Marlena nie może się powstrzymać od kupowania podróbek. "To lepsze niż używki”
Marlena to typowa dziewczyna - młoda, wykształcona i z aspiracjami. Wie co się nosi, gdzie się bywa i jak większość ludzi pochłoniętych wielkomiejskim życiem, lubi gnać za emocjami. "Jedni wciągają kokainę, drudzy notorycznie ładują się w toksyczne związki, a ja karmię się podróbkami" – tłumaczy 24-latka z Warszawy.
Gdy była w liceum, synonimem luksusu było chodzenie w Air Maxach. Jednak, żeby móc kupić kultowe buty z nadmuchaną podeszwą, trzeba było nieźle się nagimnastykować. - Nie oszukujmy się, mało którego nastolatka stać na jednorazowy wydatek rzędu 400 zł - wspomina. Marlena jednak znalazła inne rozwiązanie i wyszukała w sieci dobrej jakości podróbki za 190 zł. - Nikt się nie zorientował – przyznaje.
W Polsce za produkowanie lub handlowanie rzeczami z podrobionym znakiem towarowym grozi nawet do dwóch lat więzienia. Powszechnie ludzie deklarują, że absolutnie nie kupują tego typu produktów, ale statystyki mówią coś innego. Z badań opublikowanych w "Rzeczpospolitej" w 2017 r. wynika, że nasza gospodarka traci co roku z tego powodu ponad 5 miliardów złotych, a nabywcami są najczęściej osoby młode, między 15. a 24. rokiem życia. W polskim kodeksie karnym nie ma paragrafu mówiącego o tym, że przestępstwo popełnia również kupujący.
Dzisiaj, gdy Marlena ma dobrze płatną pracę i stać ją na oryginały, to i tak ich nie kupuje. Wie, że noszenie podróbki to kradzież i jest to moralnie piętnowane, ale wyszukiwanie tańszych zamienników jest silniejsze od niej. -Teraz zamiast Air Maxów z metką wolę za tę kwotę zamówić replikę sneakersów Gucci. Są bardzo popularne na Instagramie – wyjaśnia. Marlena pracuje w agencji reklamowej i znajomi domyślają się, ile mniej więcej może zarabiać. Gdy któraś z koleżanek dopytuje się, skąd ma pieniądze na tyle markowych ubrań, to udziela jednej z dwóch przygotowanych odpowiedzi: "mówię, że odkładam, ile się da", albo że "dostałam daną rzecz jako prezent od rodziców" – zdradza. W rzeczywistości uważa, że męczyłoby ją odkładanie pieniędzy po to, aby kupić oryginał. - Mam wrzucać do świnki po sto złotych przez dwa lata? Zawiewa nudą – twierdzi. Ponadto, przed rodziną nie musi się tłumaczyć, bo nie znają się na modzie i zakładają, że robi zakupy w popularnych sieciówkach.
Dreszczyk emocji
W przypadku 24-latki nie chodzi jedynie o bezmyślną chęć naśladowania celebrytów, bo kupowanie podróbek weszło jej w krew. Na początku chciała podnieść swój status społeczny, ale teraz to coś więcej. - Składając zamówienie czuję dreszczyk emocji. To takie uczucie porównywalne do momentu, gdy świadomie jedziesz z nadmierną prędkością i nie złapie cię policja ani fotoradar – opowiada.
Marlena zdaje sobie sprawę z tego, że wyprodukowanie podróbki, to kradzież własności intelektualnej, ale chodząc w "lewej" apaszce Tommiego Hilfigera nie czuje się złodziejką, ani nie ma poczucia, że kogoś wykorzystała. - Mam jedynie poczucie, że udało mi się przechytrzyć system. Nie oszukujmy się, wiele oryginałów produkują małe chińskie rączki – zdradza. - Przecież nie ja jedyna kombinuję – dodaje.
Rzeczy, które zamawia przychodzą czyste i w ładnych opakowaniach, więc nie zastanawia się nad tym, jakiej będą jakości. - Czasem zdarzy się, że sweter zmechaci się po kilku praniach, ale to tak samo prawdopodobne jak w przypadku ubrań z popularnych sieciówek – przekonuje. – Mam też kilka niezniszczalnych dodatków, np. "srebrny” zegarek, który od kilku lat wciąż wygląda jak nowy – twierdzi.
"Dobra podróbka nie jest zła"
Jakość podróbek chwali również 30-letnia Agata. - Zamówiłam 15-militrowy flakonik zapachu Euphoria Calvina Kleina. Co prawda, butelka nie ma nic wspólnego z oryginałem, ale zapach jest identyczny i zdecydowanie o wiele bardziej trwały – opowiada. Agata jednak różni się od Marleny w fundamentalnej kwestii: nie ma oporów przed tym, żeby przyznać się do używania podróbki i kupuje jedynie te rzeczy, które jej zdaniem są dobre jakościowo. - Po prostu nie chcę przepłacać, bo dobra podróbka nie jest zła – wyjaśnia 30-latka.
Nawet niektóre osoby z pierwszych stron gazet nie widzą w kupowaniu podróbek niczego złego. Kilka lat temu bramkarz Wojtek Szczęsny wprost przyznał, że kupił podróbkę zegarka za 70 funtów. "Identyczny zegarek u nas w Arsenalu, ale za 20 tys. funtów, ma Theo Walcott. Porównałem sobie i nie widzę żadnej różnicy. Podoba mi się, noszę go i mam w d..., że nie jest oryginalny. Musiałbym być nieźle walnięty, by wydać za oryginał 20 tysięcy!" – powiedział sportowiec w rozmowie z portalem weszło.com.
Sposób na podkręcanie emocji
Zdaniem psychologa biznesu decydowanie się na zakup podróbki jest bezpośrednio związane z naśladownictwem innych osób, głównie celebrytów: ubieram się tak jak ona, a więc jestem taka jak ona. - Osoba naśladowana jest znana, wiemy, jaka jest, więc jej cechy, na zasadzie podobieństwa oryginalnego produktu do podrabianego produktu, przechodzą na osobę naśladującą – wyjaśnia psycholog prof. Andrzej Falkowski w rozmowie z WP Kobieta.
Jak się okazuje, można uzależnić się od kupowania podrabianych rzeczy. - Jeśli wzbudzanie czy podkręcanie własnych emocji jest silną potrzebą, to kupowanie podróbek może być sposobem na realizowanie tej potrzeby i faktycznie może stać się uzależnieniem – tłumaczy prof. Falkowski – Na takie coś podatne są kobiety, które należą do tzw. segmentu ‘poszukiwaczy wrażeń’, według psychograficznej segmentacji rynku, jest ich ok. 12 procent w populacji – dodaje psycholog.
Strategia na podróbki
Czasy, gdy ludzie łakomili się na podróbkę na kilometr rażącą w oczy, już dawno minęły. Teraz bardziej z rozbawieniem niż z fascynacją przechodzą obok straganów obwieszonych koszulkami Dolce&Baggana lub butami Abibos. - Nawet za darmo nie wzięłabym czegoś takiego! – oburza się Marlena.
Zdarzy się, że ktoś wprost zasugeruje Marlenie, że ma podróbkę, ale dzieje się to sporadycznie. - Nie jestem głupia i nie wyszłabym do ludzi ubrana od stóp do głów w różowego podrobionego Diora, jak Doda z ery, gdy jej styl był według mnie synonimem kiczu – przekonuje.
24-latka skrupulatnie wybiera to, co zamawia, kupuje podróbki rzeczy, na które teoretycznie mogłaby sobie pozwolić. Znajomi są w stanie uwierzyć, że zacisnęła pasa i zainwestowała w torebkę o wartości 1000 zł, jednak gdyby zobaczyli na jej ramieniu torebkę, która w sklepie kosztuje 3-4 tysiące, mogliby coś podejrzewać. - Na fałszywkę Luiego (Louis Vuitton – przyp.red.) przyjdzie jeszcze czas. Wcześniej muszę awansować – śmieje się.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl