Manuela Gretkowska o wyjeździe: "Chcę, ale nie muszę"
Nie jest to jej pierwszy wyjazd i nie nazywa go emigracją. Ale zdradza, co myśli o Polsce, kobietach i Kościele. Wypowiedzenie Konwencji Stambulskiej uważa za zło. W rozmowie z WP Kobieta Manuela Gretkowska mówi o tym, co boli ją w polskiej rzeczywistości.
12 lipca, tuż po ogłoszeniu wyników wyborów prezydenckich, Manuela Gretkowska wystawiła na sprzedaż swój dom w Zalesiu Górnym. Nie minęło wiele czasu, gdy znalazł się nabywca. A właściwie – nabywczyni.
– Mój dom kupiła wspaniała kobieta. Ekolożka, z otwartą głową, która ceni wolność i dla której to miejsce będzie wyjątkowe – powiedziała pisarka w rozmowie z WP Kobieta. – Zadba o nasz ogród lepiej, ma większą wiedzę o naturze – dodała.
Gretkowska wraca do Szwecji
A jak będzie teraz wyglądało życie Manueli Gretkowskiej? Już za miesiąc wyrusza w podróż po Europie. Pierwszy przystanek – Szwecja – jest bardzo symboliczny. To stamtąd, 20 lat temu z miesięczną córką Polą w koszyczku, wracała przez morze.
Co potem? Jak napisała na Facebooku, będzie starała się łączyć niechęć jej partnera do upałów i swoją do zimowej pluchy. Na razie Manuela Gretkowska i Piotr Pietucha będą cyfrowymi nomadami. I ten styl życia bardzo im pasuje. – Ludzie kupują kampery, jeżdżą po świecie. Nie muszą wiązać się z jednym miejscem na całe życie. Na szczęście mamy jeszcze paszporty. Możemy podróżować i choć fajnie byłoby osiąść w jednym miejscu i patrzeć jak kraj rozwija się i cofa, bo to naturalna kolej rzeczy w demokracji, mam już dość tego cofania – mówi.
To nie rok 1968
Czy jest w niej żal? – Wyjeżdżam z Polski po raz czwarty, więc nie ma już żalu, nie ma rozczarowania. Dla mnie to nie jest wielka emigracja, ucieczka. Wyjeżdżam, bo mogę – mówi i odnosi się do sytuacji w Polsce w 1968 roku.
– To jest zupełnie inny scenariusz. Ja sama podejmuję decyzję i nie jest to decyzja ostateczna. Zawsze mogę wrócić i nie muszę, jak emigranci z 1968 roku pakować całego swojego życia w walizkę. Nie jestem pozostawiona bez możliwości pracy tu w kraju, bo moja praca to mój komputer. Nie jest aż tak ważne, gdzie się pisze, w Afryce czy na Antarktydzie. Ważne, żeby pisać dobrze. Często nie wiemy skąd "nadaje" ktoś na Facebooku, czy to pisarka, czy pisarz, tekst jest ważny – podkreśla Gretkowska i zaznacza, że teraz często wraca do swojej najnowszej powieści.
Jak w XVIII wieku
- Gdy pisałam "Faworyty", książkę o upadku Polski przed zaborami, żyłam w świecie swojej wyobraźni. Teraz z przerażeniem odkrywam, że wszystko to staje się coraz bardziej aktualne. Te kobiety, którym odbiera się wszelkie prawa, zdrajcy, sprzedawczyki i polska głupota wykorzystywana przeciw pobożnym ludziom, bezkarny pedokler. Trwają negocjacje w sprawie ekranizacji tej książki. Jeśli się uda, będzie kostiumowa opowieść, ale paradoksalnie o współczesnej Polsce – zdradza pisarka.
A skoro o współczesnej Polsce mowa, pytam Manuele Gretkowską o konwencję stambulską. Co stanie się, jeśli faktycznie zostanie wypowiedziana? – PiS potłucze termometr, którym do tej pory można było mierzyć skalę przemocy wobec kobiet. Ale to nie jest tak, że jak potłuczemy termometr, to choroba znika. Zwróć uwagę, ilekroć PiS jest u szczytu władzy, tylekroć "bierze się" za kobiety. Najpierw artystki. Bo wiadomo, są walnięte, łatwy łup. I są wiedźmami, a światłe Polki, jak Maria Kaczyńska, "czarownicami" Rydzyka. Dlatego najpierw na stosach płoną czarownice. Potem eliminują heretyków - obojętne kobiety, czy mężczyźni, którzy sprzeciwiają się autokracji, PiS-u.
Zakładniczki i wyznawczynie kościoła
Dlaczego właśnie kobiety? – Bo z jednej strony jesteśmy najbardziej bezbronne, a z drugiej – najsilniejsze. I obawiam się, że zanim zaczniemy ratować Polki przed politykami, trzeba je uratować przed nimi samymi – analizuje i wspomina o szczególnej relacji Polek z Kościołem.
– Przecież to Polki utrzymują polski Kościół. A jednocześnie są przez niego ubezwłasnowolnione. To jest mistrzostwo manipulacji, uczynić z niewolnic wyznawczynie i obrończynie. Żadna inna organizacja nie potrafi tak manipulować, jak Kościół – mówi twardo i zdradza, że obserwuje ten proces z bardzo bliska.
– Moja mama ogląda tylko TVP i TV Trwam. Żyje w bańce i kiedy w czasie kampanii wyborczej mieszkała z nami, przeżyła szok poznawczy – wspomina w rozmowie z WP Kobieta.
– Słysząc moje rozmowy z przyjaciółmi: gejami, lesbijkami, ludźmi hetero, którzy są zwolennikami demokracji i wolności zobaczyła, że wizja świata z TVP jest daleka od rzeczywistości. I wtedy zaczęła rozumieć moją decyzję o ponownym wyjeździe. Czego najbardziej się bałam? Że jej nowy rozrusznik serca nie wytrzyma. Wytrzymał. Teraz politykom przydałby się rozrusznik mózgu, czyli edukacja. Ale tę już dawno wykończył PiS – konkluduje smutno pisarka.