Kolekcja Andy Rottenberg na sprzedaż
Malowane buty Henryka Stażewskiego, „Kropla” wszechświata Edwarda Krasińskiego czy słynne „Morze” Edwarda Dwurnika – to dzieła, które już niebawem pójdą pod młotek w ramach jedynej w swoim rodzaju i niepowtarzalnej aukcji „Kolekcja Andy Rottenberg”. Polska papieżyca sztuki, przyjaciółka niezliczonych artystów, krytyczka i historyczka Anda Rottenberg postanowiła wystawić na aukcji dzieła zbierane od dziesięcioleci. Już 4 kwietnia w DESA Unicum wylicytować będzie można eksponaty z prywatnej kolekcji kultowej kuratorki.
Widząc, jak imponujące są zbiory Andy Rottenberg, wielu znawców z pewnością zadaje sobie zasadnicze pytanie: Dlaczego Anda Rottenberg zdecydowała się na aukcję? Odpowiedź jest prostsza niż mogłoby się wydawać:
- Wszyscy umrzemy! – stwierdza bez owijania w bawełnę Anda Rottenberg. - Będziemy musieli się rozstać z tym wszystkim wcześniej, czy później. Każde rozstanie boli. Każde, ale ja zrozumiałam, że rozstania z ludźmi bolą bardziej, niż z dziełami sztuki. Nie należy przywiązywać się za bardzo do myśli, że weźmiemy je ze sobą do piekła, nieba czy do czyśćca – komentuje, wspominając trudny dla niej 1993 rok. To wówczas zrozumiała, że śmierć jest nieuniknioną częścią życia, a my nie jesteśmy tym, co mamy czy posiadamy.
- Był to rok, w którym umarła moja mama – wyjaśnia z wyraźnym wzruszeniem. – Straciłam ją, miałam poważną depresję, a po latach zdałam sobie sprawę z tego, że jakiekolwiek przedmiotu bym nie straciła, będzie to drobnostką w porównaniu z utratą bliskiej osoby. Nauczyłam się wówczas rozstawać z przedmiotami. To nie jest naturalnie wesołe, ani miłe, ale jeśli pomyślimy o celu, w jakim to robimy, jest łatwiej. Mam pewne priorytety w życiu emocjonalnym i to jest dla mnie cenniejsze, niż te dzieła sztuki. Może też jest tak, że ja nigdy nie chciałam mieć zbyt wielu rzeczy, bo one zniewalają. Człowiek przestaje być wolny i staje się strażnikiem tego, co ma. Jak byłam bardzo młoda, to miałam takie marzenie, by być na tyle bogatą, by na stałe mieszkać w hotelu i nic nie mieć, ale się nie udało (śmiech).
Prezenty zbierane przez dekady
To, co znajdziemy na aukcji, to głównie prezenty, które Anda Rottenberg przez dekady otrzymywała od twórców, przyjaciół, znajomych, tych, o których pisała i z którymi współpracowała.
- Dla domu aukcyjnego pozyskanie takiej kolekcji i pokazanie jej światu to jest niesamowity przywilej i ogromna satysfakcja – przyznaje dyrektor DESA Unicum Juliusz Windorbski. - Z naszego punktu widzenia to akt bardzo dużej odwagi, na wielu poziomach, bo oto w efekcie tej aukcji kolekcja zostanie rozproszona. Całe świadectwo historii ostatnich kilkudziesięciu lat sztuki pójdzie do różnych kolekcjonerów. To musi wywoływać emocje – podsumowuje.
Nowe życie starej sztuki
Anda Rottenberg przyznaje, że ten moment nie będzie łatwy, ale zdecydowała się na aukcję jeszcze z jednego ważnego powodu:
- Powiedziałabym tak: po moim - nawet najdłuższym życiu – te dzieła też zostałyby rozproszone. To nie jest tak, że ja będę żyła wiecznie. To trafi do moich spadkobierców, którzy być może nie wiedzieliby, co z tym zrobić. Co prawda oni o wielu artystach słyszeli, szczególnie moja wnuczka, która wychowywała się wśród artystów, ale nie o wszystkich. To jest jedno, a drugie, byłam świadkiem tego, jak wyglądają próby przekazania kolekcji do różnych publicznych zbiorów. Spadkobiercy zawsze chcą, by kolekcja była przekazana do jakiejś instytucji w całości, by była wyeksponowana w jakimś specjalnym miejscu, najlepiej by powstał sala imienia. Byłam świadkiem tych rodzinnych dramatów, bo nigdy to się nie udaje. Wdowy i dzieci chciałyby, aby pamięć o kolekcjonerze przetrwała, a później wszystko jest tak samo. Kolekcja zostaje rozproszona, podzielona. Nauczona takim doświadczeniem, pomyślałam, że lepiej będzie, gdy te dzieła będą mieć drugie życie w kolekcjach prywatnych, czy u kogoś w domu, niech to kogoś cieszy. Ja nie jestem tak zarozumiała, żeby uważać, że muszę mieć salę w jakimś muzeum. To jest jakaś żenująca sytuacja, by sobie takie pomniki stawiać – podsumowuje.
Sztuka jest do konsumowania
Jak zdradza Anda Rottenberg, większość dzieł nie wisiała u niej w domu i dlatego również zdecydowała się na aukcję.
- Właściwie tej sztuki nie konsumowałam. Te dzieła nie mieściły się w moich kolejnych mieszkaniach, były składowane u różnych znajomych, czasami w czyimś garażu, magazynie. Pomyślałam sobie, że jak to ma się poniewierać, to może lepiej to sprzedać _– wyjaśnia i dodaje, że od dłuższego czasu już nie nabywa dzieł sztuki, tylko je testuje:
_- Nie przyjmuję już od artystów prezentów – stwierdza. _- Jak dostaję prezent w postaci ogromnego obrazu młodej artystki, to mówię jej: „Kochanie, niech on tu wisi i się testuje”, ale to nie jest moje, to dalej jest jej, tylko wisi u mnie w domu. Jedne dzieła przechodzą test i wtedy ze mną zostają, a inne nie, bo czuję się przy nich zmęczona, takie oddaję. Jak nie mogę żyć z jakimś dziełem, to je oddaję albo chowam, by nie sprawić artyście przykrości – _zdradza.
"Morze" Edwarda Dwurnika
„Koji Kamoji” Edwarda Krasińskiego, „Postać” Zbigniewa Makowskiego, „Zapis świetlny” Antoniego Mikołajczyka czy „Image Toile” Teresy Tyszkiewicz – to dzieła, które pojawią się na aukcji. Choć większość z nich – jak wspomina Anda Rottenberg – nie pochodzi z jej mieszkania, jest od tej reguły mały wyjątek. To „Morze” Edwarda Dwurnika – jeden z najbardziej charakterystycznych obrazów w kolekcji krytyczki, z którym nie rozstawała się od wielu lat. Co się stało, że postanowiła wystawić go na licytację?
"Bo nie zmieścił się w mieszkaniu"
- Nie zmieścił się w moim nowym mieszkaniu – wyjaśnia krótko i bez emocji Anda Rottenberg. _- Kochałam ten obraz, a Edward przy kolejnych przeprowadzkach zdejmował go z krosien, bo nie mieścił się w drzwiach. Rolował go i w nowym mieszkaniu od nowa na te krosna nabijał. W jednym mieszkaniu wisiał za kanapą i nie był w całości widoczny, ale mu się to podobało. Mówił: „Tak ma wisieć ten obraz, ma być częścią całości”. W drugim mieszkaniu wisiał w jadalni za stołem i wyglądał jak fototapeta. Tak mi organizował przestrzeń!
Byłam bliska płaczu, gdy w nowym mieszkaniu zmierzyłam wszystkie ściany i nie znalazłam takiej, na której by się zmieścił, chyba że wyrzuciłabym książki. Po pozbyciu się jednej trzeciej książek nadal mam ich bardzo dużo i gdzieś je trzymać muszę. Z książkami się nie rozstanę, więc… - _Anda Rottenberg zawiesza głos.
Malowane buty od Henryka Stażewskiego
Miłośniczki mody w kolekcji Andy Rottenberg z pewnością zauważą kolorowe buty, które zresztą zdobią okładkę katalogu poświęconego aukcji. One również – podobnie jak każde z dzieł kolekcji – ma swoją niepowtarzalną historię.
_- Te buty odkąd pamiętam stały u niego w mieszkaniu. Któregoś razu, gdy przyszłam do niego, spojrzał na nie i mówi do mnie: „Anda chyba będą na ciebie dobre, bo ty masz duże stopy” (śmiech). Były dobre. Ucieszyłam się bardzo z tego prezentu, bo mi się wówczas nie przelewało. Pojechałam w nich na wystawę „Konstrukcji w Procesie” do Łodzi. Był rok 1981 i nic nie było w sklepach. Nie tylko butów nie było, ale makaronu też nie, sukienek również. Jak ja mogłam się na ten wernisaż ubrać? Tak jak mogłam przy odrobinie wyobraźni. Miałam kretonową spódnicę i jakiś sweterek. Tak się złożyło, że odziedziczyłam futro po babci, które miało przetarte rękawy. Obcięłam je i przerobiłam na pelerynę. Tak ustrojona udałam się na tę „Konstrukcję”. _
Sztuka wyobraźni
Dziś Anda Rottenberg jest nieco zmieszana, gdy mówi o tych butach. Są trochę zniszczone...
- Nie przyszło mi do głowy, że one mogą się zniszczyć. Traktowałam je jak każde inne buty. Dostałam, to w nich chodzę. Potem wsadziłam je do pudełka i tak naprawdę o nich zapomniałam. Znalazłam je przypadkiem, niedługo przed aukcją, bo musiałam zrobić miejsce w szafie dla rzeczy mojej wnuczki. Mieszka w Berlinie, ale tu do mnie przyjeżdża. Chciała, żebym się trochę ze swoimi rzeczami w szafie "posunęła". Zaczęłam zdejmować różne kartony i zaglądać do nich, co tam jest. Tak znalazłam te buty.
"Kropla" Edwarda Krasińskiego
Kolekcja składa się z ponad 50 obiektów i zanim trafią one do nowych właścicieli, można je obejrzeć na przedaukcyjnej wystawie w DESA Unicum. Nawet jeśli nie stać was na zakup któregokolwiek z dzieł, warto zajrzeć na Marszałkowską, by przyjrzeć się bliżej tej niezwykłej artystycznej historii.
_- Sztuka jest najważniejsza, ale niekoniecznie trzeba ją mieć. Vermeera nie mam, ale to nie znaczy, że nie uważam go za geniusza malarstwa – _wyjaśnia Anda Rottenberg. _– Przede wszystkim trzeba chcieć ze sztuką obcować, przeżywać przygodę z nią związaną. Naturalnie ja jestem przywiązana do tych wszystkich dzieł, jak na nie patrzę, bo to jest spory kawałek mojego życia. Z jednej strony wszystko jest bliskie i znajome, ale z drugiej te dzieła zasługują na nowe życie. _
Anda Rottenberg to kobieta-instytucja: krytyczka i historyczka sztuki, kuratorka polskich pawilonów na prestiżowych biennale w Wenecji czy São Paulo. W latach 1993-2001 kierowała warszawską Zachętą – Narodową Galerią Sztuki, od ponad 50 lat pisze artykuły i eseje naukowe poświęcone sztuce. Podczas licytacji pod młotek pójdą wyjątkowe dzieła, które zgromadziła przez lata działalności, między innymi organiczna rzeźba Mirosława Bałki oraz przywodzące na myśl malarstwo ekspresyjne fotografie Mikołaja Smoczyńskiego. O niezwykłości zbiorów świadczy bardzo osobisty, często intymny charakter przedstawień, niejednokrotnie wzbogacony personalnymi, pełnymi serdeczności dedykacjami. Edward Krasiński na jednym z niewielkich obiektów malarskich pozostawił dedykację na awersie: „Coś mnie kusi do Andusi. Edzio”. Na aukcji pojawią się także dwie prace Joanny Rajkowskiej – fotografia kultowej palmy na rondzie de Gaulle’a, czyli „Pozdrowienia z Alej Jerozolimskich” oraz instalacja „Satysfakcja gwarantowana”, będąca jedną z ikon współczesnej polskiej sztuki feministycznej. Ukoronowaniem oferty będzie obraz Edwarda Dwurnika z krótkiej serii „Morze”, znany jako tło licznych fotograficznych portretów Andy Rottenberg.