Koronawirus. Studenci kierunków medycznych o wolontariacie w czasie pandemii. "Traktują nas jak maszynki, jak androidy"
Łukasz, Karolina i wielu innych studentów kierunków medycznych boją się zaangażować w wolontariat medyczny. Twierdzą, że szpitale nie są w stanie zapewnić im odpowiednich środków bezpieczeństwa, przez co, zamiast zwalczać wirusa, mogą przyczynić się do jego rozprzestrzeniania.
27.03.2020 | aktual.: 27.03.2020 12:49
Łukasz Jurewicz, student kierunku ratownictwa medycznego na Uniwersytecie Medycznym w Poznaniu, miał już dość mierzenia się z tym, czego oczekuje się od studentów kierunków medycznych. Na skrzynkę mailową spływały propozycje wolontariatu. Entuzjastycznie nawoływano:
"Studenci! Szukamy wolontariuszy! W związku ze wzrostem zakażeń wirusem SARS-CoV-2 oraz zachorowaniami na COVID-19 szukamy wolontariuszy do pracy w poznańskich szpitalach. Jeśli jesteś zainteresowany i chcesz pomóc, zaloguj się do WISUSS i wypełnij formularz".
Wystarczy się zalogować i wypełnić formularz. To takie proste. Ponadto władze uczelni w oddzielnej wiadomości zapewniły, że wolontariat zapewni studentom zaliczenie praktyk wakacyjnych lub zajęć praktycznych obowiązkowych na 6. roku kierunku lekarskiego oraz pielęgniarskiego. Odkąd zaczęła się epidemia, na Łukasza spadały pytania od rodziny, przyjaciół, znajomych, a nawet obcych osób obserwujących jego konto na Instagramie.
"Zgłosisz się na wolontariat?", "nie boisz się wolontariatu?", "jakie są warunki zgłoszenia się na wolontariat?" – pytano z każdej strony. Zaczął w końcu zastanawiać się nad tym, czy powinien ulec presji, a jeśli nie, to dlaczego.
21-latek zamienił frustrację, która się w nim nagromadziła, w słowa. Nie wiedział wtedy, że jego opublikowany w mediach społecznościowych manifest skomentuje ponad 9 tys. osób i przyniesie otuchę tak wielu znajdującym się w podobnej sytuacji studentom.
Studenci, to nie androidy zaprogramowane do walki z koronawirusem
"'Idziesz na wolontariat do szpitala?' – pytacie. Nie, nie idę.
Od 31 lat Polki i Polacy wybierają nam władzę, która nie finansuje, ignoruje potrzeby i zaniedbuje System Opieki Zdrowotnej. Nie ma pieniędzy na sprzęt, godne wynagrodzenia, szkolenia i warunki pracy, które zatrzymają młodych medyków i medyczki w ojczyźnie.
I nagle wybucha epidemia. Po dwóch tygodniach System nie daje sobie rady. Uniwersytety medyczne szukają wolontariuszy i wolontariuszek wśród studentów i studentek. No kto by się spodziewał? A no wszyscy. Szczególnie protestujący od lat lekarze i lekarki, pielęgniarki i pielęgniarze czy ratownicy i ratowniczki medyczne, ale także towarzystwa naukowe, a w szczególności epidemiolodzy i epidemiolożki.
I to właśnie jest niesprawiedliwe. Roczniki lat 40., 50. i 60. swoim długoletnim niechlujstwem, ignorancją i cwaniactwem zapewniły nam katastrofę, która spada właśnie na nich jako osoby w grupie najwyższego ryzyka. I to właśnie oni wymagają od nas ratowania sytuacji. Bo to roczniki lat 90. i 00. są rekrutowane do wolontariatu. Teraz to na mnie, w przyszłym miesiącu 21-latku, wywiera się presję "etyki" i "moralności", aby rzucić się w samo centrum chaosu, gdzie za darmo zostanę zapchaj-dziurą systemu z kartonu" – wylewał z siebie kolejne zdania.
Łukasz ratownikiem medycznym chciał zostać z pasji. Fascynuje go medycyna i to, że mógłby ratować ludzkie życie. – I ja czuję powołanie – zapewniał mnie później. Jednak postawa ludzi, którzy uważają, że kiedy wybucha epidemia, to studenci muszą pomóc, wydaje mu się nie w porządku.
– Traktują nas jak takie maszynki, jak androidy, które są zaprogramowane do ich ochrony – żalił się w rozmowie. I chociaż chciałby chronić innych, to boi się, że bez zapewnienia studentom odpowiednich środków bezpieczeństwa taka pomoc przyniesie więcej szkód niż pożytku.
– Ja mam 21 lat, nie mam żadnych chorób współistniejących, mogę nawet nie zauważyć swoich objawów, ale jeśli przejdę przez oddział i będzie tam osoba z problemami kardiologicznymi albo układu oddechowego, to jeśli ją zakażę, roznosząc ten wirus, to moim "moralnym obowiązkiem" mogę zabić kilkadziesiąt starszych, schorowanych osób – wyjaśnił.
A jednak wielu ratowników medycznych nie ma takiego wyboru. Codziennie zjawiają się w pracy i mają styczność z osobami, u których podejrzewa się koronawirusa. Też mają rodziny. Też się boją. Tak po ludzku. Mimo wszystko codziennie wychodzą z domu, poświęcając się dla innych. Pytam Łukasza, co w takim razie różni go od nich, dlaczego uważa, że może się nie angażować.
– Pracownicy medyczni nie mają wyboru. Muszą brać udział w tej "bitwie". Jest jednak grupa pracowników medycznych, którzy się wycofali, poszli na zwolnienie chorobowe czy urlop. To ich forma cichego protestu. My, studenci, jesteśmy ich głosem, bo nie podpisaliśmy jeszcze umowy z systemem. Nie różnimy się w celu. Zarówno my, jak i pracownicy medyczni, chcielibyśmy lepszych warunków pracy i lepszej przyszłości dla naszych zawodów. Oni po prostu nie mogą odstąpić od łóżek. My za to możemy jeszcze do nich przedwcześnie nie podchodzić – tłumaczy mi swój punkt widzenia.
Zobacz także: "Człowiek zaczyna czuć się wepchnięty siłą do samotności". Dr Woydyłło-Osiatyńska wyjaśnia
Nie chce być kolejnym przypadkiem koronawirusa
W ślady Łukasza poszła studentka 5. roku kierunku lekarskiego, Karolina Stachowiak. Na jej profilu na Facebooku pojawił się post:
"Już nam brakuje respiratorów, maseczek, rękawiczek, kombinezonów, a także ludzi. Jakiś czas temu było bardzo głośno (i nadal jest) o ofercie wolontariatu dla studentów/studentek. Jestem na 5. roku lekarskiego, więc się wypowiem.
Próbuję się spychać na tych studentów/ki odpowiedzialność, jeśli nie chcą iść. Odpowiedzialni są ludzie, którzy nie reformowali ochrony zdrowia, w żadnym wypadku my.
W Poznaniu wolontariat oznacza pracę od 7 do 20 bez odpowiednich (według WHO) zabezpieczeń, tylko w maseczce chirurgicznej, z zapisem o odpowiedzialności za decyzję. Tak, w razie błędnej decyzji student/ka odpowiada sam za wszystko, mimo że nie ma jeszcze wykształcenia i nie ma prawa wykonywania zawodu. Praca polega na sortowaniu pacjentów na SOR i rozmowie z odległości 1 metra. Nie wszędzie tak jest, ale w Poznaniu tak to wygląda".
Karolina uważa, że jeśli ona i inni studenci wezmą udział w wolontariacie, a nie zostaną zapewnione im odpowiednie środki bezpieczeństwa, będą dalej roznosić koronawirusa.
– Niekoniecznie moralne jest oczekiwanie, że my narazimy swoje zdrowie i życie, i życie naszej rodziny. Ja mam rodziców powyżej 50. i 60. roku życia, może być różnie, z uwagi na własne bezpieczeństwo nie pójdę na wolontariat – mówi.
Wolontariat nie jest obowiązkowy. W teorii. W praktyce studentka odczuwa ogromną presję. Zarówno ze strony uczelni, jak i społeczeństwa otrzymuje sygnały, że powinna się zgłosić. Niektórzy studenci decydują się, mając nadzieję, że jeśli teraz pomogą pacjentom, to później poprawią się warunki pracy w sektorze ochrony zdrowia. Karolina ma inne zdanie na ten temat.
– Jeśli przez tyle lat się to nie wydarzyło i społeczeństwo nie jest nam przychylne, to nie widzę powodu, dla którego po epidemii miałoby się to zmienić. Zwłaszcza patrząc po komentarzach w internecie. Bardzo ostro są ludzie na nas nastawieni – przedstawia swój punkt widzenia.
Kiedy pytam Karolinę, dlaczego w takim razie wybrała ten kierunek, odpowiada, że już w liceum wiedziała, że zostanie w przyszłości lekarką. Ciekawiła ją nieszablonowość medycyny. To, że każdy przypadek jest inny, że do każdego człowieka trzeba podejść indywidualnie. Mogła być wolontariuszką. Mówi, że wystarczyło, żeby potraktowano ją poważnie. Gdyby dostała maseczki z atestami i parametrami, które zapewnią jej bezpieczeństwo, odpowiednie szkolenie do pracy, ubezpieczenie i chroniącą ją umowę, wtedy poszłaby na front.
Maseczek brakuje od zawsze
Studentka Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego podziękowała Łukaszowi i Karolinie za ich słowa. Zgodziła się ze mną porozmawiać, ale poprosiła o anonimowość. Boi się, że po swojej wypowiedzi będzie miała kłopoty na uczelni. Wybrała pielęgniarstwo. Podobało jej się to, jak piękny, pełen emocji jest ten zawód. A, jak podkreśla, świadomość niesienia pomocy innym jest bardzo uszlachetniająca. Jednak uważa, że studenci nie powinni teraz angażować się w wolontariat, bo sami jeszcze się uczą. Obawia się, że kiedy liczba zakażonych wzrośnie, nie będą mieli wyboru.
Widzi to po tym, jak zmienia się podejście jej uczelni. Początkowo władze WAM-u poinformowały przyszłych pracowników medycznych o tym, że zajęcia zostają odwołane. Ona i wielu jej kolegów wróciło wtedy do rodzinnych miejscowości. Zalecano im, żeby odpoczęli i zadbali o siebie w tym trudnym czasie. Bo przecież zdrowie jest najważniejsze.
– Potem zaczęły pojawiać się komunikaty, że ma być uruchomiona infolinia, gdzie są potrzebni wolontariusze, żeby udzielać porad w sprawie epidemiologii. Pomyślałam, że to ma sens, bo nie mamy bezpośredniego kontaktu z pacjentem, a jednocześnie możemy pomóc – relacjonuje przyszła pielęgniarka.
Jednak gdy liczba zakażonych koronawirusem zaczęła w Polsce wzrastać, okazało się, że studenci są potrzebni w konkretnych placówkach. – Ostatnio zaczęli zachęcać studentów, żebyśmy jednak przyszli do szpitali, bo brakuje personelu. Myślę, że na przestrzeni tygodnia, może dwóch, liczba zakażonych wzrośnie do takiego stopnia, że skończy się zachęcanie, a będą tego po prostu wymagać – obawia się.
Wie z doświadczenia, że maseczek i innych środków bezpieczeństwa brakuje w szpitalach od dawna. Nie tylko w trakcie epidemii. Kiedy odbywała praktyki, zdarzyło się, że miała kontakt z pacjentem zarażonym wirusem HCV i nikt nie zadbał o to, żeby przebywający z nim studenci byli chronieni rękawiczkami czy maseczkami.
– Nawet nie mieliśmy żadnego szkolenia dotyczącego tego wirusa. Przecież koronawirus pojawił się już w grudniu. Wtedy zajęcia normalnie się odbywały i mogliśmy zostać przygotowani do sytuacji. Ale nie zostaliśmy. To jest raczej tak, że wolontariusze idą na oddział i pielęgniarki mówią im: "musisz zrobić to i to". Nic wcześniej nie wiedzą – mówi.
Pomimo tego, że jest w rodzinnym domu i nie bierze udziału w wolontariacie, cały czas czuje presję. Nie ma dnia, żeby nie myślała o koleżankach, które zdecydowały się zaangażować. Najbardziej uderzył w nią hejt, jaki pojawił się, gdy napisała w komentarzu, co myśli.
– Ludzie nie wiedzą, jak to wygląda na co dzień. Nie wiedzą, co dzieje się na praktykach. To jest przykre – mówi.
Boi się, że w pewnym momencie będzie musiała zostać wolontariuszką, że nikt nie będzie brał pod uwagę jej ograniczeń.
Manifest miał być policzkiem
Pytam Łukasza, co chciał osiągnąć swoim manifestem. Mówi, że miał być policzkiem dla społeczeństwa, które od 30 lat nic nie zrobiło z systemem ochrony zdrowia.
– To społeczeństwo przede wszystkim za to odpowiada. To my wybieramy władzę. To my wybieramy osoby, które później wydają pieniądze z budżetu na potrzeby naszego państwa. Chciałbym, żeby w czasie epidemii ludzie zauważyli, że zaniedbania systemu skutkują tym, że pracując w zawodach medycznych, możemy nawet góry przenosić, możemy zapracować się na śmierć, możemy się narażać, możemy być superbohaterami, ale jeśli system jest zaniedbany od 10 lat, to my nikomu tym heroizmem nie pomożemy. Chciałbym, żeby ten post został w głowach, kiedy skończy się już epidemia – podsumowuje.
Rzecznik prasowy Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu prof. Maciej Wilczak z kolei twierdzi, że każdy student, który decyduje się na wolontariat medyczny, podpisuje Porozumienie o wykonywaniu świadczeń wolontarystycznych. Ma ono zapewnić wolontariuszom m.in. niezbędną odzież ochronną, przeszkolenie z zakresu procedur epidemiologicznych oraz stosowne ubezpieczenie. Prof. Wilczak zapewnia też, że przed wolontariatem wszyscy studenci przechodzą niezbędne szkolenie w zakresie zasad bezpieczeństwa oraz czynności, które mają wykonywać. Mówi też o tym, że wolontariusz nie ponosi odpowiedzialności za szkody wyrządzone pacjentom i osobom trzecim w związku ze świadczeniem w ramach umowy.
– Podkreślamy z całą stanowczością, że studenci naszego uniwersytetu w przeważającej większości chcą działać wolontaryjnie na rzecz wspólnego dobra i są do tego odpowiednio przygotowani i zabezpieczeni. Ich działania mają na celu zapewnienie wsparcia placówkom ochrony zdrowia, a ich zaangażowanie jest nieprzeciętne i jest powodem do dumy z ich postawy, za którą bardzo serdecznie im dziękujemy – informuje.
Prof. Wilczak zwraca uwagę też na to, że pół tysiąca wolontariuszy pozytywnie odpowiedziało na apel władz uczelni i przyłączyło się do pomocy, a ponad 300 z nich pomaga już między innymi w szpitalach klinicznych, aptekach szpitalnych, stacjach epidemiologiczno-sanitarnych i wspiera funkcjonowanie uczelnianego laboratorium.
– Jeśli są zabezpieczenia, to nie ma powodu, żeby obawiać się koronawirusa. Najbardziej mnie wkurza, że ludzie nie rozumieją tego podejścia. Ci, co komentują w internecie, mówią, że mają nadzieję, że nie skończymy studiów medycznych. A my tylko nie chcemy być kolejnymi przypadkami koronawirusa – mówi Karolina Stachowiak. Jest przekonana jednak o tym, że takich zabezpieczeń nie ma i że lekarze, w przeciwieństwie do studentów, nie mają wyboru. Pracują, żeby nie stracić pracy, którą kochają, i dlatego ryzykują swoim zdrowiem.
– Nie oceniam osób, które są zmuszone do takiej sytuacji, uważam że powinniśmy wywierać presję na rząd, by zamówił maseczki o najwyższym stopniu bezpieczeństwa, te chroniące m.in. przed grypą – mówi.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl