Blisko ludziMatki czekające z rosołem, ojcowie jak dęby. Wymyśliliśmy sobie polską wieś

Matki czekające z rosołem, ojcowie jak dęby. Wymyśliliśmy sobie polską wieś

– Tu wszystko się zaczęło. Szacunek do pracy. Wychowałam się na wsi i mam nadzieję, że słoma zawsze będzie mi z butów wystawać – pisze Justyna Kowalczyk na Twitterze, rozbijając bank zachwytów wśród polskich internautów. I chociaż nie ma Polaka, który nie miałby na wsi babci albo wujka, w naszych fantazjach wieś stała się w ostatnich latach rajem utraconym. – Coś takiego jak zima, błoto tam po prostu nie istnieje – przyznaje Anna Maria Szutowicz, antropolożka kultury i etnolożka zajmująca się badaniem młodych.

Matki czekające z rosołem, ojcowie jak dęby. Wymyśliliśmy sobie polską wieś
Źródło zdjęć: © 123RF
Lidia Pustelnik

Polska wieś dzieli się na prawdziwą i wymyśloną. O tej prawdziwej trudno powiedzieć coś ogólnie, taka jest różnorodna i wielobarwna. Tę wymyśloną znają wszyscy – zagląda do nas z tweetów Piechocińskiego, z przaśnych teledysków disco polo, towarzyszy nam w zestawach do własnoręcznej uprawy kiełków ciecierzycy i w książkach typu "Żyj jak rolnik". Ta prawdziwa niesie za sobą wartości, z których młodzi ludzie nie chcą rezygnować, ale też problemy, o których cała reszta narodu nie ma ochoty słuchać. O tej wymyślonej lubią fantazjować wszyscy, bo wyrasta z palącej potrzeby odzyskania kontroli nad własnym życiem.

O tym, jak wygląda życie na tej prawdziwej wsi, pytam Paulinę, 23-latkę pochodzącą z malutkiej miejscowości w okolicach Łowicza. – Urodziłam się we wsi liczącej maksymalnie 400 mieszkańców. Moi rodzice mają sad, więc to naturalne, że kiedy byłam wystarczająco duża, każdego roku pomagałam im w zbiorach. A wcześniej opiekowałam się młodszym bratem. Chyba dlatego tak szybko zaczęłam na siebie zarabiać, po prostu wyrastałam w poczuciu, że pracują wszyscy – mówi dziewczyna.

Paulina, która pracuje w Warszawie, w każdy piątek pakuje torbę i pokonuje sto kilometrów, żeby weekend spędzić w domu rodzinnym. – Tutaj nie potrafię odpocząć. Jest za głośno, śpię w zatyczkach do uszu. A w domu jest taka cisza, że czasem aż strach. Poza tym ze wsią łączą się moje najmilsze wspomnienia. Tam jest mój dom – mówi.

– Tu wszystko się zaczęło. Szacunek do pracy. Wychowałam się na wsi i mam nadzieję, że słoma zawsze będzie mi z butów wystawać – napisała z kolei Justyna Kowalczyk, publikując na Twitterze zdjęcia z wykopków. Takie refleksje trafiają do większości – i tych związanych ze wsią, i miastowych, którzy usilnie za nią tęsknią, nawet jeśli tak naprawdę nie chcą, by tam zamieszkać.

A krowy dalą mleko o zapachu stokrotek...

Z etnografką i antropolożką Anną Szutowicz rozmawiam i o jednych, i o drugich. Badaczka młodych nie ma wątpliwości, że jeśli chodzi o wieś, dane statystyczne mogą być mylące.

Wieś jest podobno bardzo młoda. Jak wielu młodych ludzi w Polsce mieszka na wsi?

Z danych GUS-u wynika, że aż 45 proc. młodych w wieku 15-29 lat mieszka na wsi. Jednak często tak naprawdę oznacza to, że oni co prawda są tam zameldowani, ale wiodą takie wyjazdowo-powrotowe życie pomiędzy swoją wsią i miejscem, w którym się uczą, pracują tymczasowo czy pomieszkują. Ta niestałość powoduje, że faktyczna liczba młodych na wsi jest trudna do uchwycenia.

A to dopiero początek nieporozumień?

My, z naszej wielkomiejskiej perspektywy, mówimy o czymś takim jak polska wieś. Powiedzmy, że duże polskie miasta można jeszcze jakoś homogenizować, ale pod pojęcie "polska wieś" podpada zarówno osada z kilkoma domami na krzyż, jak i kilkutysięczne, prężne, bogate gminy ze świetną szkołą, internetem dla wszystkich i dobrym dojazdem do rynku pracy w miastach i ośrodkach podmiejskich, a do tego wszystkiego dorzucamy jeszcze suburbia.

Chcę powiedzieć, że polska wieś jest niezwykle rozwarstwiona, dlatego, kiedy chcemy mówić coś o niej ogólnie – po prostu kłamiemy. Coś takiego jak zunifikowana polska wieś, razem z tym chłopem przypisanym do osady, po prostu już nie istnieje.

Nie tylko chłop na polu, a więc kto jeszcze mieszka na wsi?

Pamiętam rozmowę z 19-letnią dziewczyną, która mieszkała we wsi oddalonej 15 kilometrów od Puław. Dwa razy w tygodniu dojeżdżał do niej native speaker na lekcje. To była dosyć duża wieś, w której dziewczyna miała 3-4 przyjaciółki, należące do jej klasy społecznej - dzieci ludzi niekoniecznie tak zamożnych, jak ona, ale również z wysokim kapitałem kulturowym. To znaczy hołdującym wartościom postmaterialnym, czy jak powiemy dziś – miejsko-hipsterskim, jak samorealizacja, wolność i wszystko inne, co znajdziemy na szczycie piramidy Maslowa. Na innych rówieśników, czy to ze wsi czy z miasta, te dziewczyny patrzyły z wyższością.

Dlaczego nie potrafiły dogadać się z osobami z tego samej wsi, urodzonych i wychowanych w tym samym miejscu?

To była po prostu zupełnie inna klasa społeczna niż dzieciaki z gospodarstw rolniczych, przyzwyczajonych do zupełnie innego etosu. Do pracy od dziecka i do tego, że hipsterskie zajawki typu native speaker dwa razy w tygodniu to absolutna fanaberia. Dzieciaki z gospodarstw powiedziałyby o nich, że "życia się nie zna", a poza tym tego typu rozrywka zupełnie ich nie interesowała.

Młodzi nadal uciekają ze wsi?

Prowadzone przez nas badania pokazują, że czym wyższy kapitał społeczno-kulturowy, tym szybciej dziecko zostanie wypchnięte ze wsi – do poznania świata, który oferuje większe możliwości. Nawet, jeśli finalnie człowiek ma wrócić na wieś, żeby na przykład zarządzać gospodarstwem, które jest intratnym przedsiębiorstwem.

Pamiętam rozmowę z niezwykle pewnym siebie 26-letnim chłopakiem, który miał taki sportowy, czerwony samochód – kuriozalny z pragmatycznego punktu widzenia w kontekście wiejskich dróg. Jak on jeździł tą furą po okolicy, to wszyscy wiedzieli, że to jest Marcin i samochód Marcina. Robił furorę, podrywał na to panny i szło mu świetnie. Ale Marcin, w dużej mierze dzięki dopłatom unijnym, miał również jakiegoś rodzaju specjalistyczny traktor, który kosztował nawet kilka razy więcej niż jego świetna fura. I ta maszyna była prawdziwą jego obsesją i dumą.

To wszystko sprawiło, że on i jego tata byli absolutną elitą tej wsi. Byli bardzo zamożnymi przedsiębiorcami wiejskimi i de facto prowadzili styl życia wielkomiejskich, bogatych lemingów. Mieli pomoc domową do sprzątania, ilość ekranów w ich domu na osobę kilkakrotnie przewyższała średnią statystyczną. Co prawda od pewnych aspektów życia na wsi nie mogli uciec, na przykład zima była tą porą roku, kiedy mogli pozwolić sobie na wakacje – ale wówczas latali do Azji. Oczywiście mieli poczucie, że mieszkają na wsi, ale z nią wiązało ich tyle, że "mają problem z tymi tam głupimi wieśniakami, którzy piją i nie przychodzą do pracy" – najdelikatniej jak umiem streszczając ich relację ze społecznością.

Czy jest więc coś, co odróżnia młodych ze wsi i tych z miasta?

Badanie Świat Młodych 4 agencji IQS, ale także dane GUS pokazują, że młodzi na wsi bardziej niż ich rówieśnicy z miast cenią prawdziwą miłość, ale też bardziej boją się utraty bezpieczeństwa ekonomicznego. Liczą się takie wartości, jak porządek, pieniądze czy praca. Z jednej strony może wiązać się to z tym, że gospodarstwa rolne mają średnio niższy przychód na osobę w rodzinie. Z drugiej, z istniejącym na wsi etosem dbania o pracę i wartości materialne bardziej niż te post-materialistyczne.

Młodzi podobno są coraz bardziej konserwatywni – widać to na wsi?

Ci wiejscy młodzi generalnie są bardziej konserwatywni, z naszego badania wynika, że aż 43 proc. mieszkających na wsi deklaruje, że stara się żyć zgodnie z naukami Kościoła katolickiego, podczas gdy w mieście odsetek ten wynosił 27 proc. Dla nich także miłość, przysięga małżeńska, autorytet, ojczyzna i tradycja będą ważniejsze. Są bardziej zachowawczy w wyborach, mniej otwarci na nowości, i to we wszystkich kategoriach. Mniej chętnie eksperymentują w kuchni, ale też w wyborze ścieżki życiowej –raczej będą aspirować do bycia lekarzem czy prawnikiem niż digital nomadycznym designerem gier.

Młodzi na wsi są też generalnie bardziej pesymistyczni, kiedy myślą o swojej przyszłości. Mają poczucie mniejszej ilości szans i mają mniejszą wiarę w to, że im się uda. Kiedy badamy ich od strony digitalowej, widzimy, że są mniej zorientowani w nowinkach i aplikacjach, i generalnie używają mniejszej ilości ekranów. To wszystko są dane liczbowe, które pokazują, kogo jest więcej na tej wsi, ale z uporem maniaka będę przypominać, że to pewne różnice statystyczne, które nie powinny przykrywać wewnętrznego zróżnicowania polskiej wsi.

Dziewczyna, z którą rozmawiałam, deklaruje, że gdyby tylko mogła, mieszkałaby na wsi. Ale nie może, bo tam nie ma dla niej pracy. Wiele jej koleżanek ze szkoły wcześnie wyszło za mąż, ma już po kilkoro dzieci. Wielu innych możliwości nie było, dlatego wyjechała.

Miasto oferuje możliwości dwojakiej natury. Po pierwsze, oferuje lepszą, atrakcyjniejszą edukację oraz pracę dla młodych ludzi, bo na wsi tych brakuje. Po drugie, szczególnie dla wiejskiej elity, oferuje też wartości związane z kulturą i rozrywką, wolnością i samorealizacją.

Tutaj obserwujemy też inne zjawisko, mianowicie wiejscy młodzi są związani w sposób sentymentalny z miejscami, z których pochodzą. To jest stały motyw u wszystkich młodych, którzy dziś generalnie szukają zakorzenienia i bezpieczeństwa. Najświeższe badania IQS do raportu Świat Młodych 5, które zaprezentujemy pod koniec roku, pokazują, że te tendencje rosną. I ci w miastach będą mieć sentyment do swojego podwórka, a ci na wsi – do swojego miejsca pod lasem czy przy torach kolejowych. U młodych ludzi pochodzących ze wsi będzie to sentyment również związany z pochodzeniem, miłością, rodziną, która zostaje na wsi.

Mam wrażenie, że jest w tym jakiś patriotyzm, ale ten lokalny, związany z małymi ojczyznami.

Rozczarowaliśmy się globalizacją – zamiast spełnić nasze pragnienia i uciechy, dała nam poczucie zagrożenia i wyobcowania. Dlatego młodzi nie pragną więcej globalnej wioski, ale pragną bezpieczeństwa małych ojczyzn. To widzimy u wszystkich młodych. Małe ojczyzny są natomiast tam, gdzie są nasi bliscy. Tam, gdzie się wychowaliśmy, gdzie zostawiliśmy nasze rodziny.

Nam, mieszczuchom, wieś kojarzy się ostatnio coraz lepiej. Kilka miesięcy temu wszyscy zachwycali się kursami na bacę i juhasa, które koniecznie chcieli robić pracownicy warszawskich korporacji. Stworzyliśmy sobie mit wsi?

Dla wielu ludzi z dużych miast życie na wsi wygląda jak targ śniadaniowy na Żoliborzu, tylko że zieleń ciągnie się po horyzont i jest mniej ludzi, a ptaki ćwierkają piękniej. Wieś polska zdecydowanie została zmitologizowana - w znacznej mierze dzięki komunikacji reklamowej, która potrzebuje wyrazistego i atrakcyjnego kodu dla naturalności - jako miejsce, które nawet nie jest w naszym klimacie – w wyobrażeniach mieszczan na polskiej wsi zawsze jest lato albo wiosna. Łany zbóż są złote, niebo błękitne, drzewa zielone. W wyobrażeniach nigdy nie jest szaroburo i nigdy nie trzeba iść z przystanku autobusowego do domu przez kałuże. Polska wieś niesie wiele symbolicznych wartości, szczególnie atrakcyjnych dla ludzi, którzy nie są skazani na dojeżdżanie codziennie na zakupy kilka kilometrów, brak dostępu do kultury czy słaby rynek pracy.

Co my, ludzie z miasta, mamy nadzieję znaleźć w tej idylli?

W tych wyobrażeniach wieś jest skansenem naturalności, odpoczynku, powolnego trybu życia. Mieszczanie nie mają pojęcia lub wyparli fakt, że prowadzenie gospodarstwa rolnego nie ma nic wspólnego z powolnym trybem życia, bo jeśli wstajesz przez 365 dni w roku do krów o 4:30, to jest to zupełnie inny rodzaj pracy niż ten od poniedziałku do piątku między 8 a 16 w mieście. W wyobrażeniach nie pamiętamy też na przykład o uzależnieniu od pogody na wsi, bezradności wobec niej, odpowiedzialności za zwierzęta itd.

Kiedy myślimy o wsi, wyobrażamy sobie sielskość, naturalne jedzenie, ale co ciekawe, dla wielkomieszczan wieś jest też swego rodzaju mityczną krainą prawdziwych relacji. Kiedy badamy przeróżne marki i ich kampanie reklamowe skierowane do młodych, widzimy na przykład, że za każdym razem, kiedy pojawia się polska wieś z całą swoją naturalnością, od razu kładziony jest też nacisk na autentyczność – także w relacjach. Mamy tu więc "prawdziwe rodziny”, matki czekające z obiadem (raczej rosołem niż ramenem), ojców jak dęby parających się fizyczną pracą dla "prawdziwych facetów”. Ludzie wychodzą przed swoje domy i ze wszystkimi rozmawiają. Na wsi w tym wyobrażeniu toczy się takie społeczne życie, którego nam w miastach brakuje, co oczywiście nie ma zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością.

Mamy więc zbiorową fantazję na temat wsi. Właściwie skąd ona się wzięła?

Mamy coraz większe poczucie zagrożenia i braku oparcia w tym, co robimy. W miastach jesteśmy coraz bardziej skazani na to, że ktoś nam dostarcza jedzenie. Że ktoś nas gdzieś wozi i sami nie jesteśmy już w stanie absolutnie niczego naprawić. Bez tych wszystkich usługodawców i sprzedawców czujemy się bezbronni i bezradni. Natomiast człowieka na wsi wyobrażamy sobie jako samostanowiącego – to człowiek, który ma swój dom na swojej ziemi i tę ziemię sam ma uprawiać. Kiedy wybuchnie wojna, zagłada, Putin, ISIS, zombie z kosmosu, cokolwiek – to ten człowiek ze wsi jakoś przetrwa. My nie.

Mam wrażenie, że kwestia zdrowej żywności, tej organicznej, sprowadzanej z tej usłanej łanami złotych zbóż wsi jest kluczowa.

Od kilku lat rosną ogromne lęki związane z żywieniem jako takim. Coraz bardziej boimy się chemii, konserwantów, Monsanto, smogu. Tak chorób, jak i szczepionek. I ogólnie tego, że żyjemy w niehigienicznym, niezdrowym środowisku, które jest dla nas groźne. Wieś ustawiliśmy sobie w opozycji do tego niezdrowego świata. Przecież tam nie ma smogu, jedzenie jest ekologiczne i organiczne, nie ma chemii, nie jeżdżą samochody, a krowy na pastwiskach nie produkują wcale metanu, tylko wyłącznie dają świeże, pyszne mleko o delikatnym posmaku stokrotki.

Widzimy więc pewien raj, który utraciliśmy, ale do którego możemy wrócić, bo kiedy rozmawiamy z dwudziestokilkuletnimi ludźmi o ich planach, to mówią, że będą robić to i tamto, ale na starość będą wszyscy mieszkać na wsiach. Ewentualnie nad morzem albo na wsi w górach, gdzieś w otoczeniu tej wyobrażonej natury, wśród której będą odpoczywać i jeść własnoręczne wyhodowany przez siebie jarmuż i pić cydr z własnych jabłek.

Wieś to taki raj, dzięki któremu radzimy sobie z poczuciem zagrożenia i wyalienowania?

Zdecydowanie. Zauważ, że przemiana kulturowa w Polsce nastąpiła błyskawicznie - jeszcze trzy pokolenia temu ludzie jedli to, co sami sobie wyhodowali. Dziś jest zupełnie inaczej. Czujemy potrzebę hodowania sobie na balkonach w miastach truskawek albo chociaż tej kolendry w kuchni, która tak pięknie nam rośnie. Młodzi chcieliby sobie wyhodować coś na własnym kompostowniczku z własnych śmieci.

Taki miniogrodnik zapewnia sobie ogromny komfort psychiczny, poczucie satysfakcji, sprawstwa, tego, że odzyskuje kontrolę, którą odebrał nam dzisiejszy świat. Kilka lat temu wśród młodych z dziećmi z Warszawy, Poznania i innych wielkich miast był trend na kupowanie sobie działek, albo dyskutowanie o tym, gdzie kupią sobie te działki, na których będą uprawiać różne rzeczy – to też miały być takie mikro-wsie.

Niektórzy idą krok dalej i faktycznie jadą na wieś – co wówczas?

Cóż, ci, którzy już się dorobili i wyprowadzili na wieś, żeby odnaleźć tę idyllę, często czują frustrację związaną z dojazdami do pracy. Odkrywają, że koszenie trawy jednak nie sprawia tyle satysfakcji. Mam wrażenie, że ten mit wsi bardziej opiera się na napięciu, poszukiwaniu czegoś niż pragnieniu zrealizowania tego marzenia.

Źródło artykułu:WP Kobieta

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (144)