"Kochanie, chcę zabić nasze dziecko. I mam swoje powody"
Staś ma siedem lat. Co jakiś czas pyta matkę: "dlaczego się mną nie zajmujesz". Karolina wtedy złości się na siebie, ale czasu dla syna wygospodarować nie umie. A jeśli czasem go jednak znajduje, syn szybko zaczyna działać jej na nerwy.
Początek lipca, schronisko na Hali Kondratowej. Jest okropna burza. W środku tłumy turystów idących niebieskim szklakiem z Kuźnic w stronę Giewontu i Kopy Kondrackiej, jednego z trzech wierzchołków zaliczanych do Czerwonych Wierchów. Są też ci, którzy z tych szczytów uciekli przed deszczem i piorunami. Kondratowa jest najbliższym schroniskiem. A z burzą w górach nie ma żartów.
Wszystkie siedzące miejsca zajęte, masa ludzi ściśniętych jak śledzie stoi w przejściach pomiędzy stolikami, światło – z racji burzy – wyłączone. Mamy do dyspozycji tylko to, które wpada przez okno. Jest sporo dzieci, z Kuźnic na Halę nie jest daleko. To prosty szlak, po którym często wędrują całe rodziny. Nie wszyscy przecież muszą iść na szczyt. Siedzę z pięcioletnią córką na kolanach, próbując ją czymś zająć. Nie ma zbyt dużo miejsca, w dodatku wszystko jest mokre, zostaje nam gra w kółko i krzyżyk. Szczęśliwie mam w plecaku ołówek, zamiast kartek są serwetki. Dobre i to.
Obok mnie siada matka z synem, chłopiec na oko ma nie więcej niż sześć lat. Próbuje zaangażować mamę do zabawy, jest wyraźnie znudzony. Z baru wraca ojciec z dwoma grzańcami – dla siebie i żony – i odwraca uwagę kobiety. Na młodego nikt już nie patrzy. Matka, lekko poirytowana, rzuca w jego stronę "jak się nudzisz, to się rozbierz i popilnuj ubrania", po czym – już ciszej – mówi do partnera: "nie mam do niego siły".
Myślę sobie, że to strasznie smutne, ten chłopiec przecież chciał się tylko pobawić. Nie każdy w wieku kilku lat ma wypracowany sposób na nudę.
To wszystko kwestia zmęczenia
Wracam do Warszawy po tygodniu. Zagaja mnie koleżanka, pyta jak było i czy nie miałam ochoty zabić swojego dziecka. – Nie bardzo wiem dlaczego – odpowiadam zgodnie z prawdą. Gdyby to było możliwe, mogłabym się z córką nie rozstawać. – Ja tak czasem myślę, kiedy nie mam siły i ochoty zajmować się synem, on ciągle chce się bawić, a mnie to denerwuje – odpowiada.
Wpisuję frazę "dziecko denerwuje mnie na wakacjach" w Google. Wygląda na to, że to bardzo powszechny problem. Na kilku forach zamieszczam wpis z prośbą o kontakt, Karolina odzywa się pierwsza.
Ma trzydzieści parę lat, od wielu mieszka w Warszawie. Tu też pracuje. W jednej z korporacji, od rana do wieczora, jak niemal wszyscy w mieście. Karolina ma męża i syna, siedmiolatka. Chłopiec, Staś, praktycznie całe dnie spędza w oddziale przedszkolnym w szkole, chodzi do zerówki. Tata prowadzi go tam na 8.00, mama odbiera czasem o 17.00, czasem bliżej 18.00, także w wakacje. Nim pójdzie spać, spędza z rodzicami dwie-trzy godziny. Albo i nie, bo zdarza się, że w tym czasie przychodzą do niego koledzy albo on sam idzie na podwórko. Rodzicom to na rękę, w tym czasie nadrabiają zaległości w pracy, której w korporacji przecież rzadko kiedy brakuje. W sumie to nadrabiają je nawet, kiedy chłopiec jest w domu. O wyłączaniu telefonów – ze względu na wymagający charakter pracy – nawet nie pomyślą. O zmianie zawodu też nie, oboje lubią to, czym się zajmują.
– Na urlopie? Nie jest lepiej – mówi dalej Karolina. – Tylko z innych powodów. Na wakacjach unikam pracy. To znaczy, owszem, odpalam wieczorami laptopa, czytam maile, ale raczej po to, żeby wiedzieć co się dzieje, rzadko na nie odpisuję. Ale to nie o to chodzi. Po prostu, kiedy mam wolne, chcę czytać książki, gazety, malować sobie paznokcie, a nie siedzieć z synem przez pięć godzin w basenie. Bo on to robiłby najchętniej.
– Z mężem też spędzam mało, albo nawet mniej czasu – wyjaśnia kobieta. – Myślę, że to też odbija się potem na naszej relacji z synem. Bo przecież, kiedy mamy wolną chwilę, chcemy też pobyć ze sobą jak dorośli, a nie tylko bawić się ze Stasiem. Ostatnio tak się właśnie zdarzyło, kiedy syn prosił mnie, żeby zagrać z nim w memory. Zagrałam raz, drugi, ale trzeci raz już mi się nie chciało. Poprosiłam go, żeby się czymś zajął i wróciłam do rozmowy z mężem.
Staś ma dziś siedem lat i potrafi sygnalizować swoje potrzeby, również te emocjonalne. Zdarza się, że mówi: "mamo, dlaczego się mną nie zajmujesz", albo "ty się ze mną w ogóle nie spotykasz, mamo". Karolina wtedy złości się na siebie. Zwykle postanawia poprawę, męczy ją poczucie winy, ale zmiany udaje się jej realizować tylko przez krótki czas. Poczucie, że ma obowiązki wobec szefa i zespołu, za każdym razem okazuje się silniejsze niż miłość do syna.
"To syndrom odstawienia"
Dr Marta Majorczyk, pedagog i psycholog Uniwersytetu SWPS w Poznaniu: - Klucz do rodzinnej katastrofy jest zwykle jeden. I nazywa się: nadmiar obowiązków zawodowych, lub mówiąc wprost – pracoholizm. Zwłaszcza na wakacjach nie radzimy sobie z tym, że nasz dzień wygląda inaczej niż zwykle, że nie robimy tyle, ile zwykle. Nasz organizm czuje, że czegoś mu brakuje. To tak jak – na przykład – próba rzucenia palenia, mamy tu swego rodzaju syndrom odstawienia. Najbardziej krytyczne są pierwsze trzy dni. Wtedy może nam towarzyszyć irytacja czy frustracja. A skoro jesteśmy poirytowani, o wiele łatwiej o wybuch gniewu czy złość, gdy ktoś, np. dziecko, robi coś nie po naszej myśli. Choćby tym czymś były prośby o wspólną zabawę, wtedy, gdy akurat potrzebujemy świętego spokoju.
Karolina nie jest jedyna. Na forum kafeteria.pl znajduję też opatrzony tytułem "Urlop z 2-latką - NIGDY WIECEJ!" wpis, który przykuwa moją uwagę: "Wyczekiwany, wydarty wręcz tydzień od pracy, wyjazd w góry z mężem i 2-letnia córką. Nie daje już rady! Przyjechaliśmy we wtorek, a ja już w środę chciałam wracać, a będziemy tu do soboty. Mała w tygodniu jest z dziadkami, bo ja pracuję. Czekałam na ten wyjazd, chciałam z nią pobyć, chciałam, aby powietrze zmieniła. Niestety nie mam cierpliwości, w ogóle nie odpoczywam, budzi nas o 6 rano, cały czas czegoś dotyka, choć ja błagam po kilkanaście razy, aby nie wkładała palców do kontaktu, nie ruszała lampy, nie próbowała wylać na siebie gorącej herbaty. Nie mówcie mi, że 2-latek nie rozumie, bo ona rozumie dużo, ale ona chyba złośliwie to dotyka (…)".
Zaraz potem odzywa się do mnie Sylwia, 29-letnia samotna matka z Poznania, która swoją sześcioletnią córkę – Maję – kocha ponad życie, ale jednak nie złościć się na nią nie umie. A złości się najczęściej wtedy, kiedy ma dla niej dużo czasu, zwłaszcza w wakacje. Regularnie gnębi ją z tego powodu poczucie winy. Na forum czasem szuka wsparcia. Poczucie, że rodziców, których drażnią własne dzieci jest więcej, bardzo ją uspokaja.
"Co z nami jest nie tak?"
- Co z nami jest nie tak? – pytam w końcu dr Majorczyk. – Są wakacje, jesteśmy na urlopie. A tu zaraz pod skórą irytacja i wybuchy gniewu przeciwko własnym dzieciom. Nie mamy do tego chyba aż tylu powodów.
- Ależ oczywiście, że mamy! – słyszę w odpowiedzi. – Jesteśmy przecież na urlopie. I nie, proszę nie myśleć, że to usprawiedliwienie. To raczej wyjaśnienie pewnych reakcji na linii dziecko-rodzic. Reakcji, które są skutkiem niedopowiedzeń albo w ogóle braku komunikacji. Wszyscy mamy do zrealizowania pewne plany, także na urlopie. Robimy te plany, nawet jeśli nie wyjeżdżamy w kosztowną podróż na wczasy, choćby sprowadzały się one do zaległego sprzątania piwnicy, spania do południa czy wielogodzinnego czytania książek w ogródku. Problem w tym, że dzieci też mają swoje plany na wakacje. Przy czym one niekoniecznie są spójne z naszymi. Dzieci liczą przede wszystkim na to, że będą miały rodziców dla siebie. I że uda się wspólnie z nimi zorganizować o wiele więcej zabaw i aktywności niż ma to miejsce zazwyczaj. A rodzice często o tym zapominają.
Karolina: - Mam poczucie, że zaniedbuję syna. Ale jednocześnie kocham go najbardziej na świecie. Czasem, kiedy śpi, wchodzę do jego pokoju, siadam na łóżku i po prostu mu się przyglądam. Albo całuję go, po rączkach, po buzi. Nie szukam dla siebie usprawiedliwień, nie przekonuję sama siebie, że pracuję tak dużo ze względu na dobro dziecka. By kiedyś móc pomóc mu w dorosłości. Wiele osób tak robi, ale ja nie, ja mam świadomość tego, że lubię swoją pracę i że potrzebuję jej po to, by zaspokoić swoje ambicje. Nie chciałabym z niej rezygnować tylko dlatego, że jestem matką. Tak samo lubię mieć czas dla męża i dla samej siebie.
- Nie boisz się, że twoje dziecko kiedyś za to rodzicielskie zaniedbanie słono zapłaci? Że w ten czy inny sposób ucierpi na tym emocjonalnie?
Karolina: - Nie.
Sylwia: - Ja boję się tego bardzo, niczego chyba nie boję się bardziej. Ale nad irytacją nie umiem zapanować. Wiem, że to z powodu nadmiaru obowiązków, przemęczenia. I nie chodzi tylko o pracę. Kiedy samemu wychowuje się dziecko, trzeba pamiętać o wszystkim, trzeba jednocześnie zarabiać pieniądze, dbać o dom, robić zakupy, ogarniać dziecko, siebie, samochód i wiele innych kwestii. Ja sama pracuję w książkowym wydawnictwie, jestem na miejscu przez osiem godzin i dbam o to, żeby mieć potem czas dla córki. W roku szkolnym nie podrzucam jej nikomu, nie lubię, ona jest zresztą bardzo nieśmiała. Czasem przychodzą do nas jej dwie ulubione koleżanki - Ania i Hania. Ja wtedy odczuwam ulgę. Poza tym, że przygotowuję dla nich posiłki i napoje, nie muszę robić nic. Żadnych puzzli, żadnych planszówek i żadnych pytań zaczynających się od "mamo, a dlaczego...".
O wiele gorzej jest, kiedy dziewczynki nie przychodzą. A w wakacje właśnie nie ma ich pod ręką. Sylwia stara się urlop spędzać w innym miejscu niż dom. Wierzy, że zmiana lokalizacji jest warunkiem udanego "wietrzenia głowy". Tylko, że to "wietrzenie" wprawia ją w poczucie chaosu, inny rozkład dnia i brak zawodowych obowiązków to coś, co często ją przerasta. Dopadają ją wtedy myśli, że źle obliczyła budżet, że na wakacyjne atrakcje wyda za dużo, że potem zabraknie jej do pierwszego, wracają myśli o własnej samotności, obawy, że już nigdy nie poukłada sobie życia, nie będzie miała kolejnego dziecka, o którym przecież marzy. Wtedy zdarza się jej krzyczeć na Maję. Zwłaszcza, gdy dziewczynka zadaje za dużo pytań albo gdy ciągnie ją na plac zabaw, kiedy ona wolałaby zwyczajnie poleżeć z książką na plaży i opanować gonitwę myśli. Potrafi zirytować się tylko dlatego, że córka jest w dobrym i bezstroskim humorze, gdy tymczasem jej samej dokucza lęk. - Potem zawsze chce mi się płakać, wiem, że źle zrobiłam, fatalnie się czuję wiedząc, że wyładowałam się na własnej córce, ale inaczej nie umiem - mówi wzruszona.
- Koleżanka poradziła mi niedawno, żebym zatrudniła nianię, taką na wakacje - przyznaje Sylwia. - Mówi, że gdy codziennie będę miała chwilę dla siebie, jakoś się ze swoimi nastrojami poukładam. Ale to drogi biznes, w mojej sytuacji nie mogę sobie na to pozwolić. Na razie dogadałam się z kuzynką, która akurat teraz i tak nie ma pracy. W sierpniu jedziemy razem na wakacje, nad Bałtyk. Na zagraniczne wycieczki – tak jak na nianię z prawdziwego zdarzenia – raczej mnie nie stać. Wyjazdy we dwie, tylko ja z córką, to zawsze była katorga, choć na każdy wyjazd się cieszyłam. Wyobrażałam sobie jak w końcu obie odpoczniemy, jak świetnie będziemy się bawić. A potem, potem okazywało się, że wcale nie jest fajnie, że jest tak, jak to opisałam powyżej. Nie wiem, kto męczył się bardziej - ja czy córka. Teraz chcę podzielić dobę i opiekę nad Mają na nas dwie. Mam nadzieję, że się uda. Nie chcę znów nocami płakać z poczucia winy.
Wszystkie nasze potrzeby
- Złość to reakcja emocjonalna najczęściej powodowana strachem, ale równie dobrze może powodować ją frustracja i niezadowolenie z tego, że pewne nasze potrzeby nie są zaspokajane. I tak właśnie dzieje się w tym przypadku – komentuje dr Majorczyk. I przekonuje, że choćby dlatego warto czasem zadbać i o siebie. Nasza lepsza kondycja psychiczna przekłada się na jakość czasu spędzanego z dzieckiem, a ten jest dla malca bardzo ważny. - Rodzic, który emocjonalnie angażuje się w zabawę choćby przez pół godziny, daje dziecku więcej niż gdyby zajmował się z nim mimochodem, z komórką w ręku, albo nieobecny myślami, przez trzy godziny – wyjaśnia psycholog. - Nasze potrzeby wywołują w nas rozmaite emocje. A każdy stan emocjonalny jest ważny, bo sugeruje nam, że coś przeżywamy, coś, co jest dla nas istotne. Jeśli na czymś nam zależy i nie możemy tego dostać, to powoduje w nas frustrację. Jeśli nasza potrzeba zostaje zaspokojona, pojawia się radość, wewnętrzny spokój. I tak dalej. Dlatego dobrze jest zrozumieć i polubić wszystkie swoje emocje.
A potem warto tego wszystkiego nauczyć własne dzieci.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl