Blisko ludziKrólowa w różowym monstrum. Karolina łamie wszystkie stereotypy o kobietach za kierownicą

Królowa w różowym monstrum. Karolina łamie wszystkie stereotypy o kobietach za kierownicą

Podczas jednego z wywiadów ochroniarze byli przekonani, że porywa właśnie słynną rumuńską dziennikarkę. – Musiałam jej pokazać, jak wygląda drifting. Powiedziałam tylko: "Zaufaj mi, jestem kobietą" – opowiada w rozmowie z WP Karolina Pilarczyk, profesjonalny kierowca driftingowy. Królowa Europy.

Królowa w różowym monstrum. Karolina łamie wszystkie stereotypy o kobietach za kierownicą
Źródło zdjęć: © Kryspin Ślipiec (Archiwum prywatne)
Magdalena Drozdek

07.06.2017 | aktual.: 08.06.2017 11:23

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Janusz Korwin-Mikke twierdził ostatnio, że kobiety są mniejsze, mniej inteligentne i powinny w związku z tym mniej zarabiać. Przykłady seksizmu i dyskryminacji można by mnożyć. Ty też nie masz lekko. Sport typowo męski, w dodatku jesteś informatykiem...
Z przykrością muszę stwierdzić, że spotykam się z dyskryminacją. Choćby podczas zawodów – jeśli sędziowie zastanawiają się, komu przydzielić punkty w walce i mają jakieś wątpliwości, to na pewno będzie to przesądzone na korzyść mężczyzny.

Dyskryminacja częściej zdarza się w sporcie czy w świecie informatyków?
Wszędzie. Powiedziałabym nawet, że tam, gdzie są mężczyźni, tam kobiety są dyskryminowane. Panowie oczywiście mówią wszem i wobec, że kobiety kochają, traktują je na równi, nie mają nic przeciwko, żeby zarabiały więcej i uprawiały męskie sporty czy były w informatyce, mimo to ewidentnie widać, że traktują kobiety jako te gorsze. Przychodzą na rekrutację do firmy IT kobieta i mężczyzna. Mężczyzna jak powie, że programował przez ostatnie 10 lat, to od razu powiedzą mu, że go zatrudniają. A kobieta nasłucha się: a gdzie programowała? W czym? A co robiła? A jaki projekt? Musi udowodnić, że coś wie. Wielokrotnie doświadczyłam tego na własnej skórze.

W przypadku sportu uważa się, że kobiety są ładnym dodatkiem do samochodu. Fajnie jest, jak zaczynają się bawić w motosporty, bo to jest takie kręcące dla panów, gdy kobieta wsiada za kierownicę i coś tam potrafi w samochodzie zrobić. Dopóki nie wygrywa, kręci sobie bączki, to jest ok. Ale jak zaczyna stawać do wyścigów, walczy z nimi na tym samym poziomie, to już hejt leje się po całości.

Lubisz łamać stereotypy?
Lubię. Uważam, że stereotypy to tylko kwestia wychowania i naszej kultury. Od razu jak się rodzimy, jesteśmy szufladkowani. Dziewczynki ubierane na różowo, chłopcy na niebiesko. Dla dziewczynek lalki, dla chłopców samochodziki. A jakby to pomieszać? Wyszłoby coś wspaniałego. W Stanach Zjednoczonych na przykład stworzyli taką lalkę, która w pakiecie ma zestaw do majsterkowania. I tak tym małym kobietom pokazuje się, że mogą zrobić wszystko.

Staram się przekazać ludziom, by kierowali się w życiu sercem i by nie dali się szufladkować, by nie robili czegoś "bo tak trzeba", bo społeczeństwo tego od nas oczekuje. Trzeba robić to, co się czuje. Ja się tym wszystkim bawię. Niejednokrotnie przecież zakładam krótkie spódniczki, buty na obcasie i lecę na tor.

Wracając do kolorów – ty swój wizerunek budujesz wokół różowego. No i jak tu walczyć ze stereotypem?
Wbijam szpilę w stereotyp. A tak w ogóle, z tym różowym to nie był mój pomysł. Ja różowego nienawidziłam. Dopiero niedawno go polubiłam. Jestem ze świata informatyki, sztuk walki i samochodów – różowy zawsze kojarzył mi się ze słodką blondynką, delikatną dziewczyną, którą ja nigdy nie byłam. Któregoś dnia przyszedł Mariusz, mój manager, i powiedział: "Karolina, będziesz miała różowy samochód". Parsknęłam śmiechem i stwierdziłam, że Bóg go opuścił. Ale byłam jedyną kobietą, która jeździła w driftingu, w związku z tym chcieliśmy to jakoś pokazać. Gdy patrzy się na te samochody z góry, to nie widać, kto jest za kierownicą. Zakładamy kaski i siadamy do naszych maszyn i nie ma znaczenia, czy jest się kobietą czy mężczyzną, po prostu jedziesz. My chcieliśmy pokazać, że wśród tych facetów jest kobieta, więc samochód miał być różowy. I ten słodkoróżowy samochód miał łomotać te ciemne potwory.

Innego lepszego sposobu na pokazanie kobiety w tym sporcie chyba nie ma.
Dziewczyn jest naprawdę niewiele. Jeśli biorą się już za ten sport, to najczęściej zostają na małych placach czy parkingach. Na początku nagminnie traktowano mnie na torze jak hostessę. To było przezabawne. Z pełną premedytacją pokazywałam siebie jako słodką dziewczynkę, żeby potem wsiąść do auta i wystartować w zawodach. Ludzie podchodzili do Mariusza i pytali, jak jeździ się takim samochodem – a mieliśmy potężne silniki. On zawsze odpowiadał: "Jak się jeździ? Ja się boję wsiadać do tego samochodu!"; "To gdzie jest kierowca?", pytali, na co Mariusz kiwał w moją stronę i mówił: "Ta dziewczyna kieruje". Bawił się tym doskonale i jeszcze podkreślał swoje przerażenie. Człowiek, który ma 20 lat doświadczenia w motosporcie, za każdym razem opowiadał, że do takich potworów to on się boi nawet wsiadać, bo to może zabić. Mina tych ludzi – bezcenna.

Obraz
© Archiwum prywatne

*A no właśnie – kobieta, informatyk, wygląd modelki, a umiejętności, jakich nie powstydziłby się niejeden facet – musieli zbierać szczęki z podłogi. *
Cudne to było. Trzy czy cztery lata temu poproszono nas o wystawienie się na międzynarodowych targach. Podchodzi dziennikarz. Telewizja biznesowa. Chciał zrobić wywiad. Zastanawiał się, co my tu sprzedajemy. Kompletnie nie ogarniał. Mówię mu: "Co my tu wystawiamy? Profesjonalny team driftingowy". Od razu chciał rozmawiać z kimś wtajemniczonym. Patrzę na niego i mówię, że ja mu mogę na wszystkie pytania odpowiedzieć. Zmierzył mnie wzrokiem, ale się zgodził. Ustawił kamerę i prosi, żebym się przedstawiła. Mówię: "Karolina Pilarczyk, profesjonalny kierowca driftingowy". Żebyś widziała wtedy jego oczy. Od razu zaczął przepraszać. To niby śmieszna sytuacja, ale pokazuje, jak panowie traktują kobiety.

Trochę można go usprawiedliwić. Nie spodziewał się. Mało jest kobiet w tym sporcie, jak już wspomniałaś.
Niestety, motosport kojarzy się z facetami. Filmy amerykańskie wbiły nam do głowy obrazek, na którym są te fantastyczne pojazdy, przystojni kierowcy jak James Hunt, a wokół nich dziewczynki z parasolkami. Co do facetów, to akurat jest tak, że mit przystojniaka upada w 3 sekundy. Ale dziewczyny to wciąż w większości tylko hostessy, są pięknym dodatkiem do samochodów. Bardzo niewiele jest kobiet jeżdżących i taki właśnie wizerunek się utrwala. To, że jest ich tak mało, to nie dlatego, że kobiety nie mają predyspozycji do tego sportu. Wbijane jest nam do głowy, że to domena facetów. Przebijanie się w tym świecie jest megatrudne. Niektórzy uważają, że kobiety są zbyt słabe psychicznie do tego zawodu. I nikt, kto tak myśli, nie zainwestuje kupy pieniędzy w kobietę. Może być świetnym kierowcą, ale nikt jej nie uwierzy, że da sobie radę. Żeby było śmieszniej, ta dyskryminacja zaczęła się stosunkowo niedawno. W latach 70. i 80., a nawet do początku 2000 r., kiedy jeździły Michelle Monton, Jutta Kleinschmidt, które wygrywały najważniejsze wyścigi, nie było takiej dyskryminacji, jaka jest teraz. To przerażające, bo wygląda na to, że nie robimy żadnego progresu.

A kobiety są solidarne z innymi kobietami? Bo my też potrafimy sobie wbijać szpile.
Powinnyśmy się wspierać, a tymczasem mam wrażenie, że każda z dziewczyn chce być "gwiazdą" i strasznie nie lubi konkurencji. Ja wierzę we współpracę ludzi, bo jak działamy razem, to wybijamy się nawzajem do góry. A kobiety często zaczynają konkurować między sobą. Same się wyrzynają. Nie widzę solidarności i wsparcia. Na początku, jak spotykałyśmy się w gronie drifterek, deklarowałyśmy, że będziemy trzymać sztamę przeciwko facetom w tym sporcie. Chwilę później zaczynało się plotkowanie, deprecjonowanie wartości innych dziewczyn...

Skąd u ciebie takie zainteresowania w ogóle? Lećmy już stereotypem. Dziewczynki rzadko ciągnie do samochodów i sztuk walki.
Całe życie marzyłam, by uprawiać akrobatykę. Oglądałam to sobie, ale nie byłam w stanie tego nazwać. Ja dopiero w wieku 20 lat dowiedziałam się, że chciałam uprawiać akrobatykę właśnie! Jako 6-, 7-latka mówiłam mamie, że chcę robić skoki, salta. Mama trochę źle mnie zrozumiała, bo zapisała mnie na sztuki walki. Miałam może 9 lat, byłam malutka. Trener powiedział, że pewnie szybko się wykruszę – no bo nie dość, że niewielka byłam, to jeszcze dziewczynka. Uprawiałam taekwondo razem z bratem. On się wykruszył po 5 latach, ja zostałam na 10 lat… Pokazałam, że dziewczynka też może sobie poradzić. Ja jak się już czegoś łapię, to poświęcam się temu na 110 procent.

No i drifting. Jak on się znalazł w twoim życiu?
Nie mam żadnych tradycji motorsportowych w rodzinie. W domu nigdy nie rozmawiało się o samochodach. Zaczęłam jeździć w wieku 13 lat, jako 17-latka zrobiłam prawo jazdy. Dwa lata później stwierdziłam, że dobrze byłoby podszkolić jeszcze swoje umiejętności. Do tematu podeszłam mocno ambicjonalnie. Nie chciałam usłyszeć: „Baba za kierownicą”. Tylko dlatego poszłam się szkolić, jak być świadomym kierowcą, co zrobić, jeśli samochód wpadnie w poślizg itd. Poszłam do akademii jazdy. Tam na płytach poślizgowych wprowadzaliśmy auto w poślizg i je wyprowadzaliśmy z niego. I na tych płytach któregoś dnia coś mnie tknęło, że ja mam w sobie żyłkę kierowcy motorsportowego. Wtedy jeszcze nikt w Polsce nie słyszał o driftingu. Zaczęłam od rajdów samochodowych, stawałam w amatorskich wyścigach. Problem polegał na tym, że cały czas uwielbiałam zaciągać ręczny. W rajdach to nie było mądre, bo to zwalnia samochód, ale stwierdziłam, że dla takiej zabawy mogę poświęcić ten czas i będę się ślizgać.

Któregoś razu kolega poprosił, żebym pomogła w organizacji zawodów. Dostałam plakietkę "Prezes", wiec chodziłam dumna dookoła. Miałam przypilnować, żeby chłopak, który miał robić pokaz driftu, wjechał o określonej godzinie, żeby wszystko było przygotowane. Spojrzał na tę moją plakietkę i zaproponował, żebym się z nim przejechała. Od razu się zgodziłam. Jak on zaczął się ślizgać... Mówię do niego: "Co to jest?". On na to: "Profesjonalna dyscyplina motorsportowa pochodząca z Japonii, która wchodzi teraz do Europy". To było to. Potem zaczęła się długa przygoda z budowaniem samochodu.

W Gdańsku mieliśmy kiedyś taki opuszczony pas startowy i tam koledzy w BMW ślizgali się wieczorami. Z tym pewnie większość osób kojarzy sobie w Polsce drifting. Też ślizgałaś się pod supermarketami?
Robiliśmy to na początku gdzie się da, ale pod supermarketami nie za bardzo. Na szczęście pod Warszawą był Modlin, który jeszcze nie był czynny. To było świetne miejsce, by jeździć. Nigdy nie przepadałam, a wręcz walczyłam ze ślizganiem się po drodze. Wygłupy na ulicy eliminowałam. Ja trenowałam w bezpiecznych miejscach, ale kiedyś dyskutowałam z jednym panem, by pozwolił się ślizgać dzieciakom przed supermarketem, bo lepiej, żeby robili to w takim miejscu niż na drodze. Cieszę się, że teraz drifting coraz częściej kojarzy się z profesjonalnym motorsportem, a nie "pałowaniem golfa na ręcznym".

Pomyślałabyś te kilka lat temu, że zostaniesz królową polskiego driftu? Ba, ostatnio otrzymałaś tytuł Queen of Europe.
Tak, dążyłam do tego! To był mój cel. Chciałabym jeszcze zdobyć tytuł King of Europe i pokonać panów. Zabierając się za ten sport, miałam ogromne ambicje, by być w tym dobra.

Obraz
© Archiwum prywatne

Czym dla ciebie jest drifting?
To pewnie widać w moich oczach. Wiele osób mówi mi, że jak pada hasło drifting, to całkowicie zmienia się wyraz mojej twarzy. Szeroki uśmiech, świecące się oczy... Teraz to już nie tylko hobby, ale i zawód. Drifting to jest coś, co mega kocham. Daje mi odskocznię od życia. Przenoszę się do innego świata. Wielokrotnie były takie sytuacje, gdzie walczyliśmy o budżety i było ciężko, miałam ochotę to rzucić. Wiele osób, które startują ze mną w zawodach, nie muszą się martwić o pieniądze. Mają wsparcie rodziców albo przejęli dobrze prosperujące biznesy rodzinne. Ja muszę na to zarobić, wybudować sobie maszynę, co wymaga masy czasu. Przychodzą te chwile załamania. A potem wsiadasz do samochodu i wiesz już, po co to robisz. To jest warte wszystkiego. Nigdy z tego nie zrezygnuję. Widzę siebie, jak na starość będę z balkonikiem wsiadać do pojazdu driftingowego. Śmialiśmy się ostatnio, że moja historia to takie "od zera do bohatera"...

...do królowej!
Tak! Jak zaczynałam, to nie miałam pojęcia o samochodach. Nie miałam wsparcia finansowego od rodziców. Oni uważali, że jestem stworzona do "wyższych celów". Myśleli, że będę miała dom w Konstancinie, męża, gromadkę dzieci, psa itd. Będę pracowała jako pani manager w korporacji, będę się pięła po szczeblach kariery. Tata widział we mnie noblistkę w dziedzinie informatyki. No tak, Nobla miałam zdobyć, ale nie wyszło. I wszystko dobrze szło w sumie. Liceum, jedne studia, drugie studia, potem wzięłam się za doktorat. A potem zdriftowałam. Rodzice nie lubili tego sportu, bo uważali, że popsuł te piękne plany. Tylko że to nie były moje plany. Rodzice są moimi najbliższymi przyjaciółmi, ale wielokrotnie słyszałam od nich, żebym to rzuciła. Mama mówiła: "Karola, zostaw to. Jesteś kobietą". Nie wiem, co spowodowało, że potrafiłam się od tego odciąć.

*Rodzice zaakceptowali już drifting, czy dalej mają nadzieję na twojego Nobla? *
Tata chyba już trochę dał sobie spokój. Mój doktorat trochę kuleje. Ale nie odpuszczam. Dlatego też m.in. cały czas pracuję w informatyce, ale musiałam trochę ostatnio odpuścić. Nie chcę zrywać z pracą zawodową. Po pierwsze nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. Z drugiej strony, informatyka mnie kręci.

Na jaki temat piszesz?
O języku programowania dla biznesu. O tym, dlaczego duże projekty informatyczne upadają. Temat bardzo informatyczny, ale i społeczny, filozoficzny, dużo tu o sztucznej inteligencji. Bardzo fajny temat, dlatego chciałabym to skończyć.

Przeważnie jest tak, że albo ktoś poświęca się tylko pracy, albo tylko hobby. Taka kombinacja jak u ciebie rzadko się udaje.
To są dwie rzeczy, które mnie kręcą i ciężko byłoby mi z czegoś zrezygnować. Kocham drifting i IT. Rodzice się z tym już pogodzili. Tata odpuścił mi tego Nobla, mama też z driftingiem się pogodziła, chociaż nie jest do końca szczęśliwa, bo chciałaby mieć wnuki, martwi się o mnie. Gdy w zeszłym roku ogłosiłam jej, że wygrałam zawody Queen of Europe i to były ostatnie zawody wtedy, to niesamowicie się cieszyła. Najpierw pomyślałam, jak to fantastycznie, że ona się z tego tak cieszy. Potem myślę sobie: "Zaraz, zaraz. Ona się nie cieszy ze zwycięstwa, tylko że to już koniec na ten sezon". Motorsport uważa się za niebezpieczny, a tak naprawdę jesteśmy bardziej bezpieczni niż na drodze. Mamusia, jak to mamusia, musiała się martwić.

A tobie do bycia mamą się nie spieszy?
Nie, nie spieszy. Spełniam się macierzyńsko przy dwóch psach. To moje dzieci. Emocje przelałam na nie. Moje życie i to, jak to wszystko się toczy, ciągłe wyjazdy, zawody, balansowanie na krawędzi, sprawiają, że na inne dzieci nie ma czasu. Nie ukrywam, że też trochę się boję, że musiałabym zrezygnować z motosportu. Bycie mamą to jednak duża odpowiedzialność.

To jakie teraz wyzwania przed tobą? Doktorat...
Zdecydowanie to jest wyzwanie! Kolejne to zdobycie tytułu King of Europe, ale nie wiem, czy w tym roku się uda. Ale w przeciągu dwóch, trzech lat... Wszystko jest możliwe.

Partnerem artykułu jest Systane®

Komentarze (132)