Maria Szarapowa: "To Serena Williams wyznaczała granice mojej kariery"
"W moim życiorysie powstała czarna dziura, a ja w nią wpadłam", pisze o swoich zawodach Australian Open znana tenisistka Maria Szarapowa. Do tych zawodów przygotowywała się, odkąd miała cztery lata.
Maria Szarapowa (ur. w 1987 r.) to światowej sławy tenisistka i wielokrotna liderka rankingu najlepszych WTA Tour. Poniżej prezentujemy fragment jej autobiografii, która ukaże się w Polsce nakładem wydawnictwa Marginesy.
W pewnym momencie podczas Australian Open 2016 pielęgniarka poprosiła, żebym nasikała do pojemniczka. Nic nadzwyczajnego. To kolejna część działań ITF, Międzynarodowej Federacji Tenisowej, wykonywana celem sprawdzenia zawodników i utrzymywania czystości w sporcie. Miałam dwadzieścia osiem lat. Sikałam do tych pojemniczków przez więcej niż dekadę. O teście zapomniałam chwilę po tym, jak się skończył. Mój umysł szybko przestawił się na myślenie o kolejnej rundzie turnieju, kolejnym meczu, który musiałam wygrać, żeby osiągnąć to, co chciałam. Wcześniej zdobyłam już pięć tytułów Wielkiego Szlema, także w Australian Open, ale pragnienie bycia najszczęśliwszą zawodniczką ostatniego dnia zmagań nigdy nie gaśnie. Tak naprawdę wciąż narasta. Rozmyślałam nad tym wszystkim w 2016 roku, kiedy otarłam się o zakończenie kariery. Przede wszystkim stałam się świadoma upływającego czasu. Nie będę już miała wielu okazji, żeby zwyciężyć w turnieju Wielkiego Szlema.
Granice mojej kariery
W 2015 roku Serena Williams pokonała mnie tu w finale. Dwa sety, w drugim tie-break. Nigdy nie jest przyjemnie przegrywać, ale wyszłam z tego silna, optymistycznie nastawiona. Czekałam na kolejny sezon. Byłby jednym z moich ostatnich. Przez kilka tygodni, podróżując po Azji od turnieju do turnieju, mniej niż o grze myślałam o zakończeniu kariery. Wiedziałam, że koniec jest blisko, a chciałam odejść w perfekcyjnym stylu. Po raz ostatni przebyłabym coroczną drogę. Od Australian Open, przez Roland Garros aż do Wimbledonu. Coś w stylu zwycięskiej podróży. Uwielbiałabym spotykanych ludzi, a oni mnie. Wszystko skończyłoby się na US Open. Grałabym, kiedy ta książka trafiałaby na półki sklepowe. Może doszłabym nawet do finału. Może Serena też by w nim grała...
To Serena Williams wyznaczała granice mojej kariery. Nasze historie się przeplatają. Każdy mecz z nią przyprawia mnie o dreszcze i budzi szacunek. To Serenę pokonałam w finale Wimbledonu, żeby jako osiemnastolatka wejść na światowe salony. Jednak to też ona sprawiała później, że przeżywałam trudne chwile. Pokonałam prawie wszystkie zawodniczki, które pokonały ją, ale wygranie z Sereną graniczyło z niemożliwością. Jest tego pewien powód. Ona o tym wie i wie, że ja też wiem. To nasz sekret. Kiedyś ujrzy światło dzienne...
Może znajdę sposób, żeby odnieść nad nią zwycięstwo, a moja kariera skończy się tak, jak się zaczęła. Przy wiwatach publiczności uniosę trofeum, a Serena stanie obok.
Wiem, że mówi się: jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz Mu o swoich planach.
Tajemnicza substancja
Sezon trwał już trzy tygodnie, kiedy dostałam mejla od ITF. Czytając go, zaczynałam wpadać w panikę. Test, który przeszłam w Melbourne? Oblałam go. W moim moczu wykryto meldonium, a w styczniu 2016 roku meldonium trafi ło na listę substancji zakazanych przez Światową Agencję Antydopingową. Innymi słowy, wzięłam doping. Natychmiast mnie zawieszą. A później przesłuchania.
Meldonium?
Nigdy o tym nie słyszałam. To musi być jakaś koszmarna pomyłka. Siedząc na łóżku, szukałam w Google’u informacji. Kiedy spojrzałam na wyniki, moje serce krwawiło. Inna nazwa dla meldonium to mildronat, a ona już wcześniej obiła mi się o uszy. To suplement, który zażywałam przez dziesięć lat. Lekarz rodzinny polecił mi go w 2006 roku. W tym czasie często chorowałam, a wyniki kilku badań EKG odbiegały od normy. W rodzinie zdarzały się też przypadki cukrzycy. Nie rozwodziłam się nad tą pigułką, po prostu wzięłam. Przed intensywnym wysiłkiem fi zycznym zawsze zażywałam te tabletki. Tak samo bierze się aspirynę, żeby zapobiec zawałowi serca czy wylewowi. Nieraz to robiłam. W Europie Wschodniej i Rosji mildronat to jak ibuprofen. Miliony ludzi go zażywają, moja babcia także! Nigdy nawet nie wpisywałam tego leku w formularzu ITF, w którym należy wyszczególnić substancje brane w ostatnich siedmiu dniach. Bo też nie brałam go codziennie i nie widziałam wielkiej różnicy między tym lekiem a advilem, stosowanym przeze mnie, żeby uśmierzyć ból.
Biografia Marii Szarapowej "Niepowstrzymana" (ang. Unstoppable. My Life So Far), przekład z języka angielskiego Antoni Cichy
W jaki sposób meldonium może działać wspomagająco na korcie?
Tego nie wytłumaczy wam nawet ITF. Bo nie działa! Wygląda na to, że trafi ło na listę zakazanych substancji głównie z tego powodu, że stosowało go tak wiele osób z Europy Wschodniej. Coś w stylu: skoro tylu ludzi to bierze, musi być ku temu jakiś powód. Przegapiłam powiadomienie o zmianie statusu meldonium, bo znalazło się na długiej liście linków w mejlu od ITF, i nie zauważyłam niczego wyjątkowego. Popełniłam wielki błąd – moje niedbalstwo.
Moment nieuwagi mógł zniweczyć wszystko. Groziła mi dyskwalifikacja aż na cztery lata! Cztery lata? Dla zawodowego sportowca to wieczność...
W moim życiorysie powstała czarna dziura, a ja w nią wpadłam. Wszystko to, na co pracowałam od czwartego roku życia, te wszystkie szaleńcze wyrzeczenia nagle ukazały się w całkiem nowym, przerażającym i niesprawiedliwym świetle. Kolejne dni przebiegały pod znakiem niedowierzania i rozpaczy. „Do cholery!” – wykrzyczałam w głębi duszy. „Będę walczyła z tymi bredniami”.
Czteroletnia mistrzyni
Co cechuje moją grę? Determinacja, wytrwałość. Nigdy nie składam broni. Można mnie znokautować dziesięć razy, a ja się podniosę i za jedenastym razem uderzę żółtą piłeczkę prosto w twoją stronę. „To mnie nie złamie” – powiedziałam sobie. „To nie będzie moje ostatnie słowo”. Żeby zrozumieć moją determinację, trzeba wiedzieć, kim jestem, skąd pochodzę i co przeszłam. Trzeba wiele wiedzieć o mnie, moim tacie i o locie z Rosji pewnej głębokiej nocy, kiedy miałam sześć lat. Trzeba wiedzieć o Nicku B. i o Sekou, i o Serenie, i sympatycznej parze z Polski. Trzeba znać tę zwariowaną historię. Innymi słowy, trzeba wiedzieć po prostu wszystko...
(….)
Zawsze lubiłam uderzać piłkę. Pierwszy raz zrobiłam to, kiedy miałam cztery lata. To jedna z rzeczy, która potrafi rozwiązać każdy problem. Przegrałaś Wimbledon po frustrującym meczu, a wszystko, co miało pójść dobrze, poszło źle? Weź rakietę i uderzaj. Drżąca rakieta, piłka, te pokłady energii przechodzące przez twoje ciało – to wszystko potrafi zażegnać wszelkie kłopoty. Odbijanie piłki przenosi cię do teraźniejszości, świata kwitnących kwiatów przy akompaniamencie ptasiego śpiewu. Dostałaś fatalną wiadomość z drugiego końca świata? Zmarła babcia, a przed tobą widmo długiego lotu i pogrzebu? Weź rakietę, weź piłkę i uderzaj. Zmienił się regulamin, ale ty o tej zmianie nie wiedziałaś i pigułka, którą brałaś przez lata, zrujnowała wszystko? Chwyć za rakietę i uderzaj!
To jedno z moich pierwszych wspomnień. Miałam cztery lata. Mój ojciec, który rok czy dwa lata wcześniej, kiedy brat wręczył mu na urodziny rakietę, zajął się tenisem, zabrał mnie ze sobą na jeden z kortów w Soczi, gdzie grywał. Mały park, korty ziemne, bar z przekąskami i diabelski młyn, z którego rozpościerał się widok ponad apartamentowcami aż na Morze Czarne. Tego dnia nudziłam się, więc wyciągnęłam z jego torby rakietę i piłkę i zaczęłam odbijać – o płot, o ścianę. Poszłam za róg i odbijałam tam, gdzie odbijali inni zawodnicy. Byłam małą dziewczynką, nie wiedziałam, o co chodzi, ale wkrótce wpadłam w trans. Piłka odbijała się i wracała na moją rakietę niczym jo-jo. W ten sposób sprawiłam, że mój tata Jurij przestał zajmować się tym, co robił, i zauważył mnie. To tak samo jego historia, jak i moja. Właśnie tak zaczęło się moje życie.
Granice pamięci
Nie jestem do końca pewna, czy naprawdę to pamiętam. A może pamiętam stare, wyblakłe zdjęcia małej dziewczynki z blond włosami, guzowatymi kolanami i nieproporcjonalnie dużą rakietą. Czasami się zastanawiam, czy wciąż jestem tą samą osobą, która wtedy chwyciła rakietę. Gra z prostego odbijania piłki bardzo szybko zamieniła się w kontredans trenerów i lekcji, meczów i turniejów, żądzę zwycięstwa, w której mniej jest chęci wygrywania, a więcej pokonywania innych dziewczynek. Mogę opowiadać o tym słodko i przyjemnie, ale tak naprawdę u podłoża mojej motywacji leży proste „Chcę pokonać wszystkich”. To nie tylko zwyciężanie. To też bycie niepokonanym. Wstęgi i trofea się starzeją, a ból po przegranej wciąż kłuje. Nienawidzę tego! Strach przed porażką rzeczywiście napędza wielu z nas. Mówię „nas”, bo prawdopodobnie nie jestem jedyną osobą, która ma takie odczucia. Może nigdy by mi się to nie przytrafiło, gdybym nie zaczęła pisać tej książki. Kiedy patrzysz ze spokojem, dostrzegasz różne warstwy i zależności. Widzisz te same sprawy w nowym świetle.
Często pytałam samą siebie: Po co pisać książkę?
Po części chcę opowiedzieć swoją historię, ale także ją zrozumieć. Pod wieloma względami moje dzieciństwo również dla mnie pozostaje zagadkowe. Zawsze słyszę te same pytania: Jak się tam dostałam? Jak tego dokonałam? Co poszło dobrze, a co źle? Jak już wspominałam, jestem znana z jednego: nieugiętości, zdolności podążania tą samą drogą, kiedy sprawy nie mają się dobrze. Ludzie chcą wiedzieć, skąd bierze się pewna jakość, a ponieważ każdy wierzy w swoją szansę, pragną wiedzieć, jak ją zdobyć. Nigdy sama do tego nie doszłam. Po części dlatego, że kto to wie – jeśli zagłębisz się przesadnie, możesz wszystko zniweczyć. A to jest moje życie i chcę o tym opowiedzieć. Rozmawiam z dziennikarzami, ale nigdy nie mówię wszystkiego, co wiem. Być może nadszedł czas, by otworzyć się na więcej pytań, odnaleźć sens swojego życia i opisać wczesne dni, zanim ulecą z pamięci. Mam nadzieję, że ludzie z każdej rzeczy – i tej dobrej, i tej złej – wyciągną odpowiednią lekcję. To historia o poświęceniu, kiedy musisz się poddać. To jednak również historia pewnej dziewczynki, jej taty i ich zwariowanej przygody.