Ładowanie
Pogubione, a potem znajdowane gdzieś na dnie torebki, w kącie, w hotelowej recepcji, nasze ładowarki. Muszę podliczyć kiedyś, ile rocznie kupuję ładowarek i jak przez to zaśmiecam nimi świat. Prawdziwy przełom techniczny nastąpi nie wtedy, gdy wymyślą kolejną aplikację przerabiającą nasze fotografie na czarno-białe, tylko wtedy, gdy telefonu nie trzeba będzie ładować.
23.01.2013 16:46
Pogubione, a potem znajdowane gdzieś na dnie torebki, w kącie, w hotelowej recepcji, nasze ładowarki. Muszę podliczyć kiedyś, ile rocznie kupuję ładowarek i jak przez to zaśmiecam nimi świat. Prawdziwy przełom techniczny nastąpi nie wtedy, gdy wymyślą kolejną aplikację przerabiającą nasze fotografie na czarno-białe, tylko wtedy, gdy telefonu nie trzeba będzie ładować.
Gubię i odnajduję. Czasem gubię ładowarki bezpowrotnie. W pociągu, w biurze, na zebraniu w szkole, na wczasach w Bytowie, w poczekalni publicznego zakładu stomatologii dziecięcej, u przyjaciół na imprezie urodzinowej, w kafejce, w której pani pozwoliła mi na chwilę podładować telefon u siebie za ladą.
Moja koleżanka zostawiła kiedyś swoją samochodową ładowarkę u pewnego pana w aucie. Po dwóch dniach przyjechała do niego do mieszkania odebrać zgubę i tak przy okazji przegadali cały wieczór, ranek i są razem od roku. Schować kobiecie ładowarkę — to jest najprostsza sztuczka na podryw.
Świat wymusił na nas, że musimy być wciąż zalogowani, a zatem podłączeni i gdziekolwiek byśmy nie byli, na studiach, w pracy, w drodze na ślub, rozwód, poród, w rzekomo cichej czytelni bibliotecznej, w szpitalnym łożu - to jesteśmy zalogowani. Wyłączenie grozi zemstą, czyli tym, że po paru dniach wylogowania wyświetli nam się czterysta nieprzeczytanych wiadomości. Nie ma drugiego życia, by to nadrobić.
W powieści „Drwal“ jest przezabawny opis, jak to główny bohater, pisarz, ucieka z miasta w dalekie lasy, jedzie pociągiem, by w spokoju tworzyć, a jak tylko dociera do budki w lesie, to rozpoczyna „wielkie ładowanie“.
Mieliśmy być mobilni, a cały czas jesteśmy objuczeni kablami, pinami, pinkodami. Mam przez to wrażenie, że, jak to się dziś mawia, „nie ogarniam wszystkiego“. Wszystko się sypie, rozlewa, chowa, spada w kąt. Zastanawiam się, czy nie kupić sobie drugiego aparatu telefonicznego po to tylko, by dzwonić do siebie samej! W poszukiwaniu tego drugiego telefonu, który wpadł gdzieś pod laptop, poduszkę, fotel samochodowy.
Nie ma dnia, bym czegoś nie zapomniała. Świeża koszulka na siłownię, telefon, ładowarka, tornister syna, co prawda z kółkami, ale waży tonę i jest wypchany tak bardzo, że suwaki na pewno zaraz pękną. Piórniki, jego buty na tenis, przybory na plastykę. Przecież nie da rady siedmiolatek taskać tego po schodach. Płyn do spryskiwaczy kupiłam, ale odjechałam ze stacji, zostawiając go na półce.
Wczoraj odbieram syna z treningu piłkarskiego. Objuczona jak osioł podróżny w górach Jordanii jadę do domu. W połowie drogi - atak paniki. A moja torebka?! Wracamy się do hali sportowej. Uff... Leży na krześle pod szatnią chłopięcą. Zerkam jeszcze na gniazdko elektryczne. Ładowarka! Ale nie moja.