Legionistka opowiada, jak to jest być kobietą na trybunie Ultrasów. Kibicuje od 24 lat
Kibicka Legii zdradza nam, jak wygląda życie kobiety, dla której piłka nożna to ważna część życia. Od wielu lat dumnie wspiera Legionistów i uczy tego swoje dzieci. Dziś częściej słowa zachęty wykrzykuje z sektora rodzinnego, ale zdarza jej się pojawiać kilka razy w roku na słynnej Żylecie.
Nie milkną echa po meczu Lecha z Legią. Pseudokibice poznańskiego klubu zadymili stadion, a potem wtargnęli na murawę. Zawodnicy Lecha Poznań w popłochu zmuszeni byli uciec do szatni, a sędzia Daniel Stefański przerwał mecz. To nie pierwszy raz, gdy w czasie ważnych rozgrywek dochodzi do odpalenia rac. W tłumie zdarza się widzieć kobiety. Z jedną z nich, Kingą Kalinowską, udało nam się porozmawiać.
Od czasów szkoły podstawowej kibicuje Legii, a na mecze nie boi się dziś zabierać swoich dzieci. Przygotowuje je na ekstremalne sytuacje, by wiedziały, jak się ukryć, gdyby doszło nagle do odpalenia rac na trybunach. Muszą znać kodeks, który obowiązuje każdego szanującego się kibica. Choć Kinga coraz częściej wybiera sektor rodzinny z uwagi na bezpieczeństwo dzieci, zdarza jej się powracać na Żyletę. Północna trybuna Stadionu Wojska Polskiego przy ul. Łazienkowskiej przyciąga bowiem jak magnes najwierniejszych kibiców. W tym sezonie Kinga była dwa razy w tzw. kotle.
Poprosiliśmy ją, by wytłumaczyła nam, według jakich zasad żyją kibice Legii. Okazuje się, że Żyleta ma swoje zasady. "Zorganizowane grupy kibicowskie Legii Warszawa zapraszają wszystkich kibiców do zapoznania się z nieformalnym regulaminem Żylety – trybuny północnej. Wszyscy na Żylecie mają obowiązek dopingowania. Osoby, które przychodzą na stadion w innych celach proszone są o zajmowanie miejsc na pozostałych trybunach". Kinga Kalinowska doskonale zna wytyczne, w końcu od dawna kibicuje ukochanej drużynie i wie, jakie wartości przekazać swoim dzieciom. Pięć spośród zasad zawartych w regulaminie ma dla niej ogromne znaczenie.
Punkt 1 zasad na nowej Żylecie: "Każdy ma OBOWIĄZEK śpiewać i zdzierać gardło dopingując największy klub Stolicy, Legię Warszawa."
- Jestem z Woli, wciągnęło mnie osiedle – zaczyna opowiadać Kinga. - Na Żyletę poszłam w siódmej klasie podstawówki, to był rok 1994. W 1995, gdy zdobyliśmy mistrza, wybiegłam na murawę z tłumem, każdy wyrwał kawałek trawy, ja ją mam do dziś.
Punkt 2: "Każdy winien stosować się do poleceń gniazdowego, ultrasów oraz osób decyzyjnych podczas dopingu i przygotowywania oprawy meczu."
- Mam naturę buntowniczą, sytuacje bywały różne. Nie dochodziło do rękoczynów, ale owszem, pchałam się tam, gdzie nie powinnam. Ale teraz jest inaczej, małolatów to się gnoi, gdy rozrabiają. Żeby nie wyrabiali nam opinii kibica chuligana. I nie ma, że chłopaki są bardziej pyskaci od dziewczyn, dziewczyny tak samo potrafią powiedzieć coś od serca. Gdy w grę wchodzą emocje, to wiadomo, że bluzg poleci, ale swoim dzieciom staram się tłumaczyć, że taka postawa nie jest dobra.
Punkt 3: "W trakcie meczu na Żylecie wszyscy stoją. Znajdując się na trybunie ULTRAS należy pamiętać, że najważniejszy w trakcie meczu jest doping. Dlatego osoby, które przychodzą na stadion w innych celach proszone są o zajmowanie miejsc na pozostałych trybunach."
- Na Żylecie jest dużo kobiet, bo kobiety są dla Legii ważne: ja płacę 330 zł za karnet, a mężczyzna musi 450-460 zł. Czasem dziewczyny przychodzą same - gdy koleżanka Iwonka raz przyszła z mężem, to on siedział jak na tureckim kazaniu. Więc po co facetów ciągać, jak nie chcą. Kiedyś kobiet było mniej, zmiana nastąpiła z nowym stadionem przy Łazienkowskiej. Pamiętam, że w latach 90. były jeszcze pomieszane sektory, skakało się między jednym a drugim, nikt tego nie pilnował. A teraz nasz stadion ma wysoką rangę bezpieczeństwa, ładnie wygląda i jest odpowiednio wypromowany.
Punkt 4: "Kibice z niskim stażem meczowym proszeni są o zajmowanie miejsc na bocznych sektorach trybuny ULTRAS."
- Akurat na stadionie mogę dzieci puścić swobodnie, orientują się, już każdy je zna. W 2011 roku urodziłam Adasia, pierwszy raz zabrałam go na Legię, gdy miał dwa i pół roku; Basię, którą urodziłam cztery lata temu, jeszcze szybciej. W tym sezonie byłam dwa razy na Żylecie, w tzw. kotle, ale bez żadnych obaw, dzieciaki są obeznane. Poza tym chodzimy regularnie na sektor rodzinny, bo tam mają więcej atrakcji, nie pali się tyle papierochów i bluzgi są w miarę stonowane. Syn już się tyle nachodził, że ogląda mecze i analizuje pod względem taktycznym jak stary chłop!
Raz tylko mieliśmy sytuację, że Żyleta przyszła do nas, bo ich trybuna była zamknięta za karę. I raz, podczas meczu z Jagiellonią, pseudokibice z Białegostoku w sektor rzucili petardami, ale nasi szybko zareagowali. Mecz został przerwany, wyszliśmy. Poza tym dzieci znają podstawowe zasady: w razie zadymy chowamy się w toalecie albo biegniemy na płytę i uciekamy do wyjścia. Nam jest prościej, siedzimy przy barierkach.
Punkt 5: "Żyleta to nie Hollywood, ani wybieg mody w Paryżu. W związku z tym nie są mile widziane osoby kręcące bezproduktywne filmiki telefonami czy robiące "słitaśne fotki" na portale społecznościowe."
- Nie ma siedzenia. Tu przychodzi się śpiewać, nie patrzeć w telefon, Żyleta to nasza wizytówka, która idzie w całą Polskę. Dlatego mówię, że jak ktoś nie ma ochoty albo nie czuje się na siłach, może iść na sektory poboczne czy rodzinne. Żyleta to jest ciężka praca - dodaje Kinga.