny biznes i pracować na swój rachunek, nie dla kogoś. A zawsze marzył się jej salon piękności. - Jak coś chcę zrobić, to się nie zastanawiam długo, tylko to robię. W ciągu jednego tygodnia znalazłam lokal, tydzień później otworzyłam biznes.
Nawet z samego dna można się odbić
- Na początku miałam 50 klientek. Po roku było ich już 1500. Wtedy też otworzyłam większy salon – opowiada.
Nie minęło wiele czasu od otwarcia, kiedy Mirellę okrzyknięto trzecią najbogatszą kobietą w regionie. - Tu jest tak, że kobiety boją się otwierać biznesy, bo to dużo kosztuje. Boją się, że im najzwyczajniej w świecie nie wyjdzie. Są trochę jak kury domowe. Mój salon cieszył się popularnością – przyjeżdżały klientki z Oslo, ale też np. ze Stanów. Zarabiałam bardzo duże pieniądze. Któregoś dnia napisano o mnie w gazecie lokalnej. A ja wtedy już wiedziałam, że będę musiała ogłosić bankructwo – wspomina.
Kilka niewłaściwych decyzji i oszustwa pracowników sprawiły, że traciła coraz więcej pieniędzy. - Zostałam oszukana przez Polki, które przyjechały tu do pracy. Zostałam okradziona przez Norweżki. Ja też zrobiłam kilka błędów. Nie twierdzę, że to była w całości wina innych osób. Byłam okradana z pieniędzy, z klientek, z produktów. To było niemożliwe, żeby biznes mógł przetrwać. Wiesz, jak to jest, kota nie ma, myszy harcują. W tym przypadku można pewnie powiedzieć: kot jest zajęty, myszy harcują – mówi. - Pracowałam z sercem. Ufna jestem bardzo, może dlatego to się tak skończyło. Powinnam mieć, jak to mówią, miękkie serce, twardy tyłek. Jestem kosmetyczką, dizajnerką brwi i paznokci. Moje usługi były zawsze z wyższej półki. Dbałam o każdego klienta. To był specjalny serwis dla kobiet, bo jak wchodziły, to od samego wejścia czuły się jak królowe. Dla mnie to nie była praca, to była frajda. Aż do momentu, w którym tych klientów zaczęło być mnóstwo. Ludzie czekali po pół roku na zabieg, nowe klientki nie miały szans się dostać, a ja pracowałam po 12-13 godzin, żeby wszystkim się zająć.
Był 2014 rok, kiedy wszystko runęło. W jednym tygodniu o Mirelli pisano jako bizneswomen z sukcesami, w drugim próbowano ją oczernić. - Wymyślano, że zdefraudowałam pieniądze, pojawiły się nieprawdziwe oskarżenia. Zostałam zjedzona. Znalazłam się na dnie. Wpadłam w głęboką depresję. Jakoś z tego wyszłam, ale nie pracuję tak, jak kiedyś. Nie mam do tego już serca. Ja tym ludziom nic nie zrobiłam. Dzieci i mąż rzadko mnie w domu wiedzieli. Poświęciłam całe pięć lat swojego życia, by ten biznes się udał.
Norwegia po polsku
Polacy są w Norwegii najliczniejszą mniejszością. Wyjeżdżają do Skandynawii po pieniądze i lepsze warunki życia. Z danych norweskiego Urzędu Statystycznego SSB z 2016 roku wynika, że w 5,1-milionowym kraju żyje nas już ponad 95 tys. Decydują najczęściej zarobki, bliskość geograficzna - dogodne połączenia lotnicze do Skandynawii i system świadczeń socjalnych.
Dla wielu Norwegia wydaje się więc rajem, ale nie wszyscy wierzą w mit państwa idealnego dla imigrantów. Szczególnie ci, którzy jak Mirella spędzili tu już dobrych kilka lat. - Jest coraz więcej problemów ze znalezieniem pracy. Powiem ci tak, ja na początku świata poza Norwegią nie widziałam. Ale z czasem zdajesz sobie sprawę, że nie ważne jak bardzo kochasz ten kraj, to i tak jesteś tutaj obca. Wystarczy, że raz zrobisz coś źle, to będą ci to wypominać – mówi i przyznaje też, że ciężko przyzwyczaić się do norweskiego systemu.
- Mamy wśród naszych znajomych przypadki, że dzieci były zabierane już z przedszkola i rodzice nawet nie wiedzieli, za co. Gdybym krzyczała na dzieci, to sąsiadka ma prawo zgłosić to na policję. Gdybym 15 lat temu wiedziała więcej, to pewnie w życiu bym tu nie została – mówi.
Dzisiaj Mirella dalej prowadzi salon, ale trochę mniejszy. Organizuje spotkania dla kobiet, jest też przedstawicielką firmy MLM, która specjalizuje się w sprzedaży kosmetyków. Cały czas myśli o powrocie do rodzinnego kraju. - Teraz czuję, że Polska to fantastyczne miejsce i chcę wracać. Prędzej czy później każdy dojdzie do tego momentu, że będzie tęsknił za dawnym domem. Za restauracjami, za kinami, za jedzeniem... Może jestem sfrustrowana tym, co się stało? Zobaczymy, jak to się potoczy, ale do Polski na pewno wrócę – mówi.